Język afrikaans i jego pomnik

W RPA jest oficjalnie 11 języków urzędowych. Nie jest jednak tajemnicą, że takim najbardziej oficjalnym jest język angielski. Używa się go w biznesie i w dużej mierze w szkolnictwie. Ciężko jest znaleźć dobrą pracę nie znając angielskiego, choć np. w mojej prowincji język afrikaans (lub afrykanerski) również może być przydatny.

W dzisiejszym poście dowiecie się trochę więcej o afrikaans, jego historii, przebrzydłym pomniku oraz czemu w kraju z dużą różnorodnością językową ten akurat język jest wciąż dość problematyczną kwestią.

Pomnik języka afrikaans

Widziałam już rzeźby upamiętniające różnorodność językową w RPA, ale o rzeźbie dla konkretnego języka słyszałam tylko jednej. Gdzieś czytałam, że to jedyna taka rzeźba na całym świecie, ale nie wiem czy to prawda. Myślę, że ta 57 metrowa budowla świetnie oddaje to, że afrikaans bierze siebie raczej na poważnie.

Pomnik języka afrikaans (Afrikaanse Taalmonument) znajduje się około godziny jazdy od Kapsztadu w miejscowości Paarl (tam gdzie brałam ślub!). Jeśli jesteście fanami Doctor Who, być może rozpoznacie go z 12 sezonu. Pomnik jest wysoki i rozległy, bardzo ciężko go sfotografować w całości. Właśnie dlatego daje wam kilka fotek i filmik gratis. Do środka można wejść, jest tam nawet fontanna.

Poza samym pomnikiem, równie subtelnym jak Pałac Kultury, jest tam maleńkie muzeum, miejsce na piknik i kilka tras wspinaczkowych. W muzeum można się między innymi dowiedzieć o tym, że afrikaans to najmłodszy afrykański język. Pochodzi od niderlandzkiego i Holendrzy nie mają problemu, żeby afrikaans zrozumieć. Podobno w drugą stronę jest już ciężej. W muzeum wspomina się też o historycznych problemach z afrikaans… No właśnie!

Problemy z afrikaans

Afrykanerzy albo Burowie to potomkowie osadników (albo kolonizatorów) pochodzenia holenderskiego. Poza Afrykanerami w RPA mamy też osadników (albo kolonizatorów) pochodzenia angielskiego. Bez wchodzenia w szczegóły historyczne od stuleci między osobami mówiącymi w afrikaans, a osobami mówiącymi po angielsku jest konflikt i żywią do siebie średnio ciepłe uczucia.

W czasie apartheidu i czasów segregacji rasowej podjęto decyzję, że nauka w kraju będzie 50% w afrikaans, a 50% po angielsku. To już samo w sobie było problematyczne, bo zupełnie ignorowano języki afrykańskie. Czarnoskórzy nauczyciele znali angielski, ale w afrikaans nie mówili wcale albo dobrze. Mimo tego w segregowanych szkołach mieli w tym języku uczyć. Ten wymóg jeszcze bardziej obniżał poziom szkolnictwa dla osób czarnoskórych.

W rezultacie ludzie mieli dość tej opresji. W 1976 w township Soweto w Johannesburgu zaczęły się protesty. Co ciekawe było to w rok po ukończeniu pomnika, o którym wspomniałam. Kulminacja protestów nastąpiła 16 lipca, kiedy to 1500 uczniów zorganizowało protest. Policja otwarła do nich ogień i zabito ponad 100 osób. Dla upamiętnienia tego wydarzenia 16 lipca to dziś święto narodowe, tzw. Dzień Młodzieży (Youth Day). Szkołom w rezultacie pozwolono wybrać język nauczania i wybranym językiem w przeważającej większości był angielski.

Angielski to przyszłościowy język nie tylko w samym RPA, ale też otwiera możliwości pracy na świecie. Dlatego dziś tak bardzo dominuje w RPA. Na szczęście teraz są też ruchy walczące o promocję języków afrykańskich, tak aby było je widać więcej w przestrzeni publicznej. Widzę np. fajne książki dla dzieci w językach afrykańskich czy nowe gazety.

Afrikaans dzisiaj

Przede wszystkim trzeba pamiętać, że afrikaans to nie jest tylko język Afrykanerów. Dla koloredów, a także niektórych indusów i czarnoskórych to język ojczysty, z którym się identyfikują. Szacuje się, że na świecie mówi w tym języku ok. 17 milionów ludzi. Poza RPA, mówi się w nim też w Namibii czy w mniejszym stopniu w Botswanie, Zimbabwe i Zambii.

Dodatkowo w samym RPA są trzy różne dialekty Afrikaans. Oczywiście jest masa stereotypów między osobami mówiącymi w tych dialektach, typu śmianie się z akcentu czy ze słownictwa. Dialekt z dzielnicy klasy robotniczej Cape Flats w Kapsztadzie, czyli tzw. Kaaps or Afrikaaps powoli zaczyna uznawać się za osobny język. Ma już nawet swój pierwszy słownik. No, ale ta dzielnica i skąd się tam ludzie wzięli to jest temat na osobny post 🙂

Mimo tego zróżnicowania kwestia afrikaans dalej jest problematyczna. Stereotypowy Afrykaner nie chce i nie lubi mówić po angielsku oraz uważa, że głównym językiem w RPA powinien być afrikaans, a nie angielski. Z jednej strony podkreślam słowo stereotypowy, bo wiele osób takich nie jest. Z drugiej strony Afrykanerzy zwłaszcza w małych miejscowościach potrafią być bardzo niemili, jeśli mówi się do nich po angielsku.

Widziałam też kilka nieprzyjemnych sytuacji, gdy Afrykaner mówił w afrikaans głośniej i głośniej do osoby, która go ewidentnie nie rozumiała… albo po prostu darł się na kogoś, żeby do niego nie mówić po angielsku. Wiecie coś na zasadzie, jak mieszkasz w RPA to się naucz afrikaans! Brzmi znajomo? Trzeba pamiętać, że w RPA takie zachowanie ma bardzo negatywne konotacje zarówno historyczno, jak i rasowe.

W tej chwili na forum publicznym spory kręcą się wokół wprowadzania afrikaans np. jako drugiego języka wykładowego, podczas gdy języki afrykańskie nie mają tego przywileju. O angielski nikt się nie kłóci bo raz, że jest użyteczny, a dwa, że to wspólny język większości mieszkańców RPA niezależnie od języka ojczystego czy etniczności.

Dla przykładu trwa teraz spór z uniwersytetem UNISA, który chce nauczać tylko w afrikaans i po angielsku. Jak podkreśla partia EFF, jeśli wprowadzają afrikaans jako język wykładowy to powinni też wprowadzić języki afrykańskie. Zaledwie dla 13% społeczeństwa afrikaans to język ojczysty, podczas gdy Zulu jest takim dla 22% społeczeństwa, a Xhosa 18%. Dlaczego więc Afrikaans ma mieć ten przywilej? Już pomijając okropną historię dominacji afrikaans, obiektywnie mają rację!

Moja przygoda z afrikaans

Afrikaans jest językiem dość łatwym – ma tylko trzy czasy, masa słów jest podobnych do angielskiego. Głównym problemem są niektóre długie, często złożone słowa oraz momentami dziwna składnia. Skoro język jest łatwy dlaczego więc po mieszkaniu 10 lat w RPA dalej nie mówię w nim biegle? Zwłaszcza, że ogólnie jestem zaparta z językami i znam kilka?

Pierwszy raz za afrikaans zabrałam się po przyjeździe, gdy przygarnęła mnie grupa znajomych z pierwszym językiem afrikaans. Jak tylko sobie popili to zaczynali nadawać w afrikaans, chciałam czy nie chciałam musiałam go trochę ogarnąć. Wtedy praatałam całkiem nieźle, ale po dwóch latach towarzystwo się rozpadło. Kilka lat później miałam jednego chłopaka Afrykanera to znowu trochę przysiadłam. No i trzeci raz w lockdownie znowu spróbowałam… w rezultacie ogarnęłam dwa inne języki, a afrikaans dalej nie 😀

Sam język jest ładny, ale mam z nim złe skojarzenia. Z mojego byłego z czasem powychodziły straszne poglądy dał mi np. wykład na temat tego jak ludzie o różnych kolorach skóry nie powinny “się mieszać”, bo to tak jak mieszać dwa gatunki zwierząt i inne takie rasistowskie kwiatki. Jego rodzina też z czasem zaczęła czuć się ze mną bardziej komfortowo i dzieliła się podobnymi poglądami. Był to strasznie wykańczający psychicznie związek, bo wszystko co partner przedstawił mi na początku okazało się kłamstwem – otwartość kulturowa, stan jego finansów, zawód, wykształcenie, podejście do religii. No wszystko 😀 Jak mi się ta relacja przypomni to do dziś mnie trzącha. Afrikaans dalej mi się z nim kojarzy.

A w szerszym kontekście to mimo że Afrikaans to nie tylko język Afrykanerów, z mojego doświadczenia wynika, że tylko niektórzy Afrykanerzy mają problem z rozmawianiem z innymi po angielsku. Ci natomiast, którzy mają z tym problem często mają straszne poglądy typu biała supremacja. Rozmowa z takimi osobami to słaba motywacja. Dodatkowo zdecydowanie dominuje tu angielski i wszystko można w tym języku załatwić. Teraz moje wysiłki w afrikaans skupiają się więc głównie na próbie przebrnięcia przez ciekawą książkę w tym języku.

Czy afrikaans jest potrzebny na wakacje w RPA?

Ogólnie nie. Natomiast jeśli jedziecie do mojej prowincji Western Cape, Northern Cape albo Free State i chcecie się zapuścić poza miasto czy poza atrakcje turystyczne to na pewno może się przydać. Czego się na szybko nauczyć? Podstawowych zwrotów i liczenia, nazw jedzenia, słownictwa, jeśli macie jakieś wymagania, typu jeśli jesteście wegetarianinem. Aczkolwiek z tym ostatnim i tak będziecie mieli problem w mniejszych miejscowościach. Weganin może liczyć co najwyżej na pomidory z własnymi łzami.

Jeśli macie jakieś pytania to zapraszam do komentowania. Z czasem planuję poopowiadać o wszystkich językach w RPA.

Zamieszki w RPA w lipcu 2021

7 lipca 2021 aresztowano byłego prezydenta RPA, Jacoba Zumę. Powodem aresztowania było to, że prezydent nie pojawił się, gdy miano przyglądać się zarzutom m.in. korupcji w czasie jego prezydentury. Za obrazę sądu skazano go na 15 miesięcy więzienia. Drobne, lokalne protesty zwolenników Zumy zaczęły się już w czerwcu. Dopiero w lipcu Sąd odrzucił apelację, co doprowadziło do aresztowania.

W dniu aresztowania prezydenta rozpoczęły się protesty na większą skalę i zamieszki, głównie w prowincji KwaZulu-Natal. Szybko rozniosły się do sąsiedniej prowincji Gauteng. Początkowo wyglądały one niegroźnie, ale przybrały na sile. Mimo wcześniejszych sygnałów ostrzegawczych nikt nie był przygotowany na taki tragiczny rozwój sytuacji – niszczenie, kradzieże i podpalenie na olbrzymią skalę. Ludzie nie wiedzieli, co się dzieje, bali się także w innych prowincjach. W końcu zaczęło wychodzić na jaw, że to wszystko nie było spontaniczne.

W rezultacie były to największe zamieszki od czasu zakończenia apartheidu. Jak zwykle w RPA, wszystko jest dość skomplikowane więc postaram się wam wyjaśnić w skrócie co się stało i co do tego doprowadziło.

Kontekst etniczno-polityczny

Rządząca partia nazywa się ANC i to z jej ramienia prezydentami zostali aktualny prezydent Cyril Ramaphosa i były prezydent Jacob Zuma. Były prezydent wciąż ma jednak w tej partii spore poparcie, zwłaszcza w prowincji KwaZulu-Natal. Frakcjonowanie partii to także ważny powód, czemu do tragedii doszło akurat w tej prowincji. Najważniejsze jest jednak to, że Zuma był populistą i “człowiekiem z ludu” no i wiele osób, zwłaszcza młodych i biednych dalej bardzo go lubi. Dodatkowo prezydent Zuma ma dość duże poparcie w tej prowincji ze względów etnicznych. Jest on Zulusem, a sama nazwa tej prowincji tłumaczy się jako “miejsce Zulusów”. Mimo że król Zulusów potępiał te zamieszki, a Zuma stracił część poparcia Zulusów w czasie swojej prezydentury, nie można o tym nie wspomnieć.

Domniemane grzechy prezydenta Zumy są liczne i przedstawiono mu wiele zarzutów. Według przeciwników byłego prezydenta, oskarżenia są uzasadnione i skazanie go za przestępstwa popełnione podczas prawie 10-letniej prezydentury jest symbolem praworządności państwa. Sam Zuma, a zanim jego zwolennicy, twierdzi natomiast, że zarzuty wobec niego są upolitycznione i fałszywe. W lutym mówił, że nie boi się więzienia, a powołaną komisje porównywał do takich z czasów apartheidu. Tak, żeby dam wać kontekst porównania do apartheidu to trochę tak jak porównywanie do komuchów, ZOMO i podobnych w Polsce.

Poza sprawami politycznymi etnicznymi, w RPA jest oczywiście frustracja spowodowana ponad rokiem pandemii. Kraj miał nawet przedtem duże bezrobocie i problemy gospodarcze. Gdy pod pretekstem politycznym różne osoby rozpoczęły więc nawoływanie do protestów, zamieszek, kradzieży i niszczenia nie było ciężko o posłuch. Zwykli przestępcy także szybko zauważyli okazję wzbogacenia się.

Inne sfrustrowane osoby, ale także całkiem dobrze usytuowani obywatele przyłączyli się do kradzieży. Tym zajęła się policja, a tymczasem osoby podżegające ukierunkowały zwolenników w kierunku niszczenia miejsc strategicznych dla infrastruktury. Kto i co dokładnie będzie wiadomo dopiero za jakiś czas, ale aresztowano ileś osób za podżeganie zamieszek. Wiadomo, że idzie to dość wysoko i że zaangażowani byli też pewni funkcjonariusze bezpieczeństwa wyższej rangi. Agencja bezpieczeństwa wewnętrznego miała też pewne sygnały na temat planowanych zamieszek zanim się zaczęły.

Efekty zamieszek

Zamieszki trwały prawie tydzień z mniejszym i większym nasileniem. W prowincji Gauteng i w Johannesburgu opanowano je stosunkowo szybko. Natomiast prowincja KwaZulu-Natal bardzo ucierpiała. Najbardziej dostało się stolicy prowincji, 3 milionowemu miastu Durbanowi. Gdy piszę to dziś w niedzielę, niektórzy ludzie tam dalej nie mają dostępu do jedzenia, paliwa i innych podstawowych produktów, bo sklepy i magazyny ogołocono. W kraju organizowane są zbiórki, aby dostarczyć ludziom to, co potrzebują. Podczas zamieszek zamknięto też punkty szczepień, a i tak mieliśmy duże opóźnienie z różnych przyczyn.

Poniżej podaje zniszczenia za prezydentem Ramaphosą, który ponownie przemówił do narodu w sobotę.

– Zginęło co najmniej 212 osób – 180 w KZN, 32 w Gauteng

– Aresztowano ponad 2500 osób

– poważne zniszczenia odnotowano w 161 galeriach handlowych, 11 magazynach, 8 fabrykach i 161 miejscach sprzedających alkohol (przypominam, że teraz jest prohibicja alkoholowa)

– poniszczono drogi i inną infrastrukturę


Koszty finansowe są olbrzymie, mówimy o miliardach randów. Koszt społeczny jest nie do oszacowania. Tak jak mówiłam ludzie byli przerażeni, zwłaszcza w Durbanie, gdzie po prosty rozwalano, palono i kradziono przez tydzień. Ja wiem, że ludzie mają różne wyobrażenie o RPA, ale od upadku apartheidu to był stosunkowo stabilny kraj. Tak, ma swoje problemy, nawet duże z przestępczością, ale to jest przestępczość taka nie wiem, codzienna. Nic podobnego do tych zamieszek się tu nie wydarzyło i ludzie są wstrząśnięci… choć nie wszyscy zdziwieni.

Można liczyć tylko na siebie?

Kolejny problem, który się uwydatnił w czasie tych zamieszek, to to że niektórzy cywile są zmilitaryzowani. Ogólnie życie w RPA uczy, że nie do końca można liczyć na rząd. Wynika to ze słabych świadczeń społecznych i innych kwestii. Jest to smutne i nie zawsze prawdziwe, ale tak uważa wiele osób. Ludzie polegają więc głównie na rodzinie, społeczności i sobie.

W czasie tych zamieszek, niektórzy zaczęli brać na siebie rolę służb porządkowych, które nie dawały rady. Pojawiły się patrolujące grupy cywilów (często uzbrojone w to co mieli pod ręką…albo broń) czy zorganizowanie grupy ludzi broniących sklepów i biznesów sąsiadów. Nawet transport publiczny przyłączył się do obrony przed atakującymi. No i wszystko byłoby fajne, gdyby nie to, że branie spraw w swoje ręce, zwłaszcza przez uzbrojonych cywilów to dość niebezpieczny trend.

Rząd już dawno uważał, że ta militaryzacja obywateli była czymś z czym należy walczyć. Od dłuższego czasu pracowano nad ustawą o zaostrzeniu zasad na posiadanie broni, planowano jej uchwalenie już niedługo. Tak jak mówię to wrażenie, że komuś potrzebna broń do tej pory była to raczej obsesja w głowach niektórych ludzi. Niestety po tych wydarzeniach w mniemaniu tych osób posiadanie broni będzie jeszcze bardziej uzasadnione.

Na szczęście, ten duch pomocy i niezależności w społeczności potrafi być też bardzo pozytywny. Ludzie dbali nie tylko o jedzenie dla siebie, ale i dla sąsiadów. Wszyscy informowali się o przebiegu zdarzeń, aby inni unikali niebezpiecznych miejsc. No i oczywiście, gdy zamieszki już ucichły ludzie wspólnie sprzątali ulice i pomagali naprawiać szkody. Zawsze podkreślam, że tę gotowość do pomocy bardzo lubię w mieszkaniu w RPA. Nie ma znaczenia, czy złamaliście sobie nogę w drodze na siłownię (true story!) czy ktoś wam zdemolował sklep. Ludzie zawsze podają tu w różnych sytuacjach rękę.

Oni po nas przyjdą

No właśnie, co jest w głowach niektórych ludzi, że tak bardzo chcą mieć ta broń? Przekonanie, że “oni po nas przyjdą”. Nie wiem, czy ktoś z was oglądał serial Mroczny Turysta na Netfliksie? W każdym razie w 7 odcinku dziennikarz prowadzący wybiera się m.in. do RPA. Tu rozmawia z białymi Afrykańskimi ekstremistami aktywnie przygotowującymi się na “ewakuację”, robiąc sobie cotygodniowe ćwiczenia. Przygotowują się na czas, który ich zdaniem przyjdzie prędzej czy później, czyli gdy osoby czarnoskóre “przyjdą” po białych.

Ci ludzie to skrajny przypadek i żyją obsesją, ale wiele ludzi w RPA ma do pewnego stopnia podobne przekonanie, że muszą być przygotowani “na wszelki wypadek”, bo “nie wiadomo, co się stanie”. To są głównie osoby białe i raczej Afrykanerzy, ale nie tylko. To bardzo krzywdzące przekonanie, bo taki podział na “oni” i “my” dla mnie jest w ogóle absurdalny w takim różnorodnym etnicznie kraju. Nie ułatwia to napraw społecznych po latach wzmacniania podziałów rasowych i etnicznych przez apartheid. Łatwo też się tu dopatrzeć uprzedzeń rasowych, ale cóż… Niestety niektórzy myślą właśnie w taki sposób i zazwyczaj usłyszycie to tylko w prywatnych rozmowach.

Podejrzewam, że wiele takich osób czuło, że te zamieszki to znak, że ta “apokalipsa” właśnie się zaczyna. To kolejny problem i podział, który zapewne teraz po tych zamieszkach się uwydatni. Myślę, że kiedyś opowiem wam więcej na temat tej obsesji, bo jest ona częścią niepokojącego trendu. Jest to np. coś, co ludzie z RPA często wspominają za granicą, budując dość skrzywiony obraz tego państwa w oczach innych.

Co teraz?

No teraz to będzie masa problemów. Biznesy trzeba odbudować, należy wypłacić odszkodowania, znaleźć winnych, dokonać zmian w służbach bezpieczeństwa… To wszystko potrwa. Wielu ludzi zostało bez pracy, inni bez źródeł dochodu, na które pracowali całe życie. Myślicie, że turyści chętnie przyjadą teraz do Durbanu i okolic w najbliższym czasie? To kolejny cios w lokalną gospodarkę i turystykę.

Trauma po tych wydarzeniach też nie będzie łatwa do przepracowania. Ja byłam 1000 kilometrów od tych wydarzeń, a i tak czuję poza smutkiem irracjonalny strach. Jestem w szoku, że coś tak okropnego mogło się wydarzyć. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę kontekst pandemii, polityczny i regionalny… No ale nie wiem, jak myślicie, że byście się czuli, mieszkając w Krakowie, gdyby ktoś zorganizował systematyczne rozwalanie i podpalanie Gdańska?

Rząd już zapowiedział pracę nad strategią obrony na takie sytuacje. Poza włączeniem do akcji wojska nie było tak naprawdę żadnego planu. Nie wiem czy można użyć innego określenia w stosunku do ludzi, którzy to zorganizowali niż terroryzm. Najbardziej jak zawsze ucierpią osoby biedne np. te, których nie było stać na wykupienie ubezpieczenia albo takie, których miejsce pracy zniszczono. Jest to ciężki czas dla całego kraju, ale wierzę, że zostaną z tego wyciągnięte wnioski i nic takiego już się nie powtórzy.

Jeśli macie jakieś pytania, zapraszam do komentowania.

Sytuacja osób LGBTQ+ w RPA

Na kontynencie afrykańskim osoby LGBTQ+ borykają się z wieloma problemami. Prawo wielu krajów nie rozpoznaje związków homoseksualnych, a więc również w żaden sposób nie chroni przed dyskryminacją. W innych krajach homoseksualizm kara się więzieniem, a nawet karą śmierci. Jedyne kraje afrykańskie, gdzie osoby LGBTQ+ są aktywnie chronione prawnie to RPA i Republika Zielonego Przylądka.

Pod względem prawnym RPA wyróżnia się pozytywnie nie tylko na kontynencie, ale i na całym świecie. Jako pierwszy kraj wprowadziło ochronę przed dyskryminacją ze względu na orientację seksualną do Konstytucji. W 2006 zalegalizowano za to związki małżeńskie i partnerskie osób tej samej płci. Oczywiście oznacza to również, że mają prawo do adopcji dzieci.

Sytuacja prawna wskazuje na to, że w RPA panuje pełne równouprawnienie, co niestety nie jest prawdą. Przyjazne LGBTQ+ prawo nie zawsze jest przestrzegane, a jego łamanie nie zawsze karane. Dodatkowo przestępstwa na tle dyskryminacji ze względu na orientację seksualną to niestety wciąż bardzo duży problem.

Jeszcze tylko słowo wstępu: W tekście używam skrótu LGBTQ+, bo taki (lub samo LGBT) widzę w polskich mediach. W RPA używa się w tej chwili terminu LGBTIQA+.

Kapsztad – gejowska stolica Afryki

Za najbardziej przyjazne miejsce dla społeczności LGBTQ+ uznaje się Kapsztad. Nazywa się go nie tylko gejowską stolicą RPA, ale i całej Afryki. Dzielnica De Waterkant jest w szczególności znana ze sporej ilości miejscówek przyjaznej tej społeczności. Wiele takich miejsc jest wręcz kultowych i bardzo lubianych na wszelkiego rodzaju wieczory panieńskie, urodziny i inne okazje.

Jedno z takich miejsc to Beefcakes, które bardzo polecam, jeśli wylądujecie kiedyś w Kapsztadzie. Organizowane są tam świetne występy drag queens. Atmosfera jest bardzo rozluźniona i naprawdę można zapomnieć o całym świecie. Podobna miejscówka to Gate 69, choć tak naprawdę znajduje się już w centrum, a nie w samym De Waterkant.

W Kapsztadzie od 1994 organizowana jest też bardzo fajne wydarzenie, Mother City Queer Project (MCQP). Jest to impreza, która co roku zmienia miejscówkę i temat. Przebierają się wszyscy, niektórzy planują stroje całymi miesiącami. Jest to przede wszystkim bardzo pozytywne wydarzenie, a zabawa trwa do rana. Każdy jest tam mile widziany, choć trzeba wspomnieć, że stosunkowo wysokie ceny biletów nie każdemu dają możliwość udziału w tym wydarzeniu.

Kolejnym ważnym wydarzeniem jest festiwal filmowy Out in Africa. Festiwal odbywa się w Kapsztadzie i Johannesburgu. Wyświetlane są filmy na temat społeczności LGBTQ+. Odbywa się on we wrześniu, osobno od reszty “sezonu festiwalowego” w Kapsztadzie w listopadzie. Dzięki temu łatwiej obejrzeć wszystko, co się chce.

Jak to wygląda na co dzień

Oczywiście bycie przedstawicielem LGBTQ+ to przede wszystkim codziennie życie przedstawiciela mniejszości, a nie imprezy czy wydarzenia kulturalne. Porównując do Polski… to w ogóle nie można tego porównać. Bycie osobą homoseksualną czy transseksualną jest częścią rzeczywistości, tak samo jak bycie z danej etniczności. Oznacza to np. że koleżanka z pracy mówi ci o swojej żonie albo może powiedzieć ci o tym, że kiedyś była chłopcem.

W restauracjach widać pary homoseksualne na randkach tak samo jak pary heteroseksualne. Wiadomo, że nie każdy lubi trzymać się za ręce czy okazywać uczucia w miejscu publicznym, ale jest to równie widoczne dla wszystkich par. Tak samo nie każdy ma ochotę na przygodne pocałunki na imprezach, ale takowe widać na imprezach i ze strony heteroseksualistów i homoseksualistów.

Nie znaczy to jednak, że wszystkim się to podoba. Nie będę ściemniać i przedstawiać RPA jako jakiegoś raju, którym nie jest. Przede wszystkim niektóre społeczności są konserwatywne i osobom LGBTQ+ jest ciężko zrobić coming out. Często chodzi nie tylko o kulturę, ale i o religię. Nie można też oczywiście porównać Kapsztadu czy Johannesburga do małej miejscowości. Nawet w Kapsztadzie wszystko zależy jednak od otwartości konkretnej rodziny czy społeczności.

Znam celebrytę ze społeczności Afrikaans, który nigdy otwarcie nie mówi o swojej orientacji w mediach. W induskiej rodzinie partnera przyjaciółki dopiero próba samobójcza sprawiła, że rodzina wsparła osobę chcącą zmienić płeć. Bardzo bliska znajoma Żydówka ukrywała przede mną (i przed innymi), że jest lesbijką do czterdziestki. Przykłady tego typu mogłabym mnożyć, a o przynależności kulturowej wspominam, bo ma ona znaczenie. Niezależnie od ogólnej akceptacji społecznej oraz tolerancji i braku dyskryminacji na papierze, ludzie wciąż czują, że dla ich rodziny czy społeczności ich prawdziwa tożsamość będzie problemem.

Ogólnie bycie przedstawicielem mniejszości LGBTQ+ w RPA jest najbardziej widoczne, a więc wydawałoby się akceptowalne z krajów, które obserwowałam. Natomiast jest też wiele problemów z jakimi zmaga się ta społeczność. Nie można też zapomnieć, że ze względów historycznych, życie przedstawiciela tej mniejszości często zależy od koloru skóry. Nie można porównać uprzywilejowanej zamożnej białej osoby z dzielnicy De Waterkant, której życie przypomina życie w San Francisco, a osoby czarnoskórej z biednej dzielnicy, której codzienność mimo fajnego prawa, to ciągły strach przed prześladowaniem.

Dyskryminacja pomimo praw

Jak wspomniałam powyżej, przedstawiciele mniejszości LGBTQ+ mają pewne obawy związane z coming outem i często boją się dyskryminacji. Zacznijmy od sytuacji na rynku pracy, gdzie w teorii nie powinno być problemu.

Przede wszystkim podczas rozmowy o pracę wcale nie tak łatwo udowodnić dyskryminację. W RPA nie można o stan cywilny pytać wprost, ale to wychodzi, tak samo jak posiadanie dzieci, w pytaniu “Co lubisz robić w wolnym czasie?” i podobnych. Komuś może nie spodobać się, że wspomnisz męża jako mężczyzna. Oczywiście ludzie znają prawo i nikt nie powie głośno “Nie chcę tego Pana zatrudnić, bo jest homoseksualistą”. Mogą za to wybrać innego kandydata z podobnymi kwalifikacjami i podać wiele innych “akceptowalnych” powodów dlaczego woleli kogoś innego.

Poza dyskryminacją, bo ktoś jest po prostu homofobem, jest jeszcze bardziej dyskretna dyskryminacja. Dla przykładu człowiek uważa, że ma otwarty umysł, ale ma jakieś tam idee na temat przedstawicieli społeczności LGBTQ+, często wynikające ze stereotypów. Podświadomie np. nie wyobraża sobie danej osoby na jakimś stanowisku. W pewnych zawodach, jest to też motywowane “troską” o takie osoby, zakładając, że w danym środowisku by się nie odnalazły. Mowa tu głównie o zawodach, gdzie promuje się tradycyjny, patriarchalny model męskości.

Kolejnym problemem była możliwość zawierania małżeństw homoseksualnych. Niektórzy urzędnicy stanu cywilnego bronili się swoim sumieniem czy religią i nie chcieli udzielać ślubu parom homoseksualnym. Przez wiele lat był to akceptowalny powód nie wykonywania swoich obowiązków. Pozbyto się go nowym prawem w 2020 roku. Rozumowanie jest tu proste – urzędnik nie może odmawiać czegoś dozwolonego prawnie, bo ma takie widzi mi się. W podobny sposób uporano się z urzędnikami, którzy zmieniali kobietom nazwiska na nazwiska ich mężów po ślubie bez ich zgody, bo im się wydawało, że każda kobieta powinna tak robić.

Przestępstwa na tle dyskryminacji ze względu na orientację seksualną

Przestępstwa na tle dyskryminacji ze względu na orientację seksualną to niestety wielki problem w RPA. Nie ma dokładnych statystyk dotyczących morderstw, pobić i gwałtów na tym tle. Problem jest znowu taki, że często ciężko to udowodnić. Jeśli ofiara przeżyje może zeznać na temat homofobicznych czy transfobicznych komentarzy oprawcy. Jeśli to morderstwo znaczenie udowodnić czemu je popełniono. Dodatkowo w RPA wiele przestępstw po prostu nie jest zgłaszanych.

Na początku tego roku przestępczość przeciw przedstawicielom LGBTQ+ wzrosła i od tamtej pory aktywiści starają się, aby rząd dokonał dodatkowych zmian w prawie. Chodzi przede wszystkim o projekt ustawy przeciwko przestępstwom na tle dyskryminacji i mowie nienawiści. Jest to dość problematyczna ustawa, ponieważ musi ona być skonstruowana tak, aby jednocześnie nie ograniczać wolności słowa czy religii. Prace nad nią trwają od 2016 roku.

Ofiarami przestępczości są wszyscy przedstawiciele mniejszości LGBTQ+. Najbardziej jednak dotknięte są osoby mieszkające w biednych dzielnicach tzw. townships. To tam dokonuje się wielu przestępstw na takim tle, jak i innych. W RPA status finansowy dalej często wiąże się z rasą. Według badań z 2008 roku 86% procent czarnoskórych kobiet z mojej prowincji bało się gwałtu. Dla porównania tak czuło się tylko 44% białych kobiet. Gwałty zdarzają się bardzo często – jeden na czterech mężczyzn w 2009 roku w RPA przyznał, że uprawiał seks z kobietą bez jej zgody.

Wspominam o tym konkretnym problemie nie bez powodu. Jednym z bardzo rozpowszechnionych przestępstw w RPA jest tzw. “gwałt naprawczy”. Jego ofiarami są najczęściej lesbijki, które ktoś postanawia “naprawić”. Podejście jest więc takie, że jeśli kobieta nie chce mężczyzn(y) to znaczy, że po prostu “nie spotkała jeszcze takiego, co by jej zrobił dobrze”. Poza mocno patriarchalną kulturą do takich poglądów przyczynia się też przekonanie, że bycie hetero to jedyna “normalna” opcja (heteronormatywność) i ogólny brak zrozumienia społeczności LGBTQ+.

Efekt jest taki, że kobiety, zwłaszcza w townships, w związkach lesbijskich boją się okazywać sobie uczucia publicznie, mieszkać ze sobą czy przyznawać się do innej orientacji seksualnej. Tak jak mówiłam wcześniej ofiarami przestępstw są również inni przedstawiciele społeczności LGBTQ+, ale zdecydowanie najwięcej w mediach słychać na temat przestępstw dokonywanych na lesbijkach. Jest to część większego trendu rozpowszechnionej przemocy przeciwko kobietom.

Podsumowanie

RPA to kraj z prawodawstwem, które w teorii powinno zapewniać równość i brak dyskryminacji. Podczas krótkiego pobytu w RPA można odnieść wrażenie, że społeczność LGBTQ+ nie ma problemów, jakie widzi się w innych częściach świata. Niestety jest to bardzo dalekie od prawdy. Wielu przedstawicieli tej społeczności ma spokojne życie, ale wielu wciąż żyje w strachu. Niestety rasa i status społeczny, które są tu wciąż mocno połączone, mają wielki wpływ na to, jak danemu przedstawicielowi społeczności się tu żyje.

Jest to szeroki temat i o wielu kwestiach nie opowiedziałam, ale myślę, że jest to dobre podsumowanie najważniejszych punktów.

Black tax, czyli czarny podatek

Słyszeliście kiedyś o takim pojęciu jak black tax, czyli czarny podatek? Jeśli nie interesujecie się specjalnie sprawami na kontynencie afrykańskim, to pewnie nie. W kontekście RPA, prędzej dotarł do was bardzo nieprawdziwy i niezwiązany z rzeczywistością termin „odwrócony rasizm” niż to, z czym większość ludności w tym kraju naprawdę się boryka.

Dzisiaj opowiem wam w skróconej wersji o tym, czym jest ten tzw. czarny podatek, z czego on wynika i dlaczego ludność czarnoskóra niestety jeszcze długo będzie odczuwać skutki apartheidu. Bo tak, niby już tu jest wolność i równość, ale jak sami zobaczycie to bardziej teoria niż praktyka. Krzywdzący system może zniknąć na papierze, ale rzeczywistość potrzebuje więcej czasu, żeby za zmianami nadążyć.

Opowieści o tym, jak to wygląda w praktyce to powtarzające się wątki ze zbioru esejów na ten temat pt. „Black Tax” pod redakcją Niq Mhlongo oraz od bliskiej znajomej. To właśnie od niej pierwszy raz usłyszałam o tym zjawisku, kiedy wspomniała mi, że niby dużo zarabia, ale mało jej zostaje, bo dalej „wysyła pieniądze do domu”.

Co to jest „czarny podatek”?

Czarny podatek to nie jest żaden oficjalny podatek płacony przez osoby czarnoskóre. To koszty, które osoby czarnoskóre ponoszą, pomagając swojej rodzinie. Chodzi tu głównie o zatrudnione już dorosłe dzieci, które na przykład opłacają rachunki rodziców, szkołę rodzeństwa czy kupują jedzenie dla bezrobotnych kuzynów. Takie koszty są zazwyczaj ogromne i oczywiście ograniczają to, gdzie dana osoba może dotrzeć pod względem stabilności finansowej.

W krajach, gdzie socjal jest słaby ludzie jeszcze bardziej polegają na sobie i na swoich bliskich. Nikt nie musi polegać na nich bardziej niż osoby czarnoskóre w RPA, którym rasistowski system „apartheid” przez lata nie pozwalał zadbać o siebie, ograniczając im możliwości wykształcenia i zatrudnienia. Na rząd nie można liczyć i wielu autorów tych esejów powtarza, że jeśli oni nie pomogą swojej rodzinie to nie zrobi tego nikt.

Termin „czarny podatek” używany jest też w stosunku do tutejszych imigrantów i uchodźców z innych krajów afrykańskich. Wiele ludzi wysyła pieniądze swojej rodzinie, której często nie widzą całymi latami. W RPA też się nie przelewa i jest bezrobocie, ale zarobki są tu porównywalnie wyższe. W tym poście skupię się jednak na tym problemie w kontekście RPA, bo nawet w takiej okrojonej formie i tak musi on zawierać wiele uproszczeń.

Kilka słów o historii

„Apartheid” był systemem segregacji rasowej w RPA, gdzie biała mniejszość ograniczała prawa osób, które białe nie były. Wśród osób nie białych, wyróżniano jednak kilka poziomów dyskryminacji. Najgorzej traktowane i najbardziej ograniczane były osoby czarnoskóre. Lepiej traktowane była ludność o jaśniejszym kolorze skóry czyli tzw. koloredzi, a najlepiej niektórzy Azjaci ze statusem tzw. honorowych białych (honorary white).

Podobnie jak w USA podczas segregacji rasowej, w RPA osoby czarnoskóre nie mogły korzystać z tych samych szkół czy miejsc w autobusie. Dodatkowo, czarnoskórzy powyżej 16 roku życia musieli nosić przy sobie „paszporty”. Takie dokumenty zawierały informacje na temat ich zatrudnienia, a także pozwolenia przemieszczania się w danej części kraju. Na wszystko, w tym na odwiedzenie rodziny czy szukanie pracy, musieli mieć pozwolenie.

Pod koniec apartheidu zaczęto rozluźniać nieco prawa, ale i tak gdy system padł w 1994 większość czarnoskórych osób była biedna, pozbawiona własności, miała bardzo ograniczone kwalifikacje czy wykształcenie. Wtedy oficjalnie zaczęła się wolność i równość, choć naprawdę to trochę tak jakby do wyścigu właśnie dołączył ktoś w 10 minut po przeciwnikach i jeszcze z kulą u nogi. Prawie 30 lat później zmiany już widać, ale nie takie, na jakie liczono.

Stąd właśnie, jeśli komuś czarnoskóremu uda się zdobyć pracę czy wykształcenie, jest wiele osób, którym ta osoba musi pomóc zanim pomyśli o sobie. To pokolenie/a nazywa się „sandwich generation” (pokolenie kanapkowe), bo właśnie jak coś pomiędzy dwiema kromkami chleba łączy pokolenia bez możliwości i te, które prawdziwe możliwości bez większych obciążeń będą dopiero miały.

Jak „czarny podatek” wpływa dziś na życie

Nie wiem na pewno w jakim wieku są moi czytelnicy (ani czy w ogóle jacyś są :D), ale podejrzewam, że jesteście osobami po pierwszych doświadczeniach zawodowych. Myślę, że nie muszę tłumaczyć, jak słabe potrafią być zarobki na początku kariery. Młode osoby obciążone „czarnym podatkiem” mają takie same potrzeby jak każdy inny. Chcą wyjść ze znajomymi na piwo, pójść do klubu, kupić sobie jakiś fajny ciuch. Nie robią tego jednak, bo jak kupić sobie coś fajnego skoro te pieniądze mają nakarmić twoją rodzinę w tym czworo rodzeństwa?

Ktoś może pomyśleć, że patologia, że po co mieć tyle dzieci, skoro taka bieda. Trzeba jednak pamiętać, że możliwość planowania rodziny i pomoc rządu w tym kierunku to jest nowość. To są możliwości z których wszystkie kobiety (niezależnie od etniczności) mogły korzystać w ramach normalnej opieki zdrowotnej dopiero pod koniec lat 80-tych/na początku lat 90-tych. Potrzeba było czasu, zanim wzrosła świadomość na temat planowania rodziny czy nawet zaufanie do rządu, który przecież nic dobrego dla ciebie jako osoby czarnoskórej nie zrobił.

Dodatkowo, dochodzą różnice kulturowe. Sukoluhle Nyathi tłumaczy je w swoim eseju tak „(…)Nasi rodzice, tak jak ich rodzice, wierzą, że dzieci ich planem emerytalnym (…). Nierozsądnym jest posiadanie tylko jednego dziecka, bo może ono umrzeć albo „inwestycja” się nie zwróci, bo dziecko nie osiągnie sukcesu.”

Dzisiejsi ludzie 30+ to to pokolenie. Moi znajomi z innych grup etnicznych tutaj czy z innych krajów, w tym wieku spłacają kredyty i zakładają rodziny. Nie znam jednak nikogo, kto jakoś specjalnie się do tego czasu dorobił. Teraz wyobraźcie sobie dalej pomagać w sporym wymiarze rodzicom i rodzeństwu. Nawet związek małżeński może okazać się dodatkowym obciążeniem. No bo co, jeśli twój partner ma jeszcze więcej rodzeństwa niż ty?

„Czarny podatek” naturalnie ogranicza możliwości zawodowe. Już jako dziecko, nie myśli się o tym, co chciałoby się robić w przyszłości, tylko raczej z czego będzie hajs. Studia ludzie często ograniczają do minimum, bo w kolejce po edukacje czeka już kolejny członek rodziny. W samej pracy ludzie więcej tolerują i przemilczają różne rzeczy, no bo najważniejsze jest, żeby ją mieć. Przebranżowienie czy zmiana robo też staje pod znakiem zapytania, gdy najważniejszy jest stały przypływ gotówki.

Wiele osób w ogóle nie może marzyć o studiach czy o jakimś dokształcaniu, bo jak najszybciej musi pójść do pracy. Robią więc to, co można robić bez kwalifikacji. Zostają sprzątaczkami, opiekunkami do dzieci czy ogrodnikami. Pracują za dużo i za za mało pieniędzy, żeby odłożyć na dokształcanie czy mieć na nie czas. Jak większość osób, chcą też założyć rodzinę, co znowu utrudnia ewentualne wyrwanie się z biedy.

Właśnie dlatego osoby, którym „się udało” wyjeżdżając do dużego miasta za pracą czy idąc na studia, są pod dużą presją. Po pierwsze, nie dotarły tam same. Często na takie koszty zrzuca się jakaś społeczność, członkowie Kościoła czy cała rodzina. Czasami ktoś ze zdolnością kredytową bierze dla takiej osoby kredyt. Wynajęcie pokoju czy mieszkania w mieście przecież dużo kosztuje, a studia są w RPA płatne i w porównaniu do zarobków drogie.

Pomagający oczekują, żeby kiedyś im się odwdzięczono. Ich podejście jest takie, że jeśli ktoś ma pracę to na wszystko go stać. Niestety nie mają do końca pojęcia, ile kosztuje życie w mieście. Czyjeś zarobki mogą wydawać się olbrzymie na warunki małej miejscowości czy wsi, ale w mieście wszystko kosztuje więcej. W pracy trzeba wyglądać, w niektórych zawodach networking to konieczność, a kosztuje. Poruszanie się bez samochodu też nie jest łatwe w wielu miejscach w RPA. Poza tym każdy po prostu chce od czasu do czasu na coś sobie pozwolić.

Dodatkowo, z punktu widzenia tych, którym się udało, zobowiązania nie mają końca. Jedną rzeczą jest pomaganie rodzicom czy rodzeństwu z podstawowymi potrzebami czy też spłacenie zaciągniętego długu na studia. Zupełnie inną kwestią pomoc w sponsorowaniu wesela kuzyna. Prośby od dalszej rodziny czy sąsiadów są częste i obejmują również różnego rodzaju ceremonie czy obchody.
Można się postawić, ale ludzie obrabiają potem dupę i utrudniają życie rodzinie danej osoby. Oni dalej mieszkają w tej samej społeczności, więc nie mają jak się zdystansować.

Czy „czarny podatek” to tylko ciężar?

Z pewnego punktu widzenia, „czarny podatek” może wydawać się czymś okropnym. Wiele osób, które go płacą również czują, że to brzemię. Nie jest to jednak jedyny punkt widzenia na tę kwestie. Sam „czarny podatek” to termin używany w badaniach społecznych czy w pracach magisterskich na socjologii. Nie znaczy to jednak, że każdemu ta nazwa się podoba.

W książce „Black Tax” kilku autorów wspomina, że nie lubią tego terminu. Pomaganie rodzinie i społeczności jest dla niektórych osób częścią kultury osób czarnoskórych. Wspominają one termin „ubuntu”, pochodzące z aforyzmu w języku isiZulu: „Umuntu Ngumuntu Ngabantu”, który można przetłumaczyć jako „osoba jest osobą dzięki lub przez innych”.

Ich zdaniem sam termin i idea „czarnego podatku” pochodzi z kultury kapitalistycznej i z zachodniego sposobu myślenia. Niektórzy zarzucają egoizm, tym, którzy marudzą na tego typu odpowiedzialność finansową. Takie osoby nawet, jeśli wspominają o nadużyciu ich dobroci zbędnymi prośbami, mówią, że nadużycie systemu nie czyni samego systemu złym. Widzą one piękno i dojrzałość w tym, że czarnoskórzy mieszkańcy RPA tak sobie pomagają.

Ocena tego systemu to kwestia osobista. Najważniejsze jest jednak to, że osoby czarnoskóre zmuszone są do pomagania rodzinom w taki sposób ze względów historycznych. Nikt nie powinien wybierać między założeniem rodziny, a nakarmieniem swoich rodziców. Takie podstawowe rzeczy powinny być zapewnione przez rząd.

Starałam się przybliżyć wam ten temat, ale oczywiście nie da się przedstawić go w pełni w poście na blogu. Jeśli was zainteresował to polecam lekturę książki „Black Tax. Burden or Ubuntu?”, z której pochodzą wszystkie cytaty. Można ją dostać w formie ebooka na Amazonie (nie, to nie jest post sponsorowany!). Ta pozycja jest trochę nierówna pod względem warsztatu, ale zawiera bardzo wiele ciekawych opinii na ten temat i osobistych historii.