8 rzeczy, które irytują imigrantów w życiu w RPA

RPA nie jest najłatwiejszym krajem do życia. Jest więc wiele rzeczy, które irytują przybywających tu imigrantów. Dziś opowiem wam o 8 najważniejszych. Pamiętajcie, że człowiek się do wszystkiego może przyzwyczaić i nie ma miejsc idealnych. Chodzi o to, żeby żyć w takim miejscu, które pasuje nam. A mi RPA pasuje bardziej niż Polska.

Trzeba też pamiętać, że ja opowiadam o perspektywie człowieka z kraju “Zachodniego” (ten cudzysłów jest bardzo potrzebny jak się to piszę będąc z Polski, ale dobra). Dla wielu osób przeprowadzających się do RPA z innych krajów, gdzie żyje się gorzej, poza bezpieczeństwem te kwestie są znane, a nawet w RPA mniej dokuczliwe.

1. Bezpieczeństwo

Jak już mówiłam w poście o bezpieczeństwie dla turystów jest tu spoko na dwa czy trzy tygodnie. Jednak przy mieszkaniu w RPA bezpieczeństwo to kwestia numer jeden. Mieszkając w dużym mieście, gdzie nie ukrywajmy większość imigrantów mieszka, trzeba liczyć się z wieloma ograniczeniami.

Dom powinien być zabezpieczony podobnie jak domy sąsiadów. W zależności od miejsca, zabezpieczenia mogą obejmować kraty w oknach, ogrodzenia elektryczne, kamery, prywatną firmę ochroniarską, wysokie płoty czy nawet altanę z kratami. Mieszkania tak samo. Dodatkowo popularne są grupy sąsiedzkie, gdzie ludzie informują się o najnowszych przestępstwach i wspólnie pracują nad swoją paranoją w tym temacie.

Poza tym trzeba wiedzieć, w jakiej okolicy się znajdujemy. Tam, gdzie jest większa przestępczość należy na siebie dużo bardziej uważać. Ogólnie poza miejscówkami na wyjścia wieczorne raczej nie chodzi się po zmroku. Nawet w ciągu dnia człowiek też dwa razy pomyśli zanim wejdzie w pustą, wąską uliczkę.

Jak żyć? Na autopilocie. W Polsce przyzwyczajamy się np. do tego, żeby szukać kosza na śmieci pod zlewem. Nikt o tym nie myśli, ba, to zwyczaj, od którego za granicą trzeba się długo odzwyczajać. Tak samo człowiek automatyzuje inne zachowania i nawet o tym nie myśli.

2. Loadshedding

Za tą tajemniczą nazwą kryją się planowe cięcia w dostawie prądu. Loadshedding ma różne poziomy, a od poziomu zależy, ile razy w ciągu dnia zostanie wyłączona elektryczność. Okienko na wyłączenie elektryczności to zazwyczaj 1,5 godziny do 2 godzin. Każda strefa wie, kiedy elektryczność zostanie wyłączona, można się przygotować.

Loadshedding jest uciążliwy, bo trzeba pamiętać o ty, żeby zawsze mieć wszystko naładowane. Urządzenia powinno się wyłączyć samemu, zanim loadshedding nadejdzie, ale łatwo zapomnieć. Niestety czasem coś się może zepsuć przez to włączanie i wyłączanie. Nam raz poszedł się j*bać telewizor :/ Loadshedding przychodzi i odchodzi, zmienia poziomy, raz jest lepiej, raz gorzej. Tak średnio jest to kilka dnia na dwa-trzy miesiące.

Czy można to przetrwać? Loadshedding, jak wszystko, najbardziej uderza w osoby bez pieniędzy. Gdy się pieniądze ma (normalne, typu klasa średnia), można się zabezpieczyć. Inwestuje się w powerbanki do telefonu, do laptopa, UPS podłączony do modemu zapewnia internet podczas cięć. Niestety dużo ludzi zamiast szukać rozwiązań woli marudzić i być wiecznie zaskoczonym. Tak już marudzą od 10 lat, bo od tylu loadshedding jest stałym punktem programu życia w RPA.

3. Wizy

Wizy to koszmar każdego imigranta. Nie ma znaczenie czy jesteś ekspatem, który przyjeżdża z super duper umiejętnościami czy kimś zupełnie innym, jeśli nie masz opcji złożenia papierów w ambasadzie ten temat Cię dopadnie. Co za problem składać papiery w ambasadzie? Ambasady nie są obcykane z wieloma typami wiz. Poza tym dochodzi koszt lotu i czas czekania poza granicami RPA, nawet kilka tygodni. Nie każdy może sobie na to pozwolić.

Imigrantom zostaje więc niesławny urząd imigracyjny, czyli Home Affairs. Oczekiwanie na wizy potrafi trwać miesiącami, a nawet latami. Stały pobyt to także prawdziwa odyseja, a obywatelstwo w tej chwili to już w ogóle zapomnij. Na spotkaniach imigrantów ludzie marudzą na wizy i lubują się w opowiadaniu strasznych historii. Tych ostatnich jest sporo, bo urząd często odrzuca podania, w których wszystko gra.

4. Słaby rynek pracy

Kiedy człowiek się gdzieś zadomawia, chciałby się też spełniać zawodowo. Niestety rynek pracy w RPA jest słaby, bo jest olbrzymie bezrobocie. Oczywiście wszystko zależy od branży, bo nie znam żadnego dewelopera, który marudzi. Ogólnie rzecz biorąc czy marketing, czy tłumaczenia czy zasoby ludzkie, ludzie mówią, że mało opcji. Jak się złapie pracę, która opłaca ubezpieczenie medyczne, plan emerytalny i jeszcze daje jakieś inne fajne benefity to ciężko ją zmienić, nawet jeśli jej nienawidzicie. A jak was zwolnią? No to wtedy ciężko znaleźć coś innego sensownego.

Dodatkowo obcokrajowców na wizach (w tym małżonków obywateli) nikt nie chce zatrudniać, bo na wizy czeka się długo i ogólnie sporo zachodu z tym wszystkim. Poza tym rynek lubi osoby z krajów anglojęzycznych do prac innych niż językowe/w turystyce. Nie ma znaczenia jak dobrze mówicie. To moim zdaniem jest większy trend, bo podobne zachowania widzę w stosunku do ludzi z RPA, dla których angielski nie jest pierwszym językiem.

5. Biurokracja

Wizy i problemu okołowizowe wpisują się w większy trend okropnej RPAńskiej biurokracji. RPA ma piękne prawodawstwo, które w teorii sprawia, że wszystko jest cacy, ale w praktyce kreuje masę problemów i opóźnień. Załatwienie czegokolwiek oznacza bardzo długie kolejki i czasami miesiące absurdów.

Obcokrajowcy mają jeszcze gorzej. Wiele urzędów określa warunki uzyskania danego dokumentu np. prawa jazdy czy załatwienia czegoś, dla dwóch najpopularniejszych wiz – studenckiej i pracowniczej. W związku z tym osoby na innych wizach muszą się strasznie gimnastykować, żeby coś załatwić. Nie pomaga ogólny strach przed obcokrajowcem, że coś chachmęci, bo może w kraju jest nielegalnie albo kradnie i potem będą kłopoty? Lepiej odesłać go z kwitkiem.

6. Podejście do zwierząt

Ten temat jest bardzo złożony. Myślę, że łatwo sobie przyjechać z Anglii i oceniać, jak tu wielu ludzi traktuje zwierzęta. Niestety często ludziom żyje się tragicznie i trudno oczekiwać, żeby mieli empatię dla bezdomnych zwierząt. Upadlające warunki życia upadlają człowieka. Łatwo sobie mówić, że my byśmy byli inni, ale sądzę, że to tylko myślenie życzeniowe.

Poza tym w RPA bardzo widać, że gdy ludzie mają pieniądze, niezależnie od czynników kulturowych traktują zwierzęta jak członków rodziny. Z drugiej strony i w największej biedzie widać ludzi, którzy o dobrobyt zwierząt walczą. Ja wiem, że długo owijam w bawełnę, ale chodzi o to by nie stygmatyzować biedy i nie wyciągać np. krzywdzących wniosków kulturowych. A jeśli myślicie, że w Polsce zwierzętom się dobrze żyje to zapraszam na profile społecznościowe Dioz.pl.

Więc co jest nie tak z tym podejściem? Psy w dzielnicach z dużą przestępczością traktuje się tylko i wyłącznie jako maszyny obronne. Takie zwierzęta są często źle traktowane, żyją na łańcuchu, czasem nie mają schronienia czy wody. Jest też masa bezdomnych psów i kotów, które rozmnażają się w błyskawicznym tempie. Sterylizacja kosztuje i w ogóle kogo to interesuje. Walki psów to kolejny problematyczny trend.

7. Podejście do drugiego człowieka

Mimo różnorodności i ogólnej tolerancji w RPA, nazywanego Tęczowym Narodem, ludzie grupują się wedle przynależności kulturowej, religijnej czy językowej. Nie mówię tu o pracy, bo w pracy wszyscy się dogadują i w ogóle wszystko cacy. Poza pracą jednak widać, że kraj nie jest wcale taki otwarty. Małżeństwa mieszane, nawet tyle lat po upadku apartheidu, dalej są raczej wyjątkiem od reguły. Jest dużo stereotypów i krzywdzących przekonań idących w różnych kierunkach.

Dla obcokrajowców nie do końca świadomych tego wszystkiego jest to dziwne. Najbardziej zróżnicowane grupy, które znam, to zawsze grupy z obcokrajowcami. Lokalsi w takich grupach często żyli lub mieszkali za granicą, mają partnera z zagranicy, są otwarci na ludzi bo mają jakąś pasję czy hobby albo po prostu są bardziej przyjaźni niż typowy RPAńczyk, który najlepiej czuje się z kulturowo jednolitą paczką z liceum. Znam też wykładowców, którzy nie pozwalają się studentom grupować do pracy w grupach, żeby ich trochę wyciągnąć z własnych baniek.

8. Bezdomność i bieda

Podczas mieszkania w RPA bieda w oczy kole. Na początku człowiek chce każdemu pomóc, wszystko zmienić, psioczy na miejscowych za znieczulicę. Jednak prędzej czy później i jego ta znieczulica łapie. Inaczej nie da się tu żyć. Myślę, że najlepszym kompromisem jest rozsądne pomaganie i udzielanie się w różnych organizacjach bez jednoczesnego kłócenia się z tym czy innym miejscowym, który nie robi nic.

Oczywiście ze względu na apartheid bogate dzielnice są daleko od tych biedniejszych, ale biedę widać wszędzie na przykład przez bezdomność. Bogaci ludzie dalej chcą odpychać od siebie problem i udawać, że żyją w Szwajcarii, ale prawo jest coraz bardziej pomocne w stosunku do bezdomnych i nie traktuje ich równie strasznie, co kiedyś. Choć dalej zdarzają się przymusowe relokacje.

Mam nadzieję, że ta lista była ciekawa. W następnym poście opowiem wam, co obcokrajowcy w RPA lubią. Macie jakieś pytania? Co z wyżej wymienionych byłoby wam najciężej znieść? Dajcie znać w komentarzach.

5 rzeczy, które najbardziej mnie zdziwiły w RPA

Zanim przejdę do tematu, w ramach autopromocji polecam mój felieton o byciu Polką i stereotypach za granicą. To mój debiut w Klubie Polski na Obczyźnie, do którego niedawno dołączyłam.

Tymczasem dzisiejszym tematem jest to, co zdziwiło mnie po przyjeździe do RPA. Przed przyjazdem głównie straszono mnie bezpieczeństwem i problemami z wizami, więc byłam przygotowana tylko na problemy związane z tymi kwestiami.

1. Obsesja dowodu zamieszkania (proof of residence)

Z prośbą o dowód zamieszkania spotkałam się niezwykle szybko. Próbowałam kupić lokalną kartę SIM, gdy poproszono mnie o niego po raz pierwszy. Jakoś udało mi się namówić Panią, by ją sprzedała na adres podany bez odpowiednich dokumentów, głównie dzięki lokalnej koleżance, która miała dobrą bajerę.

Co to jest dowód zamieszkania? Dowód tego, gdzie mieszkacie. Niestety są określone zasady tego, co może taki dowód stanowić. Przez lata stawały się one coraz bardziej zawężone. W teorii wszystko jest proste, bo wystarczy na przykład rachunek telefoniczny czy inny z waszym imieniem nazwiskiem oraz adresem… Tyle, że wiele miejsc wymaga dowodu zamieszkania, żeby wprowadzić wasz adres do bazy danych. Trochę zamknięte koło.

Dowodem może być też np. umowa najmu, ale ludzie chętnie wynajmują kątem, więc nie zawsze to będziecie mieli. W tej chwili zdobycie dowodu zamieszkania jest dla mnie znacznie mniejszym problemem, ale były takie czasy, że wyłam do księżyca, bo np. wynajmowałam u kogoś pokój na lewo, a bez dowodu zamieszkania odmawiano mi założenia konta w banku. Bez konta w banku pracodawca nie chciał podpisać umowy i tak w koło Macieju.

Dowód zamieszkania jest potrzebny, gdy podpisujecie jakąkolwiek umowę – najmu czy na telefon, wszelkim urzędom, bankom. Po co? Tak w wielkim skrócie po to, żeby mogli się z wami skontaktować, jeśli coś nabroicie. Na przykład nie można się zapisać bez niego na test na prawo jazdy, żeby mandaty szły tam, gdzie trzeba, jeśli je dostaniecie.

2. Elektryczność na prepaid

Kiedy pierwszy raz skończyła mi się elektryczność nie miałam pojęcia, myślałam, że to awaria. Ta sama koleżanka z bajerą z poprzedniego punktu wyjaśniła mi, że muszę iść kupić elektryczność. Poszłam do sklepu, ale odesłano mnie do domu, bo nie spisałam numeru licznika. Nie wiedziałam wtedy, że elektryczność jest przypisywana do konkretnego licznika i im więcej jej zużywacie tym więcej kosztuje was jednostka elektryczności.

Aby wbić nowe jednostki dostajecie specjalny kod, który trzeba nabić w licznik. Elektryczność można kupić nawet w małych sklepikach osiedlowych, supermarketach, na stacjach benzynowych czy w apce waszego banku. Trochę trwa przyzwyczajenie się do tego systemu i początkowo nagminnie zdarzało mi się, że elektryczność mi się po prostu kończyła. Czasem oczywiście akurat wtedy, kiedy była najbardziej potrzebna.

3. Sprawy bankowe

Dowód zamieszkania to był pierwszy szok w banku, kiedy zakładałam konto poproszono mnie też o potwierdzenie wizy. Musiałam przedstawić zaświadczenie od pracodawcy, że dalej u niego pracuję, mimo że wiza była nówka sztuka. Najbardziej jednak zaskoczyły mnie wysokie opłaty bankowe np. przy wyciąganiu pieniędzy z konta czy przy przelewach. Moje pierwsze konto dawało mi opcję bodajże 10 transakcji miesięcznie za darmo, a potem trzeba było płacić. Tak samo wyciągnięcie pieniędzy z bankomatu nie należącego do waszego banku jest zazwyczaj stosunkowo drogie. To samo dotyczy kart zagranicznych.

Kolejną ciekawostką była opcja tzw. cashbacku w supermarkecie. Jest to tańsza opcja niż wyciągnięcie pieniędzy z bankomatu innego banku. Płacąc za zakupy kartą po prostu prosicie o cashback w pewnej wysokości i dostajecie gotówkę z kasy. Ta suma jest po prostu dodana do waszego rachunku za zakupy. Opcja ta nie jest zbyt lubiana przez kasjerów, bo często potrzebują autoryzacji od menadżera i zajmuje ona sporo czasu.

Ostatni punkt to zdecydowanie wymiana pieniędzy na czy z innej waluty. Jeśli jesteście turystami nie ma z tym żadnego problemu, ale jak macie wizę to zaczynają się schody. Poza paszportem w zależności od wizy należy przynieść do kantoru szereg dokumentów. Dlaczego? No bo chcą wiedzieć skąd te pieniądze macie i czy aby nie kradzione. Podobno jak się nie ma wizy, która pozwala pracować to wam w ogóle nie wymienią.

4. Sprawy serowo-nabiałowe

Dla kogoś, kto mieszka w Polsce albo w Europie i je nabiał, możliwość dostępu do nabiału może wydawać się błaha. Ja jednak po tylu latach deprawacji mam mokre sny na temat kefiru czy twarogu. No dobra, to o co chodzi z tym nabiałem w RPA? Oczywiście jest, ale po pierwsze ser najczęściej kupuje się w kostce i kroi samemu w domu. Nie ma w supermarketach czy sklepach żadnych pań plasterkujących, a sery do kupienia w plasterkach w paczce są mega drogie. To był szok numer jeden.

Potem zdałam sobie sprawę z tego czego brakuje – przede wszystkim twarogu i białego sera. Feta jest. Jest też coś, co się nazywa kefir w sklepach ze zdrową żywnością, ale to smakuje jak gazowane łzy utopione w mleku. Już bliżej kefiru czy mleka zsiadłego jest coś, co się nazywa maas albo amasi, co całkiem lubię. Można znaleźć też serek wiejski, jako cottage cheese, ale to jest drogie i smakuje co najwyżej podobnie.

5. Utrudnianie życia obcokrajowcom

Gdy mówię obcokrajowiec, mam na myśli kogoś kto nie ma stałego pobytu lub nie został naturalizowanym obywatelem RPA. System w RPA jest w 100% nastawiony na osoby z tymi dwoma statusami. Mimo że jest tu stosunkowo dużo obcokrajowców systemy wcale nie są ogarnięte, ani obcokrajowcom przyjazne. Czy chcecie podpisać umowę na internet, kupić samochód czy założyć konto w banku, wszystko jest problemem. Są popularne wizy, z którymi jest nieco łatwiej, są te mniej popularne, gdzie odsyła się was z kwitkiem, niezgodnie z prawdą twierdząc, że dany ułamek normalności wam się nie należy.

Dostanie wizy, a co dopiero stałego pobytu i naturalizacja także stały się nie lada wyzwaniem przez kilka ostatnich lat ciągłych zmian w przepisach. Oczekiwać na cokolwiek można miesiącami, a nawet latami. Ogólnie często żyje się w zawieszeniu w miejscu, które wydaje się domem. Każdy reaguje na to inaczej, ja na przykład jestem zła zanim jeszcze przekroczę próg urzędu. Narzekanie na to wszystko jest jednym z ulubionych tematów spotkań imigrantów, czy jak niektórzy wolą się nazywać ekspatów.

That’s all, Folks

No to tyle z takich najważniejszych rzeczy, które zdziwiły mnie zaraz po przyjeździe i trochę później. Jeśli macie jakieś pytania na ten temat lub inne tematy związane z mieszkaniem w RPA to pytajcie śmiało w komentarzach.

Jak (mi) się żyje w RPA

Na to, że żyję w RPA słyszę różne reakcje. Od oskarżeń o permanentne wakacje do zdziwienia, przez sympatyczną ciekawość, po pytania jak mogę w takim kraju żyć (często opartego na stereotypach). Dzisiaj więc rzucę trochę światła na to jak faktycznie w RPA żyje się mi i osobom, z którymi mogę się porównywać. Natomiast pamiętajcie, że to jest doświadczenie kogoś z tak zwanej klasy średniej, bo w RPA jest wielkie zróżnicowanie i żyją ludzie bardzo biedni i bardzo bogaci.

Praca – zarobki i rynek pracy

O pracę jest w RPA ciężko z bezrobociem w wysokości 30%. Im wyższe wykształcenie, tym większe szanse na zatrudnienie, ale zarobki bardzo się różnią w zależności od ukończonych studiów. Najlepiej żyje się ludziom ze zdolnościami technicznymi albo po kierunkach ścisłych. Dla humanistów po studiach zarobki zaczynają się w okolicach 10-15 tysięcy randów (2,5-4 tysiące złotych) w Kapsztadzie. W Durbanie byłoby to mniej, a w Johannesburgu więcej, ale jest to adekwatne do cen. Nie mówcie jednak, że całkiem całkiem, zanim nie dojdę do części o kosztach życia 😉

Dla humanistów na tym poziomie kończą się zarobki. W wielu firmach jest inflacyjny wzrost co roku, ale ogólnie możliwości podwyżkowe są dość ograniczone. Z tego powodu dużo zdolniejszych osób skacze po firmach, każda kolejna oferuje trochę więcej. Możliwości w danej firmie to zazwyczaj dwie ścieżki – albo kierownictwo albo zasiedzenie, gdy po latach zaczynają dochodzić jakieś bonusy. Można się też zarzynać pracą dodatkową albo płatnymi nadgodzinami (jeśli firma oferuje). Przy kompetencjach miękkich wyjątkiem jest szerokorozumiana turystyka, gdzie można (było) naprawdę nieźle zarabiać.

Warunki zatrudnienia różnią się od firmy do firmy. Według prawa pracownikowi należy się 15 dni płatnego urlopu rocznie, oczywiście poza weekendami i świętami. Urlop macierzyński to 4 miesiące urlopu BEZPŁATNEGO, urlop tacierzyński 10 dni tego samego. Wiele firm oferuje kobietom lepsze opcje, ale przy rezygnacji z pracy za szybko po powrocie zdarza się, że za ten macierzyński trzeba zwrócić pieniądze. Chorobowego standardowo przysługuje człowiekowi 10 dni rocznie albo 30 dni przez trzy lata (można to sobie różnie rozłożyć).

Znalezienie pracy bardzo często odbywa się przez znajomości. Firmy mają prawo do tzw. wewnętrznego poszukiwania kandydatów i za polecenie osoby, która się sprawdzi można nawet dostać dobry hajs. Rekruterzy spoza firmy są bardzo ostrzy i trochę jak roboty. Np. raz nie przeszłam nawet pierwszej rundy do pewnej firmy przez rekrutera, ale na to samo stanowisko ktoś mnie polecił i pracowałam u nich trzy tygodnie później.

Taki system to jest oczywiście koszmar dla imigrantów, bo na początku znajomych nie masz. Ogólnie szukanie pracy bez stałego pobytu graniczy w tej chwili z niemożliwością, nie ma znaczenia, czy jesteś małżonkiem obywatela RPA czy ot tak sobie szukasz. Poza zatrudnianiem ludzi z bardzo określonymi kwalifikacjami lub na wysokich stanowiskach, żadnemu pracodawcy się nie chce bawić w wizy. Gdy przyjechałam, nie było aż tak źle. W tej chwili prowadzę własną działalność gospodarczą. Trochę bo chcę, a trochę bo nie mam wyboru.

Styl życia

Styl życia to jest moja ulubiona część życia w RPA. Dużo się wychodzi ze znajomymi do “lepszych” restauracji czy na różne wydarzenia kulturalne i w stosunku do nawet takich humanistycznych zarobków jest to bardzo do ogarnięcia. Ludzie z mojego pułapu zarobkowego są też aktywni, chodzą na wspinaczki górskie, ćwiczą, biorą udział w różnych aktywnościach fizycznych. I najlepsze – jest też spore zaangażowanie społeczne we wszelkiego rodzaju projekty.

W Kapsztadzie jest mega, bo jest i ocean i góry i fajne markety i restauracje i teatry i w ogóle. ALE nie da się mimo wszystko porównać życia kulturalnego tutaj z tym, które miałam w Warszawie. Tam jest więcej teatrów, festiwali filmowych i różnych innych. Żeby być w centrum kulturalnym tutaj musiałabym przeprowadzić się do Johannesburga, którego nie lubię z innych powodów.

Ludzie w RPA są mili i pomocni. Jeśli coś ci się stanie, zaraz ktoś przybiegnie z pomocą. Czasem ktoś się do Ciebie uśmiechnie na ulicy bo tak, albo podejdzie i powie ci coś miłego. Może to nie wydaje się jakąś wielką rzeczą, ale naprawdę zmienia jakość życia. Jak pięć (?) lat temu pojechałam do Polski to byłam w szoku jacy niesympatyczni są ludzie w takich normalnych, codziennych sytuacjach.

Bezpieczeństwo

O bezpieczeństwie dla turystów pisałam osobno. Życie codzienne jest inne od wycieczki na dwa tygodnie, więc nie ma co się sugerować codziennymi doświadczeniami ludzi. Martwienie się o bezpieczeństwo to po prostu coś, co jest takim dodatkowym filtrem nałożonym na mózg, którego się po pewnym czasie nie zauważa. To normalne przeanalizować jakiś plan pod kątem “a czy to jest aby bezpieczne”, nawet jeśli ten plan to po prostu powrót samochodem od znajomych samej o północy.

Na pewno brakuje mi łażenia na piechotę po zmroku, bo tu zazwyczaj zaczyna się robić pustawo. Najbardziej widać to w zimie, kiedy o 19 jest prawie totalna pustka na chodnikach poza centrami handlowymi czy miejscami, gdzie ludzie chodzą wieczorem. Ja chodziłam sama nawet do 22, kiedy nie było mnie stać na taksówkę, ale nigdy nie czułam się bezpiecznie.

Bezpieczeństwo trzeba też brać pod uwagę przy wynajmie czy kupnie, gdy wybiera się dzielnice. Dodatkowo dom czy mieszkanie trzeba zabezpieczyć tak, jak zabezpieczają go sąsiedzi. Np. jeśli wszyscy wokół Ciebie mają ogrodzenie elektryczne, należy w nie zainwestować. Czemu? Bo inaczej twój dom będzie się rzucał w oczy włamywaczowi. Przy wyjeździe na wakacje, ludzie często opłacają osobę, która po prostu mieszka w ich domu. Dom pozostawiony bez opieki to też coś, czego wyczekują włamywacze.

Sprawy społeczne

Biedę widać prawie wszędzie, przemieszaną z bogactwem i nowoczesnością. Każdy ma inną wrażliwość, ale mi na to bardzo ciężko patrzeć. Mimo że pomagam zawsze czuję, że pomagam za mało. O biedzie w RPA jednak wie każdy więc opowiem o czymś innym, czyli o różnorodności. Ze względu na wiele mniejszości naprawdę fajnie się tu żyje. To, że ktoś może być inny niż ty, jest po prostu normą. W pracy masz zazwyczaj ludzi o wszystkich kolorach skóry i wielu wyznań. Życzenia w firmach często wysyła się na wszystkie święta religijne np. firma życzy udanego Ramadanu wszystkim świętującym. Nie ma zakładania, że na pewno obchodzisz takie czy inne święta.

RPA jest też krajem liberalnym społecznie. Dużo ludzi jest wierzących, jak wszędzie, ale każdy sobie wyznaje co chce albo nic i w ogóle tego nie widać w debacie publicznej. Podstawowa antykoncepcja jest refundowana przez rząd, aborcja jest na żądanie. Mniejszość LGBTQ+ jest chroniona przed dyskryminacją, są małżeństwa homoseksualne i związki partnerskie hetero i homoseksualne. Oczywiście kraj ma wiele problemów, ale podstawy prawne umożliwiają ludziom walkę o swoje prawa.

Życie na wizie

Nie będę się o tym rozpisywać, ale jest to koszmar, który od lat staje się coraz bardziej koszmarny. Bezrobocie i związane z nim nastroje ksenofobiczne, sprawiają że prawodawstwo jest coraz ostrzejsze. Poza tym urząd imigracyjny nagminnie łamie prawa obcokrajowców.

Życie bez stałego pobytu jest upierdliwe, gdy macie do czynienia z jakąkolwiek administracją. Urzędnicy często po prostu mówią wam, że coś wam się tam nie należy, bo nie jesteście z RPA/nie macie stałego pobytu. Nowy przykład to szczepionki. Mimo że należą się obcokrajowcom, mojej znajomej udało się zaszczepić dopiero za trzecim razem, bo przedtem odsyłano ją z kwitkiem.

Zdobycie pobytu stałego jest coraz bardziej skomplikowane i zazwyczaj jest to po 5 latach czegoś tam, z masą absurdalnych wykluczeń. Mi się należy w tym miesiącu, ale od ponad roku nie można składać podań. Po złożeniu podania czeka się na przyznanie statusu od kilku miesięcy do kilku lat.

Jest tu pięknie

Jednym z powodów dlaczego w RPA mieszka mi się lepiej niż gorzej jest piękno i różnorodność tego kraju. Naprawdę nie trzeba wyjechać daleko za miasto, żeby znaleźć zupełnie inne widoki. W mojej prowincji znajdziecie lasy, które wyglądają jak polskie, ale i tereny pustynne. Kraj jest wielki i jest masa rzeczy do zobaczenia. Ja zwiedziłam po 10 latach tylko połowę prowincji i mam jeszcze baaaardzo dużo do zobaczenia.

Poza pięknymi krajobrazami są tu też różne zwierzęta i rezerwaty przyrody. Kiedyś mnie to zupełnie nie kręciło, a teraz bardzo lubię wypad na takie czy inne interakcje ze zwierzętami w weekend. Samo zwiedzanie miast też jest fajne, bo są bardzo różnorodne. Każde z nich ma inną mieszankę etniczną, architekturę i historię. A jak już mi się to znudzi, to mamy jeszcze dwa niezależne kraje na terenie RPA do obskoczenia 😉

Koszt życia

No i na koniec najmniej przyjemny temat 😀 Ogólnie koszt życia typu wynajem, jedzenie czy kosmetyki jest dość porównywalny do Polski. Powiedziałabym, że wynajem jest droższy, a kupno nieruchomości tańsze niż w polskich dużych miastach. Trzeba jednak pamiętać, że dla typowego mieszkańca RPA to są ekstremalnie wysokie ceny, dla wielu bez szansy na otrzymanie kredytu.

To jednak nie koniec kosztów życia w RPA. Po pierwsze, jest prywatne ubezpieczenie zdrowotne, często zabierane bezpośrednio z wynagrodzenia. Koszt najniższej opcji to około 500 PLN miesięcznie. Do tego ubezpieczenie mało pokrywa, więc za wiele rzeczy trzeba płacić z własnej kieszeni i to dość dużo. System publiczny jest dobry, ale bardzo obciążony i niedofinansowany. Wiadomo, że w niektórych sytuacjach nie pomoże. Na przykład kiedy rodzisz i chciałabyś znieczulenie to go nie dostaniesz, chyba że to cesarka. Kliknijcie sobie na ten link, co dałam powyżej, bo już pisałam szczegółowo o tym temacie.

Potem dochodzą wszystkie inne ubezpieczenia. Jak masz dom trzeba go ubezpieczyć, z zawartością, no bo jest duża przestępczość. Nie zapominajmy o prywatnej firmie ochroniarskiej i obsłudze alarmu przeciwwłamaniowego. Jak masz laptopa to też lepiej go ubezpieczyć, bo wynosisz go z domu i nie podchodzi pod ubezpieczenie mieszkalne. To samo z biżuterią czy z inną elektroniką, typu aparat, przecież to dość prawdopodobne, że ktoś cię skroi. Samochód koniecznie trzeba ubezpieczyć od kradzieży, no i tak normalnie od wypadków.

Zwierzęta to jest kolejny szalony koszt. Każda wizyta u weterynarza z jakąś tam drobną interwencją to koszt 200-300 złotych. Jak zwierzę się bardziej zepsuje to już w ogóle. No chyba, że wolicie, żeby i tu was doili miesięcznie – ubezpieczenie zdrowotne dla zwierzęcia też, oczywiście, istnieje :D.

O dzieciach nawet nie będę pisać, bo wszystko kosztuje bardzo drogo. System szkolnictwa sprawia, że tzw. klasa średnia najczęściej wysyła dzieci do szkół tylko częściowo finansowanych przez rząd. Wiadomo, że rodzice jeszcze bardziej dbają o edukację w kraju, gdzie jest olbrzymie bezrobocie. Studia też są płatne.

No i punkt ostatni – odkładanie na emeryturę. Ponieważ najwyższa emerytura tutaj to trochę poniżej 500 PLN nie możecie na to liczyć. Dlatego ludzie w bardzo młodym wieku zakładają sobie tzw. pension fund. To już od każdego zależy ile sobie wpłaci miesięcznie… no chyba, że akurat pracujesz dla takiej firmy, która ci to też utnie z pensji 😀

W skrócie życie tu kosztuje od ch*ja i ciut ciut.

Podsumowanie

Mimo wszystko lubię żyć w RPA, bardziej niż nie lubię. Czy tu zostaniemy na długie lata zależy od różnych czynników. Przyznam szczerze, że wszystko inne mogę zaakceptować, ale jestem wykończona sytuacją i ograniczeniami wizowo-pracowniczymi. Jako plan awaryjny mamy na oku dwa inne państwa, gdzie moglibyśmy się stosunkowo łatwo przeprowadzić. Nie powiem gdzie, ale nie w Europie.

Jeśli macie jakieś pytania, zapraszam do komentowania!

Black tax, czyli czarny podatek

Słyszeliście kiedyś o takim pojęciu jak black tax, czyli czarny podatek? Jeśli nie interesujecie się specjalnie sprawami na kontynencie afrykańskim, to pewnie nie. W kontekście RPA, prędzej dotarł do was bardzo nieprawdziwy i niezwiązany z rzeczywistością termin „odwrócony rasizm” niż to, z czym większość ludności w tym kraju naprawdę się boryka.

Dzisiaj opowiem wam w skróconej wersji o tym, czym jest ten tzw. czarny podatek, z czego on wynika i dlaczego ludność czarnoskóra niestety jeszcze długo będzie odczuwać skutki apartheidu. Bo tak, niby już tu jest wolność i równość, ale jak sami zobaczycie to bardziej teoria niż praktyka. Krzywdzący system może zniknąć na papierze, ale rzeczywistość potrzebuje więcej czasu, żeby za zmianami nadążyć.

Opowieści o tym, jak to wygląda w praktyce to powtarzające się wątki ze zbioru esejów na ten temat pt. „Black Tax” pod redakcją Niq Mhlongo oraz od bliskiej znajomej. To właśnie od niej pierwszy raz usłyszałam o tym zjawisku, kiedy wspomniała mi, że niby dużo zarabia, ale mało jej zostaje, bo dalej „wysyła pieniądze do domu”.

Co to jest „czarny podatek”?

Czarny podatek to nie jest żaden oficjalny podatek płacony przez osoby czarnoskóre. To koszty, które osoby czarnoskóre ponoszą, pomagając swojej rodzinie. Chodzi tu głównie o zatrudnione już dorosłe dzieci, które na przykład opłacają rachunki rodziców, szkołę rodzeństwa czy kupują jedzenie dla bezrobotnych kuzynów. Takie koszty są zazwyczaj ogromne i oczywiście ograniczają to, gdzie dana osoba może dotrzeć pod względem stabilności finansowej.

W krajach, gdzie socjal jest słaby ludzie jeszcze bardziej polegają na sobie i na swoich bliskich. Nikt nie musi polegać na nich bardziej niż osoby czarnoskóre w RPA, którym rasistowski system „apartheid” przez lata nie pozwalał zadbać o siebie, ograniczając im możliwości wykształcenia i zatrudnienia. Na rząd nie można liczyć i wielu autorów tych esejów powtarza, że jeśli oni nie pomogą swojej rodzinie to nie zrobi tego nikt.

Termin „czarny podatek” używany jest też w stosunku do tutejszych imigrantów i uchodźców z innych krajów afrykańskich. Wiele ludzi wysyła pieniądze swojej rodzinie, której często nie widzą całymi latami. W RPA też się nie przelewa i jest bezrobocie, ale zarobki są tu porównywalnie wyższe. W tym poście skupię się jednak na tym problemie w kontekście RPA, bo nawet w takiej okrojonej formie i tak musi on zawierać wiele uproszczeń.

Kilka słów o historii

„Apartheid” był systemem segregacji rasowej w RPA, gdzie biała mniejszość ograniczała prawa osób, które białe nie były. Wśród osób nie białych, wyróżniano jednak kilka poziomów dyskryminacji. Najgorzej traktowane i najbardziej ograniczane były osoby czarnoskóre. Lepiej traktowane była ludność o jaśniejszym kolorze skóry czyli tzw. koloredzi, a najlepiej niektórzy Azjaci ze statusem tzw. honorowych białych (honorary white).

Podobnie jak w USA podczas segregacji rasowej, w RPA osoby czarnoskóre nie mogły korzystać z tych samych szkół czy miejsc w autobusie. Dodatkowo, czarnoskórzy powyżej 16 roku życia musieli nosić przy sobie „paszporty”. Takie dokumenty zawierały informacje na temat ich zatrudnienia, a także pozwolenia przemieszczania się w danej części kraju. Na wszystko, w tym na odwiedzenie rodziny czy szukanie pracy, musieli mieć pozwolenie.

Pod koniec apartheidu zaczęto rozluźniać nieco prawa, ale i tak gdy system padł w 1994 większość czarnoskórych osób była biedna, pozbawiona własności, miała bardzo ograniczone kwalifikacje czy wykształcenie. Wtedy oficjalnie zaczęła się wolność i równość, choć naprawdę to trochę tak jakby do wyścigu właśnie dołączył ktoś w 10 minut po przeciwnikach i jeszcze z kulą u nogi. Prawie 30 lat później zmiany już widać, ale nie takie, na jakie liczono.

Stąd właśnie, jeśli komuś czarnoskóremu uda się zdobyć pracę czy wykształcenie, jest wiele osób, którym ta osoba musi pomóc zanim pomyśli o sobie. To pokolenie/a nazywa się „sandwich generation” (pokolenie kanapkowe), bo właśnie jak coś pomiędzy dwiema kromkami chleba łączy pokolenia bez możliwości i te, które prawdziwe możliwości bez większych obciążeń będą dopiero miały.

Jak „czarny podatek” wpływa dziś na życie

Nie wiem na pewno w jakim wieku są moi czytelnicy (ani czy w ogóle jacyś są :D), ale podejrzewam, że jesteście osobami po pierwszych doświadczeniach zawodowych. Myślę, że nie muszę tłumaczyć, jak słabe potrafią być zarobki na początku kariery. Młode osoby obciążone „czarnym podatkiem” mają takie same potrzeby jak każdy inny. Chcą wyjść ze znajomymi na piwo, pójść do klubu, kupić sobie jakiś fajny ciuch. Nie robią tego jednak, bo jak kupić sobie coś fajnego skoro te pieniądze mają nakarmić twoją rodzinę w tym czworo rodzeństwa?

Ktoś może pomyśleć, że patologia, że po co mieć tyle dzieci, skoro taka bieda. Trzeba jednak pamiętać, że możliwość planowania rodziny i pomoc rządu w tym kierunku to jest nowość. To są możliwości z których wszystkie kobiety (niezależnie od etniczności) mogły korzystać w ramach normalnej opieki zdrowotnej dopiero pod koniec lat 80-tych/na początku lat 90-tych. Potrzeba było czasu, zanim wzrosła świadomość na temat planowania rodziny czy nawet zaufanie do rządu, który przecież nic dobrego dla ciebie jako osoby czarnoskórej nie zrobił.

Dodatkowo, dochodzą różnice kulturowe. Sukoluhle Nyathi tłumaczy je w swoim eseju tak „(…)Nasi rodzice, tak jak ich rodzice, wierzą, że dzieci ich planem emerytalnym (…). Nierozsądnym jest posiadanie tylko jednego dziecka, bo może ono umrzeć albo „inwestycja” się nie zwróci, bo dziecko nie osiągnie sukcesu.”

Dzisiejsi ludzie 30+ to to pokolenie. Moi znajomi z innych grup etnicznych tutaj czy z innych krajów, w tym wieku spłacają kredyty i zakładają rodziny. Nie znam jednak nikogo, kto jakoś specjalnie się do tego czasu dorobił. Teraz wyobraźcie sobie dalej pomagać w sporym wymiarze rodzicom i rodzeństwu. Nawet związek małżeński może okazać się dodatkowym obciążeniem. No bo co, jeśli twój partner ma jeszcze więcej rodzeństwa niż ty?

„Czarny podatek” naturalnie ogranicza możliwości zawodowe. Już jako dziecko, nie myśli się o tym, co chciałoby się robić w przyszłości, tylko raczej z czego będzie hajs. Studia ludzie często ograniczają do minimum, bo w kolejce po edukacje czeka już kolejny członek rodziny. W samej pracy ludzie więcej tolerują i przemilczają różne rzeczy, no bo najważniejsze jest, żeby ją mieć. Przebranżowienie czy zmiana robo też staje pod znakiem zapytania, gdy najważniejszy jest stały przypływ gotówki.

Wiele osób w ogóle nie może marzyć o studiach czy o jakimś dokształcaniu, bo jak najszybciej musi pójść do pracy. Robią więc to, co można robić bez kwalifikacji. Zostają sprzątaczkami, opiekunkami do dzieci czy ogrodnikami. Pracują za dużo i za za mało pieniędzy, żeby odłożyć na dokształcanie czy mieć na nie czas. Jak większość osób, chcą też założyć rodzinę, co znowu utrudnia ewentualne wyrwanie się z biedy.

Właśnie dlatego osoby, którym „się udało” wyjeżdżając do dużego miasta za pracą czy idąc na studia, są pod dużą presją. Po pierwsze, nie dotarły tam same. Często na takie koszty zrzuca się jakaś społeczność, członkowie Kościoła czy cała rodzina. Czasami ktoś ze zdolnością kredytową bierze dla takiej osoby kredyt. Wynajęcie pokoju czy mieszkania w mieście przecież dużo kosztuje, a studia są w RPA płatne i w porównaniu do zarobków drogie.

Pomagający oczekują, żeby kiedyś im się odwdzięczono. Ich podejście jest takie, że jeśli ktoś ma pracę to na wszystko go stać. Niestety nie mają do końca pojęcia, ile kosztuje życie w mieście. Czyjeś zarobki mogą wydawać się olbrzymie na warunki małej miejscowości czy wsi, ale w mieście wszystko kosztuje więcej. W pracy trzeba wyglądać, w niektórych zawodach networking to konieczność, a kosztuje. Poruszanie się bez samochodu też nie jest łatwe w wielu miejscach w RPA. Poza tym każdy po prostu chce od czasu do czasu na coś sobie pozwolić.

Dodatkowo, z punktu widzenia tych, którym się udało, zobowiązania nie mają końca. Jedną rzeczą jest pomaganie rodzicom czy rodzeństwu z podstawowymi potrzebami czy też spłacenie zaciągniętego długu na studia. Zupełnie inną kwestią pomoc w sponsorowaniu wesela kuzyna. Prośby od dalszej rodziny czy sąsiadów są częste i obejmują również różnego rodzaju ceremonie czy obchody.
Można się postawić, ale ludzie obrabiają potem dupę i utrudniają życie rodzinie danej osoby. Oni dalej mieszkają w tej samej społeczności, więc nie mają jak się zdystansować.

Czy „czarny podatek” to tylko ciężar?

Z pewnego punktu widzenia, „czarny podatek” może wydawać się czymś okropnym. Wiele osób, które go płacą również czują, że to brzemię. Nie jest to jednak jedyny punkt widzenia na tę kwestie. Sam „czarny podatek” to termin używany w badaniach społecznych czy w pracach magisterskich na socjologii. Nie znaczy to jednak, że każdemu ta nazwa się podoba.

W książce „Black Tax” kilku autorów wspomina, że nie lubią tego terminu. Pomaganie rodzinie i społeczności jest dla niektórych osób częścią kultury osób czarnoskórych. Wspominają one termin „ubuntu”, pochodzące z aforyzmu w języku isiZulu: „Umuntu Ngumuntu Ngabantu”, który można przetłumaczyć jako „osoba jest osobą dzięki lub przez innych”.

Ich zdaniem sam termin i idea „czarnego podatku” pochodzi z kultury kapitalistycznej i z zachodniego sposobu myślenia. Niektórzy zarzucają egoizm, tym, którzy marudzą na tego typu odpowiedzialność finansową. Takie osoby nawet, jeśli wspominają o nadużyciu ich dobroci zbędnymi prośbami, mówią, że nadużycie systemu nie czyni samego systemu złym. Widzą one piękno i dojrzałość w tym, że czarnoskórzy mieszkańcy RPA tak sobie pomagają.

Ocena tego systemu to kwestia osobista. Najważniejsze jest jednak to, że osoby czarnoskóre zmuszone są do pomagania rodzinom w taki sposób ze względów historycznych. Nikt nie powinien wybierać między założeniem rodziny, a nakarmieniem swoich rodziców. Takie podstawowe rzeczy powinny być zapewnione przez rząd.

Starałam się przybliżyć wam ten temat, ale oczywiście nie da się przedstawić go w pełni w poście na blogu. Jeśli was zainteresował to polecam lekturę książki „Black Tax. Burden or Ubuntu?”, z której pochodzą wszystkie cytaty. Można ją dostać w formie ebooka na Amazonie (nie, to nie jest post sponsorowany!). Ta pozycja jest trochę nierówna pod względem warsztatu, ale zawiera bardzo wiele ciekawych opinii na ten temat i osobistych historii.

Wstęp, czyli o czym tu będę pisać i kilka słów o mnie

Jaki świat, takie profilowe

Skąd się wzięłam w RPA

Do RPA początkowo przyjechałam na część 10-miesięcznego stażu w miesiąc po ukończeniu studiów. Staż wyglądał bajkowo – poza czasem spędzonym w RPA miałam jeździć trochę po Afryce i spędzić kilka miesięcy w Indiach. Niestety nic z tego nie wyszło i szybko musiałam zacząć szukać innej pracy. Myślę, że opowiem wam o tym innym razem, w ramach przestrogi na temat tego, na co zwracać uwagę przy szukaniu pracy za granicą.

RPA, a dokładniej Kapsztad pokochałam bardzo szybko. Mimo trudności wizowych zdecydowałam, że warto walczyć o zostanie tutaj. Poza tym już przy wyjeździe z Polski miałam cichą nadzieję, że znajdę za granicą nowy dom. Znalazłam następną pracę, potem jeszcze następną, po drodze kilku chłopaków i w końcu męża.

Czy zostaniemy tu NA ZAWSZE? Kto to wie, nie lubię się tak określać 🙂 Może kiedyś jeszcze popracowałabym w jakimś innym kawałku świata, ale ogólnie jest mi tu lepiej niż gorzej i każdy dorosły człowiek wie, że to i tak dużo.

Czemu piszę tego bloga

Dosłownie za chwilę huknie mi 10 lat tutaj. W końcu czuję się wystarczającą mądra, aby wypowiadać się na temat tego kraju. Poza tym ja piszę blogi całe życie z mniejszym i większym sukcesem, więc chyba już taka moja uroda 😉 Po tylu latach mam też do RPA mocny sentyment, a wiem, że świadomość na temat tego kraju jest w Polsce dość mała.

Jeśli już coś jest w mediach, to często związane z biedą albo z przestępczością. Oczywiście obydwie te rzeczy to tu wielki problem, ale ten kraj ma również wiele do zaoferowania. Kiedy się skończy ta pandemia, chciałabym też więcej podróżować po Afryce i pokazać jej różnorodność. W Afryce są 54 różnorodne kraje, a jak ludzie mnie o coś pytają, to najczęściej wszystkie wrzucają do jednego worka.

Co tu znajdziecie

Prowadząc konto na Instagramie (magda_w_rpa) przygotowałam już spory plan publikacji. Możecie się zatem spodziewać:

  • Informacji o tym, jak faktycznie wygląda życie w Kapsztadzie i RPA
  • Wycieczek w różne ciekawe miejsca w mojej prowincji i poza
  • Zwierzątek, tych egzotycznych i tych trochę mniej
  • Polecajek, co odwiedzić, kiedy już tu wpadniecie
  • Kosztów atrakcji, życia itp
  • Różnych ciekawostek kulturowych – z tym jak bardzo różnorodny jest ten kraj naprawdę mam pole do popisu
  • Odrobiny historii
  • Jedzenia, może nawet jakichś przepisów
  • Informacji na temat imigracji i tego, czy naprawdę trawa jest bardziej zielona za granico
  • Wątpliwego poczucia humoru autorki (sorry, zawsze uważałam się za zabawną)


Mam nadzieję, że to zapowiada się ciekawie. Postaram się publikować nowy post w każdy poniedziałek, bo najwięcej czasu mam jednak w weekend.

Jeszcze słowo na do widzenia

Pamiętajcie, że ten blog jest przede wszystkim dla was. Jeśli jesteście tu, bo interesuje was RPA, ale nie poruszam jakichś tematów, dajcie mi znać. Tak samo, jeśli spodobał wam się jakiś post, proszę, skomentujcie go albo polećcie dalej. To prośba w odniesieniu do twórców treści ogólnie. Większość ludzi robi takie rzeczy z pasji, a naprawdę nic bardziej nie cieszy niż miłe słowo od czytającego czy to, że ktoś nas poleca. Podobnie nic bardziej nie demotywuje niż cisza. Krytykę też wezmę na klatę!

Dziękuję za odwiedziny i mam nadzieję, że jeszcze tu wrócicie 🙂