Co przywieźć sobie lub komuś w prezencie z RPA?

Powoli szykuję się do wizyty w Polsce i i zaczynam kupować prezenty. Uwielbiam to robić i nie wiem, jak wszystko dam radę przewieźć 😀 Osoby, które prezentów się ode mnie spodziewają może niech nie czytają tego artykułu i nie psują sobie niespodzianki 🙂

Polecam kupować pamiątki na marketach afrykańskich dla turystów (np. Green Market Square w Kapsztadzie) zamiast centrów handlowych. Wspieracie wtedy bezpośrednio małe biznesy. Od razu podkreślcie, że jesteście z Polski. Ceny są często pod Amerykanów, więc sprzedawca natychmiast schodzi z cen, gdy wie, że nie stamtąd jesteście. Z drugiej strony nie Januszujcie i nie targujcie się do upadłego, gdy cena jest uczciwa.

Amarula i słodycze z Amarulą

Amarula to znany produkt eksportowy z RPA. Jest to słodki, mleczny likier, nieco w smaku przypominający Baileys. Likier jest robiony z owoców Maruli, który rosną tylko w tym kawałku globu. Poza standardowym likierem Amarula, można też przywieźć wariacje o smaku maliny, czekolady i baobabu lub etiopskiej kawy. Oczywiście likier jest dostępny w wersji podstawowej, ale i w bardziej wypasionych zestawach.

Poza likierem można kupić czekoladki w czekoladzie gorzkiej lub mlecznej lub krówki. Trzeba jednak wiedzieć, że tutejszy odpowiednik krówek, czyli fudge, nie do końca smakuje jak ich polski odpowiednik.

Wino i inne alko

RPA jest dużym eksporterem wina. Wina południowoafrykańskie są smaczne i gdy kupowane w RPA niedrogie. Oczywiście można zainwestować w te dużo lepsze i droższe z farm wina, ale w każdym sklepie znajdziecie porządne marki. Najlepiej spróbować samemu, zanim kupicie na prezent 😉

Poza winem modne stały się piwa kraftowe, a także giny i inne alkohole z małych rozlewni. To prezent bardziej nietuzinkowy, bo znajdziecie wina z RPA w Polsce, ale inne napoje alkoholowe nie bardzo.

Biltong

Biltong to suszone mięso w przyprawach. Mięsożercy stąd i neofici skądinąd je uwielbiają. Poza biltongiem możecie kupić też inne suszone wyroby mięsne takie jak droewors.

Afrykańskie rzeźby i maski

Rękodzieło afrykańskie bywa przepiękne, ale trzeba je kupować z głową. Jeśli zależy wam na tym, by kupić coś z hebanu czy z prawdziwymi złoceniami to jednak polecam specjalistyczne sklepy z rękodziełem. Tam będą czekać na was wysokie ceny i tak jak w każdym sklepie, cena jest ustalona z góry, targować się nie wypada.

Jeśli szukacie ładnych, drewnianych masek czy rzeźb z dowolnego drewna to znowu zapraszam na afrykańskie markety. Z rękodzieł południowoafrykańskich, zazwyczaj znajdziecie Zulu czy (Se)tswana, rzadziej Xhosa. Dopytajcie skąd te rzeczy pochodzą, bo masa sprzedawców nie pochodzi z RPA i ich dzieła nie zawsze są południowoafrykańskie. Nikt wam nie będzie ściemniał, jak się dopytacie.

Pap i chakalaka

Macie ochotę zrobić południowoafrykański posiłek w domu w Polsce? Przywieźcie rodzinie worek papu z supermarketu z chakalaką.

Ubrania lub przedmioty z tkanin

Shweshwe

Ja jako osoba biała mieszkająca w RPA nie noszę ubrań afrykańskich, bo jest to źle odbierane. Chodzi oczywiście o przywłaszczenia kulturowe, temat skomplikowany, ale ważny i do przemyślenia. Gdyby mój mąż był z kultury Xhosa czy innej afrykańskiej to myślę, że bym to robiła. Jeśli turysta biały czy nie, wspiera jednak lokalnych krawców, kupuje afrykańskie stroje i mówi skąd je przywiózł to myślę, że nie ma w tym nic złego.

Przy zakupie zachęcam do zapytania skąd są dane wzory. Multum sprzedawców na marketach jest z Kongo, a jak nie dopytacie to potem opowiadacie ludziom, że kupione ubrania są skądinąd.

Moim zdaniem ubrania lepiej niż na marketach kupić w afrykańskim sklepie dla lokalsów. Znajdziecie je w każdej dzielnicy. Najbardziej południowoafrykański wzór to shweshwe, dostępny w różnych kolorach. Możecie kupić sobie tradycyjny strój afrykański albo postawić na afrykańskie wzory w ciuchach na modłę zachodnią. Jeśli nie przeszkadza wam sporo wydać to polecam PRZEPIĘKNE ubrania południowoafrykańskiego projektanta, Davida Tlale.

Kupujecie prezenty i nie znacie czyjegoś rozmiaru? Zamiast ubrań możecie komuś kupić np. portmonetkę, poduszkę, torbę, zeszyt czy…maseczkę w shweshwe lub inny lokalny wzór.

Cokolwiek z proteą

Protea to narodowy kwiat RPA, który naturalnie występuje tylko tutaj. Jest to bardzo lansowany motyw, który można znaleźć dosłownie na wszystkim. Kwiat jest bardzo urokliwy, więc jest to ładny prezent.

Malowane lub rzeźbione strusie jaja

Farmy strusi moim zdaniem są miejscami średnio okej pod względem etycznym. Poza tym, że strusie często hodowane są na mięso, są też po prostu atrakcją turystyczną. Goście mogą zwierzęta karmić, ale i na nich…siadać. Zdarza się, że struś ugina się pod ciężarem danej osoby, widać, że nie lubią być zaganiane do takich drewnianych konstrukcji, które krępują im ruchy, a w których dane siadanie się odbywa.

Niemniej jednak strusie jajka są popularną pamiątką i można je dostać w wielu miejscach turystycznych. Na farmie strusi macie większe szanse, że faktycznie będą to strusie jaja, a nie coś innego. Oczywiście w sklepie każdy będzie wasz przekonywał, że to nie jest plastik, ale bywa różnie.

Fynbos i Fleurs du Cap

Poza proteą można zainwestować w kosmetyki z fynbosem, czyli roślinnością charakterystyczną dla mojego regionu Przylądkowego-Zachodniego. Można je dostać w całym kraju, nie tylko w moich okolicach.

Rooibos i honeybush

Herbatka rooibos to kolejny znany produkt eksportowy. Ten napój o ziemistym smaku można kupić na całym świecie, ale wiadomo, z miejsca, gdzie się produkuje najlepiej. Herbatka honeybush jest nieco mniej znana na świecie, więc jeśli zależy wam na oryginalnym prezencie to postawcie na nią. Jest równie znana z benefitów zdrowotnych, co rooibos.

Pierdółki

Macie dużo osób do obdarowania? Warto postawić na małe rzeczy – afrykańskie bransoletki, kolczyki, magnesy, drewniane sztućce, podkładki pod kubki czy zakładki do książek. Markety są pełne takich rzeczy. Zwróćcie uwagę na to, jak to jest wykonane. Są olbrzymie różnice w cenach, ale i w jakości. Moim zdaniem zawsze warto wesprzeć sprzedawcę, który do pracy się przykłada.

Jeśli macie jakieś pytania to zapraszam do zadawania ich w komentarzach 🙂

Fajne pomysły z RPA – co tu ułatwia życie

Na każdy kraj można marudzić albo wychwalać go pod niebiosa. Prawda jest taka, że gdziekolwiek byśmy nie mieszkali, coś nam nie będzie pasować. Trzeba po prostu wybrać taki kraj, gdzie w miarę odpowiada nam zestaw plusów i minusów. Oczywiście najłatwiej jest, gdy tym krajem jest nasz rodzinny, ale życie jest jedno, więc jeśli tak nie jest, warto rozważyć opcje.

Okej, nie będę już dziś więcej filozofować 😀 Zamiast tego, opiszę wam fajne RPAńskie pomysły ułatwiające tu życie. Oczywiście fajność też może być subiektywna, ale to jej można oczekiwać od formy takiej jak blog 😉 Post jest zainspirowany filmikiem Joanny Strózik, bo wiele rzeczy, o których wspomina w Australii zgadza się z tym, co mamy tutaj. Podejrzewam, że to wszystko brytyjskie wpływy kolonialne.

1. Kranówka w restauracjach

Może jestem dziwna albo mam jakiś wydyganych rodziców, ale ja w Polsce byłam uczona, żeby wody z kranu nie pić. Jeden rodzic miał w pewnym momencie w domu filtr do wody, inny inwestował w butelkowaną mineralną. Jeśli wybucha wam mózg po poprzednim zdaniu to dwa domy wynikają z tego, że moi starzy są po rozwodzie.

Anyway. Tutaj kranówkę piję się normalnie. Jest też powszechnie dostępna w restauracji w stylu francuskim, czyli można o nią poprosić i jest za darmo. Jeśli macie ochotę ugasić pragnienie darmową kranówką, prosi się o tap water i kelner nam przyniesie. Większe pasożyty cyfrowo-nomadyczne po zamówieniu jednej kawy piją tylko to, pracując z kawiarni i zajmując stolik całymi godzinami.

Co ciekawe, gdy w 2018 moja prowincja borykała się ze straszna susza, przestano podawać wodę z kranu w wielu restauracjach w Kapsztadzie i okolicach. Dostępna była wtedy tylko woda butelkowana, co bardzo oburzało klientów przyzwyczajonych do tej opcji kranówki. Susza była wtedy naprawdę straszna i przewidywano, że Kapsztad w Dniu Zero zostanie pierwszym miastem na świecie, w którym skończy się woda. Nie skończyła się tylko dzięki różnym interwencjom technologicznym i opadom, które w końcu nadeszły.

2. Płatności bezgotówkowe

Karty dotykowe znacie na pewno i z własnego podwórka. W RPA rozwinęły się także inne opcje płatności bezgotówkowych, zwłaszcza płatności apkami takimi jak SnapScan czy Zapper. Jest to bardzo popularne na wszelkiego rodzaju marketach i w bardziej nowoczesnych miejscówkach, ale z tej opcji korzystają też sklepy internetowe i organizacje dobroczynne. Dodatkowo coraz więcej miejsc w miastach decyduje się na całkowite wycofanie gotówki jako formy płatności i informują klientów “We’ve gone cashless!”. Wbrew pozorom jest to mało irytujące, bo człowiek jednak prędzej zapomina portfela niż telefonu.

Taka forma płatności jest bardzo wygodna. Po zeskanowaniu kodu QR danej restauracji na rachunku czy specjalnym stojaku, wpisujecie sumę, dodajecie napiwek i tyle. Można też szpanować i płacić smart zegarkiem, jak mój mąż. Olbrzymim pomocnikiem w rozwoju tej dotykowej technologii była oczywiście pandemia. Nawet przed nią jednak dużo biznesów widziało w niej jej wartość. Miejsca, które nie mają gotówki są naturalnie mniej narażone na napady rabunkowe, które niestety się zdarzają. W miejscach, gdzie wciąż trzymana jest gotówka często widać informację, że kasjer nie ma klucza do sejfu, aby zniechęcić różnych gagatków.

3. Poświadczanie zgodności kopii z oryginałem

Poświadczanie zgodności kopii z oryginałem, czyli uwierzytelnianie jest tu super łatwe. Potrzebny jest wam commissioner of oaths, a wielu pracowników zaufania publicznego ma ten tytuł. Najłatwiej pójść na policję z oryginałem i kopią i poprosić o takie poświadczenie. Tutaj nazywamy to certified copy.

To uwierzytelnienie jest potrzebne dość często przy załatwianiu spraw urzędowych, tak samo jak oświadczenie pod przysięgą (affidavit). Kiedy coś wyjaśniacie, wiele urzędów prosi was o oświadczenie na piśmie pod przysięgą. To jest tak na wszelki wypadek, żeby było wiadomo, że mówicie prawdę. Może to być np. oświadczenie, że mieszkacie z mężem, bo sam fakt małżeństwa tu nie wystarcza. To też załatwicie na posterunku policji.

4. Zakupy online i prywatne usługi kurierskie

Zastanawiałam się, czy dodać ten punkt, bo to, że prywatne usługi pocztowe działają super wynika z tego, że poczta tradycyjna jest beznadziejna 😀 W każdym razie prywatne usługi pocztowe i kurierskie są ekstra rozwinięte. Można dostać coś z innej części kraju czy od osoby prywatnej czy od biznesu, nawet w ciągu 24 godzin. Oczywiście to zależy kto i co, ale jak wam zależy na czasie to naprawdę bardzo pomaga w życiu.

Świetne usługi kurierskie to też zachęta do wszelkiego rodzaju zakupów online. Nie pamiętam, kiedy ostatnio poszłam do sklepu po coś w stylu czajnik, toster, farba do włosów czy nawet szampon. Najbardziej opłaca się zamówić online i nie trzeba długo czekać. Czasami pobierana jest opłata manipulacyjna, ale zazwyczaj sklepy mają minimalną kwotę zamówienia, przy której wysyłka jest darmowa. Tak kupujemy też jedzenie i bardzo to sobie chwalimy, jeśli chodzi o oszczędzanie czasu.

Jeszcze jedna ciekawostka pocztowa: kody pocztowe przypisywane są do całej dzielnicy lub nawet całego małego miasteczka, a nie do ulic.

5. Pomoc w domu

W RPA tzw. klasa średnia i wyżej jest przyzwyczajona do zatrudniania kogoś, kto pomaga w domu. Najbogatsi mają cały szereg osób, kiedyś np. uczyłam francuskiego dziecko, którego rodzina zatrudniała au pair, korepetytorów, ogrodnika, sprzątaczkę (na stałę) i osobę od obowiązków domowych (np. od planowania i kupowania jedzenia). Pani domu nie pracowała z wyboru i myślę, że miała fajne życie, robiąc to, co lubiła.

I w przypadku kurierów i tutaj, to wszystko jest możliwe dzięki niskim zarobkom osób wykonujących prace nie wymagające specjalnych kwalifikacji. Dlatego moim zdaniem bardzo ważne jest, żeby nie płacić ludziom ustawowej stawki minimalnej w wysokości 23.19 randów (6 PLN) za godzinę, tylko wynagradzać ich godnie. My się zawsze tego trzymamy. Dobra, odrobione sygnalizowanie cnoty na dziś. To był sarkazm. Serio to jest super ważne w każdym kraju pomyśleć o człowieku, a nie tylko o pieniądzach, oczywiście w miarę własnych możliwości!

Mimo przydługiego wstępu, uważam, że społeczne przyzwolenie na pomoc w domu jest mega pozytywne. Często widzę panie w polskim internecie przekrzykujące się tym, która się bardziej poświęca dla domu i rodziny i ośmieszające kobiety, które mają kogoś do pomocy. To samo słyszę tu… ale tylko od kobiet z Europy Wschodniej. Moim zdaniem ludzie pracujący czy rodzice czy nie, powinni mieć taką pomoc, jaka im potrzebna i nie ma w tym żadnego wstydu. W RPA czy zatrudniasz osobę sprzątającą czy niańkę nocną czy babysitter, żeby wyjść na randkę z mężem, nikt Cię nie będzie oceniał. Ba! Raczej w drugą stronę, jeśli Cię stać, nikt nie zrozumie, czemu sam(a) sprzątasz dom.

Podsumowanie

Oczywiście, fajnych pomysłów w RPA jest na pewno więcej, ale akurat te są mojemu sercu najbliższe. A wy co najbardziej lubicie w Polsce albo w kraju, w którym mieszkacie? Co wam najbardziej ułatwia życie? Dajcie znać w komentarzach.

Wywiady z Polakami: Kasia z U mnie w Afryce

Dzisiaj zapraszam was na wywiad z kolejną Polką mieszkająca w RPA. Kasia pochodzi z Gdyni i ileś lat mieszkała w Warszawie. Teraz mieszka z mężem z RPA i córką w małym miasteczku, Gansbaai w mojej prowincji Przylądkowo-Zachodniej.

Jak to się stało, że zamieszkałaś w RPA?

Chyba będę mało oryginalna, ale było to love story 🙂 Akurat firma, dla której wtedy pracowałam, organizowała wyjazd do RPA jako nagroda dla najlepszych sprzedawców, a ja byłam opiekunem tej grupy. W tym samym czasie firma organizowała również wyjazd do Nowego Jorku dla innej grupy, który ja w dużej mierze przygotowywałam i liczyłam na to, że pojadę właśnie do Nowego Jorku. Więc szczerze, jak moja szefowa powiedziała mi, że jadę do RPA, to na początku byłam trochę smutna a może nawet i zła, bo jakoś nigdy o RPA nie myślałam jako o kraju, który chciałabym odwiedzić.

Tak naprawdę, to w tamtym momencie niewiele o RPA wiedziałam. Jeszcze żeby było śmieszniej, to na początku ten wyjazd miał być na Martynikę, ale miesiąc przed wyjazdem został zmieniony kierunek na RPA. Z kolei mój obecny mąż był na tym wyjeździe naszym fotografem i wideografem. I też, najpierw to firma jego kolegi miała mieć to zlecenie, ale z racji innych obowiązków i braku czasu polecili mojego męża. I tak oto dwie osoby, które nie za bardzo miały być w tym miejscu w którym były poznały się i się zakochały 🙂 Po jakichś 2 latach związku na odległość, kilku moich wizytach w RPA, jednej wizycie Lloyda w Polsce, milionie wiadomości na Whatsapp, setkach wysłanych zdjęć postanowiliśmy, że to ja przeprowadzę się do RPA i tutaj spróbujemy budować naszą przyszłość 🙂

Czy odczuwasz jakieś różnice kulturowe między sobą a Twoim mężem? Jeśli tak, jaką one grają rolę w twoim związku?

No właśnie nie bardzo 🙂 Są może jakieś małe różnice typu, że nie do końca rozumiem jak można mieć braai zamiast kolacji wigilijnej czy to, że na dworze chodzi się bez butów, ale już chodzenie w butach po domu jest ok 🙂 To tak trochę pół żartem, pół serio, ale naprawdę nie widzę jakichś różnic stricte kulturowych, które byłyby kością niezgody czy czymś, nad czym musielibyśmy pracować w naszym związku. Jedyne co czasem staje się powodem jakichś nieporozumień to język. Mimo, że ja mówię i rozumiem angielski 🙂 to czasem zdarza się, że coś inaczej odbiorę, albo powiem coś może mniej składnie i mój mąż nie odgadnie moich intencji i z tego powodu powstanie jakieś nieporozumienie. Ale generalnie mimo różnicy charakterów, to obydwoje mamy takie samo podejście do życia i chyba to trzyma nas razem 🙂 

Czy córeczka urodziła się w RPA? Jak oceniasz tutejszą opiekę zdrowotną?

Tak, Olivka urodziła się w RPA. W sumie ciąża i poród to moje takie największe zetknięcie ze służbą zdrowia, a w zasadzie to z prywatną opieką medyczną tutaj. Bo w RPA jednak większość osób, które na to stać (i które ja znam), to wybiera prywatną opiekę medyczną. Zatem tylko o takiej mogę się wypowiedzieć i uważam, że w prywatnych placówkach czy szpitalach opieka sama w sobie jest na dosyć wysokim poziomie. Jak mój mąż musiał mieć operację kolana, to praktycznie miał ją z dnia na dzień. Szpital, w którym byłam ja czy mój mąż bardzo czyściutki, co chwila ktoś sprawdzał jak się czujemy, czy czegoś nie potrzeba, całkiem przystępne jedzenie (nawet mogłam sobie wybrać co chcę zjeść) Ale … Nie do końca rozumiem ten system tutaj, bo niby płacisz za jakiś tam pakiet, ale zawsze trzeba się milion razy upewnić, czy na pewno coś co potrzebujesz zrobić będzie pokryte przez ubezpieczenie czy nie. My czasem byliśmy zaskakiwani jakimiś kosztami … Przykład: niby jest napisane, że badania krwi w czasie ciąży są w ramach mojego pakietu, a potem się okazywało, że jednak jakieś konkretne badanie, które zlecił lekarz jednak nie jest i trzeba zapłacić. Trochę to frustrujące, bo samo prywatne ubezpieczenie zdrowotne jest według mnie dość drogie.

Przypis Magdy: O prywatnej opiece medycznej możecie więcej przeczytać o nim w poście ubezpieczenie zdrowotne i te sprawy.

Co najbardziej zaskoczyło Cię w RPA?

Ojej dużo rzeczy! Chyba najbardziej to, że nie jest tu wcale tak ciepło jak myślałam 🙂 Że jest zima i czasem naprawdę trzeba się ciepło ubrać (może nie tak jak w Polsce ale jednak) i że nawet może padać śnieg. Jak zaczęłam mieszkać to zaskakiwały mnie takie małe rzeczy, że np. nie mogę znaleźć proszku do prania czarnych rzeczy, że mozzarella tutaj to raczej występuje pod postacią sera żółtego, albo że chleb to taki chleb tostowy 🙂 Z takich większych rzeczy to biurokracja czy load shedding (czyli planowe przerwy w dostawie prądu). Z takich może śmiesznych rzeczy to, że znajduję tu wiele podobieństw do Anglii jak to, że kierownica jest z innej strony, że nie ma gniazdek w łazienkach, jakieś podobne potrawy. Zaskoczeniem była też dla mnie spora społeczność Indusów, szczególnie w Durbanie. A z takich pozytywnych zaskoczeń to na pewno to, że RPA jest tak różnorodne pod względem turystycznym, że jest tyle miejsc do zwiedzenia, że jest ocean, góry, las, pustynia, ale jak pisałam, ja niewiele wiedziałam o tym kraju przed przyjazdem.

Pochodzisz z Gdyni, później mieszkałaś wiele lat w Warszawie. Jak Ci się żyje w miasteczku Gansbaai? Czy są jakieś rzeczy, których Ci brakuje?

Ja chyba jednak jestem “big city girl” i stwierdzam, że jednak trochę brakuje mi dużego miasta. Na pewno brakuje mi jakichś różnych wydarzeń społeczno-kulturalnych, tego że można sobie wyjść do kina czy wskoczyć do galerii handlowej na zakupy. Teraz mając małe dziecko brakuje mi też jakichś klubików czy zajęć dla maluchów. Ale… żyjemy sobie tutaj spokojnie, nie ma korków, nie ma tłumów (poza sezonem wakacyjnym), cisza, spokój, plaża i ocean na wyciągnięcie ręki 🙂 I oczywiście brakuje mi mojej rodziny i przyjaciół, ale to chyba taki urok życia na emigracji.

Jakie trudności napotkały Cię, gdy podjęłaś decyzję o przeprowadzce do RPA?

Na pewno kwestie wizowe. Wydawało mi się, że wszystko szybko uda się załatwić, a jednak biurokracja o której pisałam i czekanie na dokumenty trochę mnie zaskoczyło i przerosło. Trudnością jest też znalezienie pracy w RPA, szczególnie w małym miasteczku, w którym większość osób jest i mówi w Afrikaans. Ja co prawda od początku nie nastawiałam się na znalezienie pracy, bo od zawsze mieliśmy z mężem w planach naszą firmę turystyczną, jednak teraz w dobie pandemii i braku turystów jakaś praca by się przydała 🙂 Musiałam też wynająć moje mieszkanie w Warszawie i trochę mnie to stresowało, bo nigdy nie wiadomo na kogo się trafi i w razie czego ja jestem tak daleko!

Przypis Magdy: Małżonkowie mieszkańców RPA mimo że teoretycznie mają prawo do pracy, muszą mieć wizę na konkretną pracę, by pracować legalnie. Długi proces i papierologia zniechęca pracodawców do tego stopnia, że wiele miejsc zastrzega sobie, że nie zatrudni osób bez stałego pobytu lub obywateli RPA.

Prowadzicie z mężem firmę. Opowiedz trochę o waszym biznesie.

Tak, mamy firmę Overlandy Tours, która w tej chwili skupia się głównie na regionie w którym mieszkamy, czyli Overberg. Oferujemy dzienne wycieczki dla małych grup, szczególnie szlaki 4×4 (mamy samochód Land Rover Discovery 4) wzdłuż plaży, zachód słońca na plaży, lokalne winiarnie, mniej uczęszczane drogi na najdalej wysunięty na południe kraniec Afryki. Ale tak naprawdę możemy zorganizować wycieczkę po całym RPA w zależności od zainteresowań i budżetu.

Mój mąż od ponad 20 lat działa w turystyce, ma licencję przewodnika, jest wielkim pasjonatem RPA i zjeździł ten kraj wzdłuż i wszerz. Chcielibyśmy skierować ofertę do Polaków, bo jednak RPA nie jest w tej chwili popularnym kierunkiem wśród naszych (moich) rodaków. Głównie turyści są z Anglii, Niemiec, USA, więc dlaczego nie spróbować na rynku polskim? 🙂 Więc jeśli komuś z Was marzy się RPA jako kierunek wakacyjny, ale macie jakieś obawy, to śmiało możecie się z nami skontaktować, a my postaramy się dopasować plan wycieczki do Was.

Jak wpłynęła na Twoje życie pandemia? Jak oceniasz to, jak RPA sobie z nią radzi?

Pandemia zdecydowanie odbiła się na naszym biznesie i w sumie cały czas odczuwamy jej skutki. Turystyka, z której głównie żyliśmy (wcześniej prowadziliśmy także Airbnb), w zasadzie w tej chwili nie istnieje, przynajmniej w naszym regionie. Ale cały czas liczymy, że coś się zmieni, bo mamy wielkie plany i marzenia.

A jak RPA radziło sobie z pandemią … Myślę, że całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że wiele osób, które mieszka w tzw. townshipach nie ma aż takiego dostępu do służby zdrowia czy nawet do informacji. Dosyć szybko był wprowadzony całkowity lockdown. Aczkolwiek niektóre z zakazów czy obostrzeń to był jakiś absurd, jak np. zakaz sprzedaży alkoholu i papierosów… Mimo że dla mnie to nie miało większego znaczenia, bo sama nie korzystam z tych używek, to jakoś nie widziałam większego sensu, a tłumaczenia rządu, że to żeby nie blokować miejsc w szpitalach dla osób które mają jakieś wypadki właśnie po alkoholu może i było słuszne, ale co z tym mają wspólnego papierosy, poza tym, że kwitło sprzedawanie tych używek “spod lady” a ceny potrafiły wzrosnąć z R20 / 5zł do R200 / 50 zł za paczkę! Albo możliwość spaceru tylko w godzinach 6.00 – 9.00! Serio? Nie dość, że w tamtym czasie słońce wstawało dopiero po 7, to przecież oczywiste, że w tych godzinach tłumy wyjdą na spacery, a przecież ma być social distancing 🙂 Ale Polski rząd też miał kilka dość absurdalnych pomysłów, więc myślę, że generalnie każdy z krajów działał trochę po omacku bo nikt nie był gotowy na taką sytuację.

Czy myślisz, że zostaniecie w Republice Południowej Afryki na stałe?

Nie wiem, myślimy o różnych opcjach. Takim naszym marzeniem jest, żeby mieć taki biznes, który pozwoli nam na mieszkanie pół roku w Polsce, pół roku w RPA. Może nawet żeby życie dzielić między Polskę, RPA i USA, gdzie mieszka brat mojego męża. Zobaczymy, co życie przyniesie. Jak pisałam RPA nigdy nie było w moich planach, a mieszkam tutaj już 4 lata 🙂

Gdyby ktoś powiedział Ci, że chce się wyprowadzić za granicę, jakie wskazówki dałabyś takiej osobie na podstawie swoich doświadczeń?

Zorientujcie się najpierw porządnie w papierologii – jakie dokumenty są potrzebne, jaka wiza itp. Najlepiej zapisać się do jakichś grup na Facebooku dla Polaków mieszkających w danym kraju i poszukać informacji. Będzie trochę łatwiej, bo czasem ciężko uzyskać rzetelne informacje nawet z takiego źródła jak ambasada czy urząd.

Po drugie – życie w danym kraju to nie to samo, co wakacje. Nawet jeśli byliście w tym kraju na wakacjach kilkukrotnie, to nadal nie to samo. Jeśli macie możliwość to warto najpierw pomieszkać w danym miejscu kilka miesięcy żeby się przekonać, czy to na pewno miejsce dla Was. I fajnie, jakbyście najpierw mieli jakieś oszczędności, bo nie zawsze znajdziecie od razu pracę (no chyba że jedziecie akurat do pracy).

I tak na koniec, to żeby być otwartym na nową kulturę, na nowych ludzi i za bardzo nie porównywać do tego, co znacie z Polski (czy kraju w którym mieszkacie). To oczywiste, że wszędzie jest inaczej i skoro podjęliście decyzję, że chcecie tam mieszkać, to raczej nie ma sensu porównywania i wynajdywania negatywów. Mi samej się to zdarzało na początku (nawet teraz czasem się zdarza), ale widzę, że o wiele lepiej mi się żyje, jak tego nie robię.

Sporo podróżowałaś po Republice Południowej Afryki. Co najbardziej poleciłabyś polskim turystom odwiedzającym ten kraj?

Wszystko! 🙂 A tak całkiem serio, to uważam, że każda część RPA ma coś fajnego do zaoferowania. Z tych miejsc, w których byłam poleciłabym każde! Ale takie moje TOP 3 miejsca to: Pierwsze to na pewno Kapsztad i okolice jak Półwysep Przylądkowy. Serio jestem zakochana w tym mieście i żałuję, że tam nie mieszkamy. Urzekło mnie to, że w jednym mieście jest dostęp do oceanu i są góry. Góra Stołowa jest niesamowita, na tyle, że zapragnęłam wziąć tam ślub. Uwielbiam spacerować po Waterfroncie czy po Company’s Garden. Na Kapsztad na pewno trzeba by było poświęcić osobny artykuł czy wpis, a nawet cały profil.

Miejsce numer dwa to Park Krugera! Mam na tyle szczęścia, że mój mąż całkiem dobrze zna busz, sam spędził w Krugerze wiele czasu, więc jest w stanie wiele pokazać i opowiedzieć. Lubię tak sobie z nim jeździć i wypatrywać dzikie zwierzęta. Jednak to wielka satysfakcja, jak samemu “wpadnie się” na stado lwic leżących na pustej drodze i ma się ten widok tylko dla siebie 🙂

A trzecie miejsce to Wild Coast i te wszystkie małe miejscowości jak Coffee Bay, Port St Johns czy Cintsa. Uwielbiam, gdyż tutaj czuję się jakbym była w zupełnie innym miejscu. Nie jest to region zbyt popularny turystycznie, więc nie jest aż tak zagospodarowany, jest niemal “dziewiczy”. Są tu niepowtarzalne widoki, przepiękne wybrzeże i co super, mało turystów 🙂

Ale naprawdę inne miejsca w RPA też są świetne! Cała Trasa Ogrodów, Trasa Panoramiczna i Wąwóz Rzeki Blyde, Góry Smocze, obszar iSimangaliso Wetland Park. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać 🙂

Czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć Polakom o RPA? O tym kraju mało się pisze po polsku, a jeśli już to raczej negatywnie.

No właśnie jest to przykre, że ogólnie w mediach jak już się mówi o RPA to jedynie porusza się negatywy i pierwsze skojarzenie Polaków jak mówię, że mieszkam w RPA to że jest niebezpiecznie. Później dochodzą pytania w stylu czy jest dostęp do lekarzy, czy szkół. A według mnie żyje się tutaj całkiem normalnie 🙂 Oczywiście, kraj ma swoje problemy i są jakieś różnice między tym co znamy z Polski a tym jak się tutaj żyje. Ale …normalnie ludzie chodzą do pracy, dzieci chodzą do szkoły, normalnie robimy zakupy w sklepie, idziemy do restauracji, spotykamy się ze znajomymi, a jak jesteśmy chorzy idziemy do lekarza. Wszystko oczywiście piszę w dużym skrócie, bo temat jest obszerny. Dlatego na swoim Instagramie staram się pokazywać normalne życie. Staram się też pokazywać, jak wiele ten kraj ma do zaoferowania pod względem turystycznym, bo chyba większości RPA kojarzy się z safari i dzikimi zwierzętami 🙂

Gdzie czytelnicy mogą się dowiedzieć więcej o Twoim życiu w Gansbaai? Prowadzisz jakieś media społecznościowe?

Na tą chwilę prowadzę profil na Instagramie @umniewafryce. W planach jest też blog, ale jakoś nie mam czasu, żeby się za niego zabrać … I oczywiście zapraszam też na profil na Instagramie naszej małej firmy @overlandytours – może kiedyś będziemy mogli zabrać Was na wakacje Waszych marzeń 🙂

Smaki RPA

Jakby ktoś was zapytał o polskie smaki, to co byście wymienili? Ja na pewno twaróg z powodów, które wymieniłam w poście 5 rzeczy, które najbardziej zaskoczyły mnie w RPA. Smaki RPA na pewno są bardzo zróżnicowane, bo jest to kraj wielokulturowy, co podkreślam do znudzenia. W związku z tym lista ta będzie dość subiektywna – rzeczy, które mi kojarzą się z RPA i które najczęściej widzę jedzone w moim środowisku. Nie będę też pisała o specjalnych daniach czy wypiekach, bo o tym myślę, że zrobię osobne posty.

1. Biltong

Czy mi się to, jako wegetariance, podoba czy nie, biltong jest równie ważny w RPA jak w Polsce kiełbasa. Biltong to suszone mięso w specjalnych przyprawach. Znajdziecie go w każdym sklepie osiedlowym, na każdym wydarzeniu i na każdej stacji benzynowej. Taki najpopularniejszy biltong jest z wołowiny, ale robi się go też z wielu innych zwierząt np. kudu, antylopy, strusia czy ryby. Teraz można też dostać wegańskie biltong grzybowy, który jest całkiem dobry.

2. Rosjanie

Russians (Rosjanie) to kolejny rodzaj mięsa, który można kupić w RPA. Te kiełbaski przybyły do RPA z rosyjskimi lub polskimi imigrantami żydowskiego pochodzenia. Wizualnie jest to podobne do kiełbasy z grilla. To danie zrobiło furorę na świecie w zeszłym roku, kiedy rosyjski vlogger sprzedał fake info, że w RPA je się Rosjan. Wśród Rosjan wywołało to spore oburzenie i mimo że niby wszystko wyjaśniono, jak to z fake newsami bywa, niektórzy dalej w to wierzą.

3. Ruski

Ruski (wymawiaj raski, nie ruski :D), czyli spolszczone rusks to takie jakby suche ciastkowe herbatniki czy pieczone kawałki chleba. Znajdziecie je praktycznie w każdym Airbnb w mojej prowincji. Często je się je do kawy albo jako przekąskę. Występują w różnych odmianach, zupełnie bez niczego albo z bakaliami. Trzeba uważać jak się je je, bo można sobie na nich połamać zęby.

4. Słodkie ziemniaki

Słodkie ziemniaki są bardzo popularne. W restauracjach często podaje się z nich frytki. Można je też przygotować na braai czyli grillu. Często je się je bez obierania ze skórki. Nie jestem jakąś wielką fanką.

5. Marula

Drzewo maruli daje owoce, a z owoców robi się różne przysmaki. Jednym z najpopularniejszych jest kremowy likier Amarula, o tym smaku produkuje się też czekoladki i krówki (fudge). Można też je zjeść jako owoce, ale nie są w tej formie popularne w całym kraju.

6. Pap

Pap jest robiony z grubo utartej kukurydzy. To taki typ węglowodanów, który sam w sobie nie ma aż tak mocnego smaku. Bardzo dobrze łączy się on z wieloma potrawami. Ja go lubię z gulaszem z gotowanych warzyw, czyli chakalaka (przypominaj, że na blogu jest na chakalakę przepis).

7. Rooibos

Rooibos to roślina, które rośnie w fynbosie, czyli typie roślinności charakterystycznym dla mojej prowincji, Przylądkowo-Zachodniej. Z rooibos robi się napar potocznie nazywany herbatą, choć po polsku byśmy to raczej nazwali herbatką. Ma on specyficzny ziemisty smak. Rooibos jest mocno lansowanym produktem eksportowym, więc robi się z nim słodycze, kosmetyki i napoje, w tym wysokoprocentowe.

8. Awokado

Awokado można znaleźć na całym świecie. W RPA ma jednak dość znaczący status, bo bardzo często je się je na przykład, na śniadanie. Wtedy często podaje się je z solą z pieprzem i cytryną. O awokado jest dużo żartów o tym jak nigdy nie jest w sam raz, bo jest albo niedojrzałe albo przejrzałe. W sklepach można kupić tańsze awokado, które jeszcze musi dojrzeć albo droższe, dojrzałe i gotowe do spożycia (byle szybko!). Dodaje się je też często jako dodatek do pizzy czy do sushi.

9. Dynia piżmowa

Dynia piżmowa, czyli butternut, często je się jako warzywo na braai, czyli grillu. W restauracjach też jest często podawane jako opcja warzywna. Popularna jest także w postaci zupy. Ja za tym smakiem jakoś super nie przepadam bo ma konsystencję papki dla dziecka, ale zjem od czasu do czasu.

10. Granadilla

Granadilla to nie jest to samo co passiflora czy marakuja. Pochodzą z tej samej rodziny, ale trochę się różnią. Z grenadilli można łatwo znaleźć smoothie, lody czy jogurt. Ma takie specyficzne pestki i słodkawo-kwaskowaty smak. Ja bardzo lubię sam owoc i chętnie jem w sezonie czyli zimą (czerwiec, lipiec, sierpień).

A jakie są wasze ulubione smaki tam, gdzie mieszkacie? Z czym wam się kojarzy to miejsce? Bez czego nie moglibyście żyć? Dajcie znać w komentarzach.

5 rzeczy, które najbardziej mnie zdziwiły w RPA

Zanim przejdę do tematu, w ramach autopromocji polecam mój felieton o byciu Polką i stereotypach za granicą. To mój debiut w Klubie Polski na Obczyźnie, do którego niedawno dołączyłam.

Tymczasem dzisiejszym tematem jest to, co zdziwiło mnie po przyjeździe do RPA. Przed przyjazdem głównie straszono mnie bezpieczeństwem i problemami z wizami, więc byłam przygotowana tylko na problemy związane z tymi kwestiami.

1. Obsesja dowodu zamieszkania (proof of residence)

Z prośbą o dowód zamieszkania spotkałam się niezwykle szybko. Próbowałam kupić lokalną kartę SIM, gdy poproszono mnie o niego po raz pierwszy. Jakoś udało mi się namówić Panią, by ją sprzedała na adres podany bez odpowiednich dokumentów, głównie dzięki lokalnej koleżance, która miała dobrą bajerę.

Co to jest dowód zamieszkania? Dowód tego, gdzie mieszkacie. Niestety są określone zasady tego, co może taki dowód stanowić. Przez lata stawały się one coraz bardziej zawężone. W teorii wszystko jest proste, bo wystarczy na przykład rachunek telefoniczny czy inny z waszym imieniem nazwiskiem oraz adresem… Tyle, że wiele miejsc wymaga dowodu zamieszkania, żeby wprowadzić wasz adres do bazy danych. Trochę zamknięte koło.

Dowodem może być też np. umowa najmu, ale ludzie chętnie wynajmują kątem, więc nie zawsze to będziecie mieli. W tej chwili zdobycie dowodu zamieszkania jest dla mnie znacznie mniejszym problemem, ale były takie czasy, że wyłam do księżyca, bo np. wynajmowałam u kogoś pokój na lewo, a bez dowodu zamieszkania odmawiano mi założenia konta w banku. Bez konta w banku pracodawca nie chciał podpisać umowy i tak w koło Macieju.

Dowód zamieszkania jest potrzebny, gdy podpisujecie jakąkolwiek umowę – najmu czy na telefon, wszelkim urzędom, bankom. Po co? Tak w wielkim skrócie po to, żeby mogli się z wami skontaktować, jeśli coś nabroicie. Na przykład nie można się zapisać bez niego na test na prawo jazdy, żeby mandaty szły tam, gdzie trzeba, jeśli je dostaniecie.

2. Elektryczność na prepaid

Kiedy pierwszy raz skończyła mi się elektryczność nie miałam pojęcia, myślałam, że to awaria. Ta sama koleżanka z bajerą z poprzedniego punktu wyjaśniła mi, że muszę iść kupić elektryczność. Poszłam do sklepu, ale odesłano mnie do domu, bo nie spisałam numeru licznika. Nie wiedziałam wtedy, że elektryczność jest przypisywana do konkretnego licznika i im więcej jej zużywacie tym więcej kosztuje was jednostka elektryczności.

Aby wbić nowe jednostki dostajecie specjalny kod, który trzeba nabić w licznik. Elektryczność można kupić nawet w małych sklepikach osiedlowych, supermarketach, na stacjach benzynowych czy w apce waszego banku. Trochę trwa przyzwyczajenie się do tego systemu i początkowo nagminnie zdarzało mi się, że elektryczność mi się po prostu kończyła. Czasem oczywiście akurat wtedy, kiedy była najbardziej potrzebna.

3. Sprawy bankowe

Dowód zamieszkania to był pierwszy szok w banku, kiedy zakładałam konto poproszono mnie też o potwierdzenie wizy. Musiałam przedstawić zaświadczenie od pracodawcy, że dalej u niego pracuję, mimo że wiza była nówka sztuka. Najbardziej jednak zaskoczyły mnie wysokie opłaty bankowe np. przy wyciąganiu pieniędzy z konta czy przy przelewach. Moje pierwsze konto dawało mi opcję bodajże 10 transakcji miesięcznie za darmo, a potem trzeba było płacić. Tak samo wyciągnięcie pieniędzy z bankomatu nie należącego do waszego banku jest zazwyczaj stosunkowo drogie. To samo dotyczy kart zagranicznych.

Kolejną ciekawostką była opcja tzw. cashbacku w supermarkecie. Jest to tańsza opcja niż wyciągnięcie pieniędzy z bankomatu innego banku. Płacąc za zakupy kartą po prostu prosicie o cashback w pewnej wysokości i dostajecie gotówkę z kasy. Ta suma jest po prostu dodana do waszego rachunku za zakupy. Opcja ta nie jest zbyt lubiana przez kasjerów, bo często potrzebują autoryzacji od menadżera i zajmuje ona sporo czasu.

Ostatni punkt to zdecydowanie wymiana pieniędzy na czy z innej waluty. Jeśli jesteście turystami nie ma z tym żadnego problemu, ale jak macie wizę to zaczynają się schody. Poza paszportem w zależności od wizy należy przynieść do kantoru szereg dokumentów. Dlaczego? No bo chcą wiedzieć skąd te pieniądze macie i czy aby nie kradzione. Podobno jak się nie ma wizy, która pozwala pracować to wam w ogóle nie wymienią.

4. Sprawy serowo-nabiałowe

Dla kogoś, kto mieszka w Polsce albo w Europie i je nabiał, możliwość dostępu do nabiału może wydawać się błaha. Ja jednak po tylu latach deprawacji mam mokre sny na temat kefiru czy twarogu. No dobra, to o co chodzi z tym nabiałem w RPA? Oczywiście jest, ale po pierwsze ser najczęściej kupuje się w kostce i kroi samemu w domu. Nie ma w supermarketach czy sklepach żadnych pań plasterkujących, a sery do kupienia w plasterkach w paczce są mega drogie. To był szok numer jeden.

Potem zdałam sobie sprawę z tego czego brakuje – przede wszystkim twarogu i białego sera. Feta jest. Jest też coś, co się nazywa kefir w sklepach ze zdrową żywnością, ale to smakuje jak gazowane łzy utopione w mleku. Już bliżej kefiru czy mleka zsiadłego jest coś, co się nazywa maas albo amasi, co całkiem lubię. Można znaleźć też serek wiejski, jako cottage cheese, ale to jest drogie i smakuje co najwyżej podobnie.

5. Utrudnianie życia obcokrajowcom

Gdy mówię obcokrajowiec, mam na myśli kogoś kto nie ma stałego pobytu lub nie został naturalizowanym obywatelem RPA. System w RPA jest w 100% nastawiony na osoby z tymi dwoma statusami. Mimo że jest tu stosunkowo dużo obcokrajowców systemy wcale nie są ogarnięte, ani obcokrajowcom przyjazne. Czy chcecie podpisać umowę na internet, kupić samochód czy założyć konto w banku, wszystko jest problemem. Są popularne wizy, z którymi jest nieco łatwiej, są te mniej popularne, gdzie odsyła się was z kwitkiem, niezgodnie z prawdą twierdząc, że dany ułamek normalności wam się nie należy.

Dostanie wizy, a co dopiero stałego pobytu i naturalizacja także stały się nie lada wyzwaniem przez kilka ostatnich lat ciągłych zmian w przepisach. Oczekiwać na cokolwiek można miesiącami, a nawet latami. Ogólnie często żyje się w zawieszeniu w miejscu, które wydaje się domem. Każdy reaguje na to inaczej, ja na przykład jestem zła zanim jeszcze przekroczę próg urzędu. Narzekanie na to wszystko jest jednym z ulubionych tematów spotkań imigrantów, czy jak niektórzy wolą się nazywać ekspatów.

That’s all, Folks

No to tyle z takich najważniejszych rzeczy, które zdziwiły mnie zaraz po przyjeździe i trochę później. Jeśli macie jakieś pytania na ten temat lub inne tematy związane z mieszkaniem w RPA to pytajcie śmiało w komentarzach.

Parlament w ogniu

Stało się! RPA trafiło na pierwsze strony światowych gazet. Gdy płonęła nam uniwersytecka biblioteka z unikatami i hektary lasu w środku miasta mało które światowe media to interesowało. Podobnie jest z różnymi osiągnięciami czy innymi pozytywnymi wydarzeniami. Na polskie media możecie jednak liczyć, gdy kogoś tutaj ugryzie w genitalia kobra lub właśnie, gdy w ogniu stanie parlament.

Jeśli te media to już trochę wiecie, ale ja przygotowałam nieco dokładniejszą notkę zestawiającą wszystko co wiadomo na temat tego bezprecedensowego wydarzenia. Co się stało, jak to się stało i kto jest winny? Niestety nie dowiecie się tego dziś, bo nie wszystko jest jeszcze jasne. Na jaw wyszło jednak sporo żenujących zaniedbań związanych z tą sytuacją i inne kwiatki.

Co wiadomo na pewno

Około 5 nad ranem 2 stycznia straż pożarna otrzymała zgłoszenie, że parlament się pali. Mimo że odpowiednie służby zareagowały bardzo szybko, płomienie rozprzestrzeniały się jeszcze szybciej. Pożar momentami wydawał się ugaszony, a potem rozpalał się na nowo. W rezultacie całkowicie ugaszono go dopiero trzeciego dnia, czyli 4 stycznia.

W pożarze nie ucierpieli żadni ludzie, natomiast budynek jest w bardzo złym stanie. Parlament był piękną budowlą w centrum miasta. Części tego budynku powstały już w 1884 roku, inne dobudowano później. Pomijając już znaczenie polityczne tego miejsca, po prostu szkoda kawałka historii. Ze względu na zniszczenia nadchodzące coroczne przemówienie prezydenta tzw. SONA odbędzie się w tym roku w ratuszu w Kapsztadzie.

Informacje o pożarze były niepokojące, ale niemal natychmiast aresztowano osobę podejrzaną o podpalenie budynku. Sprawę przejęły służby specjalne zajmujące się przestępczością priorytetową. Mężczyzna pojawił się już w sądzie i początkowo przyznał się do winy. To jednak nie koniec tej historii.

Zeznania pod przymusem?

Początkowo wszystko wyglądało pięknie. Podejrzanego ujęto bardzo szybko, gdy wyślizgiwał się z płonącego budynku. Okazał się zwykłym bezdomnym mężczyzną, jakich pełno w tych okolicach. Bezdomność w Kapsztadzie to olbrzymi problem i zdecydowanie temat na osobną notkę. Wracając do głównego wątku – skoro facet się przyznał to chyba wszystko jest cacy, nie?

Nie zdaniem jego prawnika. Na Zandile Mafe (jak widzicie prasa się tu nie bawi w żadne Zandile M. i inne takie) podobno wymuszono zeznania i jest on kozłem ofiarnym, którego znaleziono by ukryć zaniedbania rządu. Mężczyzna rzekomo miał przy sobie laptopa, dokumenty parlamentarne i materiały wybuchowe, ale materiał dowodowy nie został przedstawiony w sądzie. Oskarżonego podobno nie zapoznano także z jego prawami przed aresztowaniem i przesłuchaniem.

Rodzina oskarżonego uważa, że jest on niewinny. Z tą opinią zgadza się też sporo osób na Twitterze. Teraz już sam oskarżony tez twierdzi, że jest niewinny. Daleko mi do wysuwania teorii spiskowych, ale możliwe, że służby specjalne pospieszyły się z wyciąganiem wniosków. Najważniejsze to pamiętać, że dotychczasowe dowody obciążające to nie ostateczny wyrok. Mężczyznę czeka normalny proces, zanim zostanie podjęta decyzja na temat jego winy lub niewinności.

Żenujące zaniedbania

Zdjęcie wnętrza parlamentu ze wstępnego raportu

Czemu ludziom spodobała się teoria, że rząd próbuje zrobić z Mafe kozła ofiarnego? Najprawdopodobniej dlatego, że rządowi pewnie rzeczywiście byłoby na rękę, aby szybkim aresztowaniem winnego odwrócić uwagę od żenujących zaniedbań, które sprawiły, że pożar był aż tak mało łaskawy dla budynku parlamentu. Zwykły zbieg okoliczności łatwo podpisać pod teorię spiskową, gdy nastroje społeczne i tak nie są najlepsze, a zaufanie do rządu niskie.

Pisząc o tych niedociągnięciach, aż mnie skręca z żenady. Chyba należy mi się w końcu stały pobyt, skoro wstydzę się już za tutejsze wtopy. No, ale nie ważne, lecimy z tym koksem. Zgodnie ze wstępnym raportem dopuszczono się następujących zaniedbań:

– Instalacje tryskaczowe nie zadziałały. Nie przeprowadzono ich planowego przeglądu w lutym zeszłego roku.

– System przeciwpożarowy był i działał, ale nie wiadomo czy był wystarczający, a zniszczenia uniemożliwiają ustalenie tego. Wiadomo za to, że nie aktywował się na długo od wybuchu pożaru.

– Niezgodnie z przepisami drzwi przeciwpożarowe były otwarte, czyli nie mogły pomóc w zatrzymaniu ognia. Sprawiło to, że schody przeciwpożarowe były pełne dymu.

Poza tym raportem okazało się też, że ochroniarze nie byli tego dnia w pracy. W grudniu zeszłego roku podjęto decyzję o cięciu kosztów i zdecydowano się nie płacić za nadgodziny ochroniarzy. Oznaczało to, że nie pracowali oni w weekendy. Przed parlamentem zawsze stoi policja, ale nie monitoruje tego, co się dzieje w środku. Kolejna niespodzianka to to, że budynek nie był ubezpieczony. Może to oznaczać wydatek w wysokości miliarda randów dla podatników.

Prawie biblijne plagi – szczury, żaby i węże

Jakby problemów parlamentarzystów było mało, od końca grudnia uskarżają się oni na niemal biblijne plagi w wioskach parlamentarnych. Ze względu na to, że rzekomo przez ponad rok nie ścinano traw w okolicach tych wiosek zaczęły pojawiać się szczury, żaby i węże. O ile te dwa pierwsze typy zwierząt są może nieprzyjemne, o tyle węże w mojej prowincji potrafią być niebezpieczne. Na temat strasznych i niebezpiecznych stworów tutaj napisałam nawet całą notkę. Minister Prac Publicznych, Patricia de Lille zgodziła się na rozłożenie trutek na szkodniki w jednej wiosce parlamentarnej, ale zaprzecza, że ten sam problem pojawił się w innej.

Podsumowanie

Czy Zandile Mafe jest niewinny czy nie, dowiemy się zapewne w ciągu najbliższych kilku tygodni, bo jest to sprawa priorytetowa. Niezależnie od werdyktu przebieg całej sytuacji wynikał w dużej mierze z licznych zaniedbań w kwestiach bezpieczeństwa. W corocznym przemówieniu prezydenta w lutym zapewne pojawi się ten wątek.

Ktokolwiek podpalił parlament na pewno nie żywi ciepłych uczuć do obecnego rządu, a biorąc pod uwagę czas wydarzenia, możliwe, że wiedział o dziurach w systemie bezpieczeństwa. A wy stawiacie na teorię spiskową, winę bezdomnego mężczyzny czy jeszcze na coś innego? Dajcie znać w komentarzach.

Festiwal Noworoczny Kaapse Klopse w Kapsztadzie

Festiwal Kaapse Klopse, znany również jako Tweede Nuwe Jaar (Drugi Nowy Rok) to parada, która odbywa się w Kapsztadzie co roku 2 stycznia. Niestety z okazji pandemii została odwołana po raz drugi. Dzisiaj opowiem wam trochę o tej tradycji, na którą niektórzy występujący czekają cały rok.

Krótka historia festiwalu

Festiwal Kaapse Klopse wywodzi się z czasów niewolnictwa w tym regionie. Niewolnicy mieli tylko jeden dzień wolnego, co było powodem do świętowania, śpiewów i tańców. Nawet po zniesieniu niewolnictwa, ludzie dalej myśleli pozytywnie o tym dniu. Po pewnym czasie zaczęto organizować w tym dniu występy grup minstrelów, czyli kolorowo poubieranych i często pomalowanych muzyków i tancerzy.

Mówi się, że na rozwój tej tradycji wpłynęły też występu minstrelów amerykańskich odwiedzających RPA. Warto jednak podkreślić, że kulturowo ta rozrywka ma zupełnie inne korzenie. W USA pokazy minstrelów były rasistowską rozrywką, gdzie biali ludzie naśmiewali się z czarnoskórych i kultur afrykańskich. Występującymi były głównie białe osoby, udające czarnoskórych przy użyciu między innymi tzw. blackface, czyli makijażu, gdzie ich twarz była pomalowana na czarno. Te pokazy były obrzydliwe na wielu poziomach i pełne szkodliwych stereotypów.

W RPA jest i był to sposób artystycznego wyrażania się grup uciśnionych. W czasach apartheidu rząd walczył z tą tradycją, ponieważ jednoczyła ona ludność malajską i koloredów. Ówczesny rząd chciał jak najbardziej niszczyć grupowe poczucie jedności. Uderzenie w tą tradycję, było tylko jednym z przykładów tej polityki. Celowo utrudniano próby i same parady i tak już coraz trudniejsze przez masowe przesiedlenia i złamanie ducha społeczności. W pewnym momencie parady całkowicie zabroniono.

Tradycja na szczęście przetrwała i dziś jest wiele trup minstrelów. Piosenki i muzyka pochodzą nawet z czasów niewolnictwa, inne powstały dużo później. Wszystkie, razem z muzyką graną na instrumentach dętych tworzą styl, znany jako ghoema. Ta parada to bardzo ważna i typowo kapsztadzka tradycja, która symbolizuje wolność poprzez ekspresję artystyczną. Trzymam kciuki, że w przyszłym roku znowu się odbędzie.

Festiwal dziś

Zdjęcie z oficjalnego fanpage’u festiwalu

Dziś ten festiwal to przede wszystkim fajna impreza dla wszystkich i konkursy. Dla tej parady zamyka się sporo ulic w centrum, a ludzie przychodzą z całymi rodzinami, żeby podziwiać występy. Występujący mogą otrzymać nagrody w różnych kategoriach np. na najlepszy strój czy najlepiej wykonaną piosenkę miłosną.

Festiwal poza znaczeniem kulturowym chwali się też za kształtowanie umiejętności muzycznych u dzieci i młodzieży. Niektórzy znani artyści zaczynali właśnie jako osoby biorące udział w tym festiwalu. Dodatkowo buduje poczucie tożsamości grupowej i dumy, wspierając społeczności, które często borykają się z dużymi problemami społecznymi takimi jak bieda czy przestępczość.

Festiwal nie jest jednak wolny od problemów. Od lat ma problemy finansowe, dlatego dziś wiele grup godzi się na sponsoring różnych firm, prawie jak sportowcy. Dodatkowo mieszkańcy dzielnicy Bo Kaap, przez którą przechodzi parada, już nie raz skarżyli się na to wydarzenie. Festiwal jest dla nich za głośny, a tłumy sprzyjają drobnej przestępczości takiej jak kradzież kieszonkowa.

Ja sama na festiwalu byłam tylko raz, czego oczywiście teraz bardzo żałuję. Występy są naprawdę i jedyne w swoim rodzaju. Najlepszy jest jednak klimat tej imprezy. Pamiętajcie o tym wydarzeniu, jeśli będziecie w Kapsztadzie w normalniejszych czasach.

Interakcje ze zwierzętami, zoo i sanktuaria – jak dokonywać etycznych wyborów

Właśnie wróciliśmy z naszego tygodniowego roadtripa głównie po regionie Garden Route. Obydwoje z mężem lubimy zwierzęta, więc różnego rodzaju miejsca ze zwierzętami są zawsze na naszej liście. W RPA jest ich pełno, ale to nie oznacza, że wszystkie miejsca powinno się odwiedzać. Niektóre są po prostu nieetyczne czy szkodliwe, inne balansują na granicy dobra zwierząt i zarabiania na ich utrzymanie oraz działalności komercyjnej, jeszcze innym ciężko coś zarzucić. Jak dokonywać tych wyborów świadomie? Dziś opowiem wam, jak ja do tego podchodzę.

Aspekt moralny turystyki ze zwierzętami

Przejażdżka na słoniu czy małpka tańcząca w rytm przebojów może brzmieć fajnie. Selfie z lwem da nam dużo lajków na insta, a trzymanie małego krokodylka jeszcze więcej. Niestety za wieloma z tych aktywności kryje się olbrzymie cierpienie zwierząt szpicowanych lekami uspokajającymi czy brutalnie tresowanych. Jeśli nie jesteście obojętni na los zwierząt, to zawsze sprawdźcie czy dana aktywność jest aby etyczna i wyszukajcie informacje na temat miejsca, które chcecie odwiedzić.

Może wam się wydawać, że dane aktywności są niewinne, ale warto zawsze na ten temat poczytać. Podrzucam artykuł na temat tego przez co przechodzi słoń używany do przejażdżek, żebyście zobaczyli dlaczego nie warto przykładać do tego ręki. To, że coś jest legalne, nie oznacza, że jest dobre dla zwierząt. Prawa zwierząt wciąż są traktowane z przymrużeniem w wielu krajach. Jeśli myślicie, że Polska nie jest jednym z nich to polecam profil DIOZ na Instagramie.

Dzikie zwierzęta powinny być na wolności?

Rozważenie kwestii etycznych jest ważne, ale moim zdaniem trzeba też rozważyć obraz całościowy. Jak w każdej dyskusji i w kwestii zwierząt, niektórzy są fundamentalistami. Ludzie ci twierdzą, że zwierzęta powinny żyć na wolności i koniec. Wspieranie jakiegokolwiek innego miejsca, gdzie zwierzęta nie są zupełnie wolne, jest ich zdaniem złe.

Oczywiście każdy ma prawo do własnego zdania, ale problem z tym podejściem jest taki, że wiele zwierząt nie może żyć na wolności. Te wychowywane czy urodzone w zoo, jako maskotki ludzi w domach, zwierzęta cyrkowe czy w małych “rezerwatach”, gdzie zawsze są karmione, często nie są po prostu przygotowane do życia na wolności. Wypuszczenie ich to dla nich pewna śmierć. Jasne, zgadzam się, to wszystko nie powinno mieć miejsca… ale ma. I co zrobić z tymi zwierzętami? Pierwsza nagroda to oczywiście wielkie rezerwaty przyrody, gdzie ewentualnie organizowane są safari. Jednak i tam nie wszystkie zwierzęta się odnajdą. W związku z tym sanktuaria i mniejsze parki czy centra rehabilitacji też mają swoje miejsce.

Nie należy też przesadzać w drugą stronę. Ja staram się nie dokładać do miejsc, które nad zwierzętami w jakikolwiek sposób się znęcają. Typowe zoo czy miejsce, gdzie są interakcje szkodliwe dla zwierząt typu jazda na słoniu czy przytulanie tygrysów odpadają. Dużo można wywnioskować z recenzji danego miejsca i zdjęć jakie wstawia. Jeśli widzicie łańcuchy czy dziwne zachowania dla dzikiego zwierzęcia, zaufajcie tej czerwonej lampce, która zapaliła się w waszej głowie i tam nie idźcie.

Sanktuarium czy zoo?

Wraz z rosnącą świadomością na temat ochrony dzikich zwierząt zmienia się też model biznesowy obcowania ze zwierzętami. Stąd wysyp różnego rodzaju sanktuariów, centrów pomocy i innych takich. To słownictwo dobrze się kojarzy. Niestety często to zwykły marketing i sanktuarium jest takowym tylko z nazwy. Poniżej kryteria, jakie powinno spełniać dane miejsca, by się tak naprawdę kwalifikować:

– zwierzęta trafiają do danego miejsca z tzw. drugiego obiegu – są to osierocone zwierzęta, zwierzęta odrzucone przez stado, zwierzęta wychowywane przez człowieka, osobniki które straciły dom bo np. zoo czy ich poprzednie miejsce splajtowało czy te przeznaczone do wybicia, bo jest za dużo zwierząt na terenie jakiegoś parku

– zwierzęta nie mogą zostać wypuszczone na wolność i jedyną alternatywą dla sanktuarium jest uśpienie

– teren danego miejsca jest duży

– zwierzęta są wysterylizowane lub na środkach antykoncepcyjnych – zwierzęta się nie rozmnażają w danym miejscu, aby nie rodziły się nowe osobniki w niewoli. Tutaj jedynym wyjątkiem mogą być sanktuaria gatunków zagrożonych wyginięciem.

– są minimalne lub żadne interakcje gości ze zwierzętami

– zwierząt nie zmusza się do zachowań odbiegających od normy, nie karze się ich lub w żaden sposób nie krzywdzi

Poza tym trzeba się po prostu kierować rozsądkiem. Jeśli dane miejsce oferuje nie wiadomo co, a nie wydaje nam się, żeby było to dobre dla zwierzęcia to często wystarczy wygooglować pytanie przed wizytą i już wiadomo, że nie warto tam iść.

Interakcje ze zwierzętami

Czy interakcje z dzikimi zwierzętami mogą być w ogóle w 100% etyczne? Poza zwierzętami praktycznie zupełnie udomowionymi, co jest niemal niemożliwe z dzikimi zwierzętami, pewnie nie. Z drugiej strony mało jest rzeczy w życiu, które takie są. Jedne interakcje są szkodliwe i tych należy zupełnie unikać, inne nic nie zmieniają w życiu zwierzęcia, które i tak nie ma szans na wolność.

Utrzymanie zwierząt kosztuje i te prawdziwe sanktuaria muszą z czegoś to opłacać. Dzikie zwierzęta takie jak lwy czy słonie, jedzą olbrzymie ilości jedzenia. Opieka weterynaryjna tych zwierząt, często po przejściach, również kosztuje krocie. W związku z tym niektóre sanktuaria decydują się na wprowadzenie atrakcji, poza samym oglądaniem zwierząt z daleka.

Czy karmienie małpek lub słonia z ręki albo rzucenie mięsa lwom przez gościa sanktuarium jest nieetyczne? Jeśli jest to w ramach diety danego zwierzęcia to moim zdaniem jest to odpowiedni balans między możliwością obcowania ze zwierzęciem, a szanowaniem jego przestrzeni. Tak samo spacer w małpim gaju czy ze słoniem, spełnia moje kryteria etyczne. Podejrzliwe podchodzę za to jakiegokolwiek dotykania, przytulania, selfies, już nie mówiąc o siadaniu!

Przed podjęciem decyzji, zawsze jednak czytam na dany temat i robię tylko to, co moim zdaniem jest w interesie zwierzęcia – nie krzywdzi go, jednocześnie łożąc na jego utrzymanie. Nie zapominajmy, że o ile nie powinno się wspierać okrucieństwa to efektem wylewania dziecka z kąpielą czyli nie chodzenie czy bojkotowanie miejsca, bo nie jest idealne, też jest cierpienie zwierzęcia. Brak funduszy oznacza gorsze warunki, a jeśli sanktuarium splajtuje to eutanazję, bo stamtąd zwierzęta nie mają już dokąd pójść. Efekt COVIDu i braku turystów oznaczał zamknięcie wielu placówek i śmierć wielu zwierząt.

Decyzja należy do Ciebie

Ja jestem dość pragmatyczna, jeśli chodzi o takie sprawy i wolę wybierać mniejsze zło. Z drugiej strony zgadzam się, że powinniśmy odchodzić od jakichkolwiek interakcji z dzikimi zwierzętami i przyzwyczajać się do tego, że ich piękno należy doceniać z daleka. Nie do końca wiadomo, czy miejsca, które reklamują się jako etyczne takie są. Przewodnik powie nam to, co chcemy usłyszeć. Jaki macie dowód na to, że słoń, który jest sierotą faktycznie nią jest, a nie jest to tylko historyjka dla gości?

Jeśli zdecydujecie się odwiedzić jakieś miejsce, a będzie ono miało jakieś znaki ostrzegawcze podczas wizyty np. zwierzęta są w złym stanie, wyglądają na głodne czy widzicie, że przewodnicy źle je traktują, możecie powiedzieć o tym na mediach społecznościowych. Zwiększanie świadomości na ten temat pomaga w poprawie ogólnych wysiłków w celu konserwacji przyrody.

Zachęcam do wyznaczenia sobie własnego kompasu moralnego w tych sprawach i dostrajaniem go do nowych informacji. Jeszcze nie tak dawno, nikt nie wiedział jak szkodliwe mogą być niektóre interakcje. Nie chodźcie do takich miejsc bezmyślnie i nie wspierajcie okrucieństwa. Jeśli macie jakieś pytania na ten temat lub własne zdanie to zapraszam do dyskusji w komentarzach.

La Colombe – jedna ze 100 najlepszych restauracji świata

La Colombe to jedna ze 100 najlepszych restauracji na świecie 2021 według prestiżowego zestawiania S.Pellegrino. Na tej liście znalazły się aż trzy restauracje z RPA, wszystkie w mojej prowincji Przylądkowej Zachodniej, a dwie w samym Kapsztadzie. W dzisiejszym poście dowiecie się czy warto takie miejsce odwiedzić, ile to kosztuje oraz dlaczego nie ma gwiazdki Michelin.

Gwiazdki Michelin

Gwiazdki Michelin to najwyższe odznaczenie dla restauracji na świecie, prawda? Oznaka prestiżu? Restauracja, o której mówię nie może przecież być taka dobra bez niej? Nieprawda! RPA, a zwłaszcza Kapsztad i okolice są znane z wielu rewelacyjnych i nie ukrywajmy, ekskluzywnych restauracji. Niestety inspektorzy Michelina po prostu nie odwiedzają kontynentu afrykańskiego. Gwiazdkę Michelin może mieć co najwyżej pracujący tu kucharz ściągnięty z zagranicy. Ma ją też dwóch szefów kuchni z RPA mieszkających za granicą, Jean Delport i Jan Hendrik van der Westhuizen.

To, że Michelin jest uznawany za ogólnoświatowy wyznacznik prestiżu wynika z europocentryzmu i trzeba pamiętać, że inspektorzy mają ograniczony geograficznie zakres funkcjonowania. Poza Europą podróżują do Japonii, niektórych miast w USA i innych wybranych miejscówek takich jak Szanghaj, Singapur, Seoul, Rio i Bangkok. Pamiętajcie, że jest cała masa porównywalnych jakościowo restauracji na świecie, które pewnie nigdy nie zostaną ocenione.

Doświadczenie w La Colombe

Na powitanie napój w jajku podany w “gnieździe gołębim”

La Colombe znaczy gołąb i podczas całego pobytu w restauracji ten symbol jest mocno lansowany. W zależności od waszych preferencji może to być męczące i uznane za przesadę. Dla mnie była to fajna dbałość o detale. Na powitanie dostajecie napój zaserwowany w wydmuszkach w gnieździe. W łazience usłyszycie śpiew gołębi, a na do widzenia dostaniecie czekoladki podane w origami z gołębi.

Oczywiście cały pomysł z tym doświadczeniem typu fine dining to nie tylko samo jedzenie, ale też pokaz. Pod tym względem La Colombe naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Praktycznie każde danie jest podane w jakiś ciekawy sposób – od pomidorów w pomidorowym naczyniu w oparach, przez rożki lodowe z lodem skruszonym przez maszynę z Japonii, po rozkładane naczynie w kształcie ulu, gdzie kryją się miodowe desery.

Na do widzenia czekoladki także z gniazda, podane w origami w kształcie gołębia

Wystrój i obsługa

No dupy nie urywa, naprawdę. Taka prosta, biała knajpa, stylizowana na francuską restaurację. Obsługa schludna i na każde zawołanie. Jak na mój gust trochę za dużo się nad człowiekiem pieszczą. Ja jednak lubię rozmawiać przy posiłku, a jak ktoś dolewa wam wodę za każdym razem jak dopijecie trzy łyki to przeszkadza. To dla mnie był największy minus tego miejsca. Z drugiej strony obsługa jest bardzo sprawna i nie czekacie nie wiadomo ile między daniami… choć kolejne dania podawane są w odpowiednim odstępie, żeby nie było wrażenia, że to fast food.

Ręcznie pisany “wstęp” do listy win

Tak jak w wielu restauracjach tego typu, także w La Colombe funkcjonuje ustalone z góry menu. Do wyboru macie opcję wegetariańską, pesketariańską (wege + ryba/owoce morza) i mięsną. Bardzo fajne w tej restauracji jest to, że każdy wybór jest równie kreatywny i podobny. W związku z tym np. wegetarianin taki jak ja nie czuje się pokrzywdzony. Wbrew pozorom nawet w drogich restauracjach zdarza się traktowanie klienta bezmięsnego po macoszemu i w rezultacie wychodzicie głodni, bo jak inni dostali kawałek ryby, wam podano marchewki. True story!

Możecie zdecydować się na menu polecane przez szefa, czyli większe i droższe albo na takie nieco mniejsze. Jeśli macie ochotę na opcję po wypasie to możecie zdecydować się na menu polecane przez szefa z wybranymi winami. Jest to jednak opcja dla osób, które naprawdę lubią sobie i pojeść i wypić. W RPA ogólnie wina się nie żałuje gościom, więc to dobra opcja tylko jeśli macie ochotę na kilka kieliszków wina.

Bardzo fajne jest tu stawianie na produkty lokalne i w związku z tym praktycznie wszystkie wina są z RPA. Oczywiście w tym miejscu możecie liczyć na te z wyższej półki, ale są i takie, które was nie zrujnują. Możecie też wybrać piwo lub kreatywne koktajle, także mocktaile dla osób niepijących. Ogólnie każdy znajdzie coś dla siebie.

Pod względem smakowym było to chyba najlepsze doświadczenie dla mojego podniebienia w Kapsztadzie. Kilka razy w roku chodzimy do takich miejsc na specjalne okazje, więc nawet mam w tej kwestii jakieś tam rozeznanie.

Niespodzianka w żołędziowym naczyniu

No dobra, a ile to wszystko kosztuje?

Najważniejszy punkt takiej recenzji to oczywiście cena. No właśnie, Kapsztad i RPA to może naprawdę być wspaniała okazja do wycieczek kulinarnych obcokrajowców. Patrząc na te ceny musicie wziąć pod uwagę, że mówimy o jednej ze 100 najlepszych restauracji świata. Wybranie się do miejsca o takim standardzie w innych krajach kosztuje dużo więcej. Aktualny cennik (grudzień 2021) wygląda jak następuje:

Menu zredukowane w dowolnej opcji: ZAR 1195 (300 PLN za osobę)

Menu polecane przez szefa: ZAR 1695 (430 PLN za osobę)

Dodatek przy selekcji wybranych win: ZAR 850 (216 PLN za osobę)

Cena za drinka alkoholowego lub bezalkoholowego przy własnym wyborze: 80-150 randów (20 – 38 PLN)

Cena za butelkę wina przy własnym wyborze: 300-4000 ZAR (76-1000 PLN) (pisana ręcznie lista win ciągle się zmienia)

Dodatkowo 13.5% napiwku, niby nieobowiązkowego, ale już wliczonego w rachunek

Drogo czy nie drogo biorąc pod uwagę renomę tego miejsca? Dajcie znać w komentarzach, jaki był najdroższy posiłek jaki zjedliście i gdzie jedliście najlepsze jedzenie.

Kontrowersyjne badania sejsmiczne Shella na wybrzeżach RPA

Plan na dzisiejszy post był zupełnie inny, ale nie mogłam ominąć gorącego tematu badań sejsmicznych na wybrzeżach RPA w celu znalezienia złóż ropy i innych. W kraju od kilka tygodni mamy z ich powodu protesty aktywistów. Nawołują oni też do bojkotu Shella jako dystrybutora paliw. O co ten krzyk? Już tłumaczę!

Zgoda na badania sejsmiczne

Zgoda na badania sejsmiczne Shella na wybrzeżach RPA została wydana w 2014 roku przez departament surowców mineralnych. Jest to zgodne z przepisami, aczkolwiek niektórzy twierdzą, że ten departament nie ma odpowiedniej wiedzy do wydawania takich decyzji. Zdaniem aktywistów decyzjami, które mogą wpłynąć na środowisko naturalne powinien zajmować się departament leśnictwa, rybołówstwa i środowiska.

Potencjalne zagrożenie dla środowiska

Wbrew pozorom nie ma jasnych badań dotyczących wpływu badań sejsmicznych na środowisko. W najbardziej wyważonym artykule, który czytałam na ten temat, jasno widać, że na dwoje babka wróżyła. Nie ma rzetelnych badań udowadniających ani, że obawy aktywistów są uzasadnione ani że na pewno nie są.

Delfiny i wieloryby to rzeczywiście zwierzęta wrażliwe na dźwięki. Teoretyzuje się, że te badania mogą mieć wpływa na ich ogólne zachowania, również te migracyjne. Badania sejsmiczne Shella przeprowadzane są teoretycznie poza tzw. sezonem na wieloryby, ale te zwierzęta można w mniejszym lub większym stopniu spotkać na wybrzeżach RPA zawsze.

Dodatkowo te wody były do tej pore w znacznej mierze wolne od takich aktywności. Wydobycie ropy, jeśli zostanie znaleziona, może zakłócić homeostazę środowiska naturalnego. Kolejnym powodem do obaw, jest potencjalny rozlew ropy, przy próbach wydobywania jej. RPA jest też krytykowane za pozwolenie na takie działania, w czasach gdy wszyscy powinniśmy skupić się na źródłach energii odnawialnej.

Co mówią aktywiści

Aktywiści martwią się z wyżej wymienionych powodów. Niestety ich retoryka jest często oparta na przekłamaniach. Dla przykładu, wykorzystują zdjęcia wielorybów na plażach, twierdząc, że to efekt badań sejsmicznych. To zjawisko jest łączone z działaniem sonarów morskich, a nie przyrządów używanych do badań sejsmicznych.

Mimo to możliwe jest, że osoby walczące o ochronę środowiska mają rację… niestety nie do końca mają na to dowody. Nie są oni też skorzy do zaakceptowania jakiegokolwiek kompromisu jeśli chodzi o interes kraju w trudnej sytuacji ekonomicznej. Shell będzie przecież stosował się do wytycznych, przeniósł nawet strefę badań od chronionych wód o 3 km dalej niż wymagają tego przepisy. Aktywistów to nie interesuje. Ich zdaniem wód po prostu nie należy dotykać i tyle.

Czy takich aktywistów się lubi czy nie, trzeba pamiętać, że odgrywają oni ważną rolę w walce o środowisko. Firmy takie jak Shell interesują głównie pieniądze. Nie od dziś wiadomo, że wielkie koncerny często ignorują wpływ na ludzi czy środowisko naturalne, a nawet ukrywają to, co wiedzą, że jest szkodliwe. Dobrze jest więc przyjrzeć się argumentom obydwu stron i zdecydować kto ma racje na postawie faktów.

Co zdecydował sąd

Planowo badania sejsmiczne Shella, miały zacząć się pierwszego grudnia. Grupy zajmujące się ochroną środowiska, w tym Greenpeace, pozwały jednak Shella. W związku z tym rozpoczęcie prac przesunięto, czekając na decyzję sądu. Shell podkreślał, że działa w granicach prawa i że te badania są dość standardowe. Aktywiści mówili za to o możliwych strasznych konsekwencjach tych badań dla stworzeń morskich i nie tylko. Sąd najwyższy zdecydował, że nie ma dowodów potwierdzających ich teorie i są to spekulacje. Aktywiści przegrali, ale zapowiadają, że to jeszcze nie koniec walki. Ich zdaniem Shell nie ma odpowiedniej zgody od organów chroniących środowisko.

Pożar magazynu UPL

Podczas gdy ewentualne szkody dla środowiska związane z działaniami Shella stoją pod znakiem zapytania, RPA wciąż nie uprzątnęło bałaganu po jednej z największych katastrof chemicznych w historii RPA. Podczas lipcowych zamieszek podpalono magazyn chemiczny UPL. Przez prawie dwa tygodnie po pożarze ludzie mieszkający w okolicach skarżyli się na toksyczny zapach unoszący się w powietrzu. Toksyczne substancje trafiły też do wody. Pierwsze raporty na ten temat już opublikowano, ale dokładne dane nie są jeszcze potwierdzone. To że mnie ta katastrofa ominęła pokazuje, że nie mówiło się o niej wcale tak dużo. Poinformował mnie o niej Eth, polski YouTuber mieszkający w Durbanie.