Praca zdalna w Kapsztadzie

Góry i ocean w jednym mieście, a do tego świetne restauracje w cenach nieporównywalnie niższych niż w krajach zachodnioeuropejskich i umiarkowanie przyjemny klimat cały rok. Nic dziwnego, że Kapsztad to atrakcyjne miasto dla turystów, emerytów i nomadów cyfrowych z różnych krajów europejskich. Czy dla Polaka jest to równie przyjazny kierunek co dla Niemca? Ponieważ coraz częściej dostaje pytania o nomadyzm cyfrowy w Kapsztadzie, postanowiłam sklecić ten oto post.

Wizy, czyli ile możesz siedzieć w RPA

Niby jesteśmy w EU, niby jesteśmy w Schengen… ale obywatel Polski nie ma tak łatwo jak osoby z wielu innych krajów europejskich. Polacy mogą wjechać do RPA bez wizy, ale zamiast typowych 90 dni, Polacy przy wjeździe dostają stempel jedynie na 30 dni. Przy takim wjeździe wymaga się też biletu powrotnego lub na dalszą podróż. Problem przy takiej wizie jest taki, że nie można sobie wyskoczyć do kraju ościennego na chwilę i potem dostać kolejne 30 dni. Wyjazd do krajów ościennych się nie liczy. Aby dostać nowy stempel musicie pojechać dalej.

Aby dostać wizę na dłużej (do 90 dni), można o nią złożyć wniosek w ambasadzie RPA w Warszawie. W tym przypadku trzeba jednak m.in. pokazać, gdzie się będzie mieszkać i fundusze w wysokości 500 dolarów amerykańskich (+/-2400 PLN) na każdy tydzień pobytu od osoby. Taką wizę można przedłużyć raz na kolejne 90 dni już w RPA. Plusem jest to, że urząd często się spóźnia, a jak się złożyło wniosek to w RPA można siedzieć dopóki się nie otrzyma odpowiedzi. Minus jest jednak taki, że jeśli się przed doczekaniem na przedłużenie i wyjedzie z nieważną wizą to czeka na was ban na wjazd do RPA – przy mniej niż 30 dniach na rok, jeśli więcej na 5 lat.

Wiza, o której mówię jest wizą turystyczną, czyli rekreacyjną. Trzeba jednak pamiętać, że wiza turystyczna nie uprawnia do pracy w RPA. Żeby pracować dla firmy z siedzibą w RPA potrzebna jest inna wiza. Wizy dla nomadów cyfrowych jako takiej w RPA jeszcze nie ma, choć są ku temu plany. Miałoby to na celu uregulowanie tej szarej strefy i zachęcenie ludzi do przyjazdu do RPA. Jaki to problem, jeśli ktoś sobie siedzi w jednym kraju i pracuje dla własnego kraju? Z punktu widzenia RPA np. taki, że po 183 dniach pobytu w roku dana osoba staje się rezydentem podatkowym, więc powinna płacić podatki.

Gdzie się zatrzymać?

Jeśli postanowicie na jakiś czas zaznać piękna Kapsztadu jest kilka fajnych dzielnic, gdzie można się zatrzymać. Wybór oczywiście zależy od osobistych preferencji, ale tutaj podaję kilka sugestii:

  • Dla fanów spacerów nad brzegiem oceanu, którzy chętnie mieszkaliby nieco dalej od miasta najlepsze będą dzielnice Noordhoek, Big Bay lub Hout Bay. Dla tych co lubią i ocean i miasto i chcą być blisko atrakcji turystycznych lepsze byłyby okolice Camps Bay, Sea Point, Mouille Point lub Waterfront.
  • Dla osób lubujących się w sportach wodnych takich jak kitesurfing czy surfing polecam Muizenberg i Blouberg.
  • Jeśli dla kogoś najważniejszy jest łatwy dostęp do gór to kłania się Tamboerskloof i Vredehoek.
  • Dla osób lubiących być w centrum najlepiej wybrać dzielnicą Gardens, ewentualnie okolice Kloof Street.

Można też mieszkać w kilku dzielnicach po kolei, aby doświadczyć różnych aspektów tego pięknego miasta. Jedno o czym trzeba pamiętać to, że tanie lokum niekoniecznie jest pozytywnym znakiem. Może być no w dzielnicy, która jest stosunkowo niebezpieczna.

Wynajem krótkoterminowy

Wynajęcie mieszkania na krócej w Kapsztadzie nie należy do zadań najłatwiejszych. Standardowo umowy najmu podpisywane są na rok i przez pierwszy rok często nie ma okresu wypowiedzenia. Nie należy wierzyć ludziom, którzy chcą podpisać z wami umowę na rok, ale mówią, że nie będzie problemu z ewentualną wcześniejszą wyprowadzką. Sama wpadłam w sidła takiej osoby i znam wiele osób, które płaciły za mieszkania, gdzie już nie mieszkały. Jak przychodzi co do czego właściciel wymusza na osobie wyprowadzającej się znalezienie nowej osoby. Nie warto pakować się w ten stres przy krótkich pobytach.

Zamiast tego polecam wynajem długoterminowy na Airbnb. Ceny są wtedy korzystniejsze niż przy wynajmie na tydzień czy dwa, a Airbnb chroni was przed ewentualnymi machlojkami. Innym sposobem jest szukanie lokum na grupach ekspackich typu Internations, forach internetowych czy już na miejscu przez nowe znajomości. Zwłaszcza przy większym budżecie można też skorzystać z usług agencji nieruchomości oferujących wynajem tymczasowy.

Infrastruktura nomadzka

Gdy ja wyprowadzałam się do RPA 11 lat temu Internety jeszcze słabo śmigały. Dziś jednak jest masa hipsterskich i niehipsterskich miejscówek, gdzie możecie pracować. Chyba najfajniejszą jest kafejka na szczycie Góry Stołowej 🙂 Nie będę dawała innych sugestii, bo jest ich dużo i też nie chce pozbawiać pracy wujka Google.

Jeśli chodzi o wynajem to najlepiej szukać na Airbnb miejscówek określonych jako business ready, ewentualnie dokładnie dopytywać o internet w wiadomościach prywatnych. Mówię o tym dla tego, że jeśli kogoś wywieje na farmę to może się okazać, że lokum oznaczone jako “z Internetem” bardzo różni się od oczekiwań (oczekiwanie: chcę robić videocalle kontra rzeczywistość: jak jest dobry wiatr to się załaduje email).

Koszty życia

Polski Business Insider niedawno zaklasyfikował Kapsztad na liście miast, gdzie możesz żyć za 1000 dolarów lub mniej. I rzeczywiście, masa osób żyje za tyle, a nawet dużo, dużo mniej w Kapsztadzie, tylko nie wiem, czy to w jakikolwiek sposób odnosi się do stylu życia na jaki liczy nomad cyfrowy. Wiadomo, że człowiek chce mieszkać w jakiejś fajniejszej dzielnicy, pojeść, popić, wziąć Ubera, pozwiedzać i doświadczyć życia kulturalnego.

17 tysięcy randów, bo na tyle mniej więcej przelicza się 1000 dolarów, to cena samego umeblowanego mieszkania z dwoma sypialniami w dobrym standardzie w okolicach centrum. Za umeblowaną kawalerkę w średnim standardzie zapłacilibyście około 10 tysięcy randów. Dodatkowo życie nie jest łaskawe dla singli, czyli ze względu na ceny wynajmu mieszkania 1000 dolarów na jedną osobę to raczej mało, ale już 2000 dolarów na dwie osoby mogłoby być bardziej okej.

Jeśli chodzi o koszty jedzenia na mieście czy produktów żywnościowych to są bardzo porównywalne do Polski. Ceny ekskluzywnych restauracji w Kapsztadzie są więc znacznie bardziej atrakcyjne dla Niemca czy Włocha, bo w tych krajach jedzenie na mieście jest dużo droższe. Tak samo ceny wydarzeń kulturalnych niewiele różnią się od tych polskich. Byłam w Polsce dwa miesiące temu, więc myślę, że mam dość dobre porównanie 🙂

Kapsztad czy nie Kapsztad?

Kapsztad jest super miastem, gdzie można wybrać się na wodne safari, posurfować, poopalać się, pochodzić po plaży, skoczyć ze spadochronem, polatać na paralotni, pochodzić po górach na niezliczonych szlakach i pojeść w rewelacyjnych restauracjach. Można tu też doświadczyć muzyki i wydarzeń z wielu różnych kultur RPA czy wykorzystać to miejsce jako bazę wypadową do innych atrakcji RPA. Moim zdaniem jest więc świetnym kierunkiem na kilka miesięcy życia.

Z drugiej strony dla Polaka, który zarabia w złotówkach, a nie euro, pod względem tego, co można wycisnąć z każdej złotówki nie przebije niektórych krajów Azji czy Ameryki Południowej. Dodatkowo polityka wizowa i fakt, że bez składania podania Polak może przyjechać tylko na 30 dni nie zachęca, do akurat tego kierunku. Czy o czymś zapomniałam? Co jeszcze chcielibyście wiedzieć? Zapraszam do zadawania pytań w komentarzach.

La Colombe – jedna ze 100 najlepszych restauracji świata

La Colombe to jedna ze 100 najlepszych restauracji na świecie 2021 według prestiżowego zestawiania S.Pellegrino. Na tej liście znalazły się aż trzy restauracje z RPA, wszystkie w mojej prowincji Przylądkowej Zachodniej, a dwie w samym Kapsztadzie. W dzisiejszym poście dowiecie się czy warto takie miejsce odwiedzić, ile to kosztuje oraz dlaczego nie ma gwiazdki Michelin.

Gwiazdki Michelin

Gwiazdki Michelin to najwyższe odznaczenie dla restauracji na świecie, prawda? Oznaka prestiżu? Restauracja, o której mówię nie może przecież być taka dobra bez niej? Nieprawda! RPA, a zwłaszcza Kapsztad i okolice są znane z wielu rewelacyjnych i nie ukrywajmy, ekskluzywnych restauracji. Niestety inspektorzy Michelina po prostu nie odwiedzają kontynentu afrykańskiego. Gwiazdkę Michelin może mieć co najwyżej pracujący tu kucharz ściągnięty z zagranicy. Ma ją też dwóch szefów kuchni z RPA mieszkających za granicą, Jean Delport i Jan Hendrik van der Westhuizen.

To, że Michelin jest uznawany za ogólnoświatowy wyznacznik prestiżu wynika z europocentryzmu i trzeba pamiętać, że inspektorzy mają ograniczony geograficznie zakres funkcjonowania. Poza Europą podróżują do Japonii, niektórych miast w USA i innych wybranych miejscówek takich jak Szanghaj, Singapur, Seoul, Rio i Bangkok. Pamiętajcie, że jest cała masa porównywalnych jakościowo restauracji na świecie, które pewnie nigdy nie zostaną ocenione.

Doświadczenie w La Colombe

Na powitanie napój w jajku podany w “gnieździe gołębim”

La Colombe znaczy gołąb i podczas całego pobytu w restauracji ten symbol jest mocno lansowany. W zależności od waszych preferencji może to być męczące i uznane za przesadę. Dla mnie była to fajna dbałość o detale. Na powitanie dostajecie napój zaserwowany w wydmuszkach w gnieździe. W łazience usłyszycie śpiew gołębi, a na do widzenia dostaniecie czekoladki podane w origami z gołębi.

Oczywiście cały pomysł z tym doświadczeniem typu fine dining to nie tylko samo jedzenie, ale też pokaz. Pod tym względem La Colombe naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła. Praktycznie każde danie jest podane w jakiś ciekawy sposób – od pomidorów w pomidorowym naczyniu w oparach, przez rożki lodowe z lodem skruszonym przez maszynę z Japonii, po rozkładane naczynie w kształcie ulu, gdzie kryją się miodowe desery.

Na do widzenia czekoladki także z gniazda, podane w origami w kształcie gołębia

Wystrój i obsługa

No dupy nie urywa, naprawdę. Taka prosta, biała knajpa, stylizowana na francuską restaurację. Obsługa schludna i na każde zawołanie. Jak na mój gust trochę za dużo się nad człowiekiem pieszczą. Ja jednak lubię rozmawiać przy posiłku, a jak ktoś dolewa wam wodę za każdym razem jak dopijecie trzy łyki to przeszkadza. To dla mnie był największy minus tego miejsca. Z drugiej strony obsługa jest bardzo sprawna i nie czekacie nie wiadomo ile między daniami… choć kolejne dania podawane są w odpowiednim odstępie, żeby nie było wrażenia, że to fast food.

Ręcznie pisany “wstęp” do listy win

Tak jak w wielu restauracjach tego typu, także w La Colombe funkcjonuje ustalone z góry menu. Do wyboru macie opcję wegetariańską, pesketariańską (wege + ryba/owoce morza) i mięsną. Bardzo fajne w tej restauracji jest to, że każdy wybór jest równie kreatywny i podobny. W związku z tym np. wegetarianin taki jak ja nie czuje się pokrzywdzony. Wbrew pozorom nawet w drogich restauracjach zdarza się traktowanie klienta bezmięsnego po macoszemu i w rezultacie wychodzicie głodni, bo jak inni dostali kawałek ryby, wam podano marchewki. True story!

Możecie zdecydować się na menu polecane przez szefa, czyli większe i droższe albo na takie nieco mniejsze. Jeśli macie ochotę na opcję po wypasie to możecie zdecydować się na menu polecane przez szefa z wybranymi winami. Jest to jednak opcja dla osób, które naprawdę lubią sobie i pojeść i wypić. W RPA ogólnie wina się nie żałuje gościom, więc to dobra opcja tylko jeśli macie ochotę na kilka kieliszków wina.

Bardzo fajne jest tu stawianie na produkty lokalne i w związku z tym praktycznie wszystkie wina są z RPA. Oczywiście w tym miejscu możecie liczyć na te z wyższej półki, ale są i takie, które was nie zrujnują. Możecie też wybrać piwo lub kreatywne koktajle, także mocktaile dla osób niepijących. Ogólnie każdy znajdzie coś dla siebie.

Pod względem smakowym było to chyba najlepsze doświadczenie dla mojego podniebienia w Kapsztadzie. Kilka razy w roku chodzimy do takich miejsc na specjalne okazje, więc nawet mam w tej kwestii jakieś tam rozeznanie.

Niespodzianka w żołędziowym naczyniu

No dobra, a ile to wszystko kosztuje?

Najważniejszy punkt takiej recenzji to oczywiście cena. No właśnie, Kapsztad i RPA to może naprawdę być wspaniała okazja do wycieczek kulinarnych obcokrajowców. Patrząc na te ceny musicie wziąć pod uwagę, że mówimy o jednej ze 100 najlepszych restauracji świata. Wybranie się do miejsca o takim standardzie w innych krajach kosztuje dużo więcej. Aktualny cennik (grudzień 2021) wygląda jak następuje:

Menu zredukowane w dowolnej opcji: ZAR 1195 (300 PLN za osobę)

Menu polecane przez szefa: ZAR 1695 (430 PLN za osobę)

Dodatek przy selekcji wybranych win: ZAR 850 (216 PLN za osobę)

Cena za drinka alkoholowego lub bezalkoholowego przy własnym wyborze: 80-150 randów (20 – 38 PLN)

Cena za butelkę wina przy własnym wyborze: 300-4000 ZAR (76-1000 PLN) (pisana ręcznie lista win ciągle się zmienia)

Dodatkowo 13.5% napiwku, niby nieobowiązkowego, ale już wliczonego w rachunek

Drogo czy nie drogo biorąc pod uwagę renomę tego miejsca? Dajcie znać w komentarzach, jaki był najdroższy posiłek jaki zjedliście i gdzie jedliście najlepsze jedzenie.

Czerwony autobus, czyli jak najlepiej zwiedzać Kapsztad

Sezon turystyczny w RPA właśnie się zaczyna na dobre. W związku z tym zainteresowanie przyjazdem tutaj wzrasta, a ludzie chcą wiedzieć jak najlepiej zwiedzić zwłaszcza Kapsztad. Między straszeniem na temat bezpieczeństwa turystów w RPA, a brakiem informacji na wszystkie tematy online, turyści nie wiedzą jak się przygotować do podróży. Tymczasem w Kapsztadzie można tak naprawdę spędzić dwa tygodnie zaliczając super atrakcje bez wynajmowania samochodu. Jak to zrobić? No właśnie kłania się czerwony autobus i wszystkie inne atrakcje organizowane przez tego operatora.

Co to jest ten czerwony autobus?

Basen w dzielnicy Sea Point

To jest dwupoziomowy autobus turystyczny, podobny do tych londyńskich. Autobus ma otwarty górny poziom, więc jest bardzo przyjazny czasom COVID-owym. Już sama przejażdżka jest fajna, bo widzi się super widoki, jeżdżąc nad oceanem, w okolicach góry i w innych piękny miejscach. Cena też nie jest wygórowana, a na pokładzie można sobie posłuchać o atrakcjach mijanych po drodze. Nagrania są dostępne w 15 różnych językach, nie udało mi się potwierdzić, czy jest wśród nich Polski.

Autobus jest o tyle fajny, że można sobie z niego wyjść na dowolnym przystanku, zwiedzić atrakcję, a potem pojechać do następnej. Standardowy pakiet na czerwony autobus to od jednego do trzech dni dostępu do autobusu. Jeśli chcecie zwiedzać dokładnie i interesuje was dużo przystanków sama podstawowa linia to jest zabawa na tydzień. Jednodniowy dostęp do tego środka transportu to w tej chwili 225 randów dla dorosłego (60 PLN) i 130 randów (35 PLN) dla dziecka. Oczywiście im dłuższy pakiet, tym lepsze ceny.

Linia czerwona – Centrum Kapsztadu i okolice

Skwerek w centrum miasta

Linia czerwona to ta najbardziej podstawowa linia czerwonego autobusu i nazywa się Red City Tour. Ze względu na to, że jest ograniczona tylko do centrum Kapsztadu, jeśli macie czas tylko na to, powiedziałabym, że lepiej korzystać z normalnego autobusu MyCiti Bus albo Ubera. Ta trasa wygląda tak:

– START: Waterfront przy akwarium – koniecznie tam zajrzyjcie

– Wieża Zegarowa (Clocktower) – stamtąd można poobserwować foku albo pojechać na wycieczkę na Robben Island, czyli do więzienia na wyspie, gdzie więziony był Nelson Mandela

CTICC – centrum konferencyjne, gdzie odbywają się ciekawe wydarzenia typu expo, koncerty, wystawy. Musicie sprawdzić, czy warto tam wysiąść w danym czasie i czy coś się dzieje

– Long Street – znana ulica imprezowa, jest tu sporo restauracji i sklepów, a niedaleko przystanku autobusu jest Green Market Square, gdzie można zaopatrzyć się w pamiątki

– Góra Stołowa – stąd możecie rozpocząć wspinaczkę na Górę Stołową albo wjechać kolejką

– Camps Bay – ekskluzywna dzielnica Kapsztadu, są tu drogie restauracje i bardzo ładna plaża, gdzie można pójść na spacer albo się poopalać

– President Hotel – ekskluzywny hotel w dzielnicy Sea Point, można wysiąść tu albo na następnych przystankach St. John’s Road czy Winchester Mansions, żeby połazić po sklepach, zjeść coś na markecie Mojo Market albo w jednej z licznych trendy restuaracji, pójść na spacer przy plaży na Promenadzie czy popodziwiać tam różne instalacje artystyczne

– Green Point – przystanek zaraz obok latarni morskiej, znowu macie tu sporo restauracji z widokiem na ocean i można sobie pospacerować przy plaży lub w parku miejskim Green Point Urban Park. Przystanek jest też blisko fajnej lodziarni, The Creamery

Linia Niebieska – Półwysep

Dzielnica Waterfront, gdzie zaczyna podróż czerwony autobus

Linia niebieska zapuszcza się już dalej i to tutaj bus turystyczny zaczyna wygrywać cenowo z innymi opcjami takimi jak Uber czy Bolt. Pierwszy przystanek to po raz kolejny akwarium, a potem macie na liście następujące przystanki:

– Foreshore – w okolicach CTICC, można sobie połazić, ale dupy ta okolica nie urywa, chyba, że chcecie kupić tanzanit albo diamenty, to jest tam dobry sklep

– Long Street – atrakcje opisałam wyżej

– Mount Nelson – ekskluzywny hotel, gdzie można pójść na tak zwane High Tea, czyli angielską herbatkę z olbrzymim wyborem herbat i ciast, ciastek i ciasteczek. Tylko sprawdźcie kiedy to się odbywa, czasem trzeba rezerwować miejsce. Poza tym ten przystanek jest rzut beretem oldschoolowego kina Labia, do którego można podskoczyć dla klimatu oraz bardzo fajnych ogrodów Company Gardens

– Kirstenbosch – przepiękny ogród botaniczny, w którym na spacerach czy na pikniku można spokojnie spędzić pół dnia. Bardzo znany z Boomslang Canopy Trail, czyli takiego mostu, który jakby się chwieje ale nie do końca. Latem w Kirstenbosch można się też wybrać na koncert albo na kino pod gwiazdami

– potem są cztery przystanki, które są częścią fioletowego szlaku degustacji win

World of Birds – największy park ptaków w Afryce, jak klikniecie na link to macie pełną relację z tego miejsca

– Imizamo Yethu – township czyli slumsy w Hout Bay, dostępna jest wycieczka z przewodnikiem. To już wasz moralny kompas musi zdecydować czy bieda w obcym kraju to waszym zdaniem atrakcja turystyczna.

– Mariner’s Wharf – przystań rybacka z masą operatorów wycieczek “wodnych”, można tu sobie wykupić wycieczkę na wyspę fok, pływanie z fokami, kajaki morskie, co tam chcecie, można też po prostu pochodzić po tej przystani, są ładne widoki i foki często się relaksują na pomoście

– kolejne przystanki są te same, co na czerwonej trasie: Camps Bay, President Hotel, St. John’s Road, Winchester Mansions i Green Point

Trasa fioletowa – Degustacja win

To kolejna trasa dostępna przy standardowych pakietach czerwonego autobusu. Można wtedy odwiedzić trzy farmy wina – Groot Constantia, Eagles Nest, Beau Constantia i Constantia Nek. Ta trasa pozwala też wybrać się na spacer po górach, Constantia Nek.

Inne atrakcje tego operatora

Poza zwykłymi wycieczkami na standardowych trasach czerwonego busa można też wykupić inne wycieczki:

– całodniowa wycieczka po regionie winiarskim – to jest wyjazd poza Kapsztad do miejscowości Stellenbosch, Franschhoek i Paarl, z kilkoma degustacjami w cenie, wycieczką po piwnicy na wino i z podwózką i odbiorem z hotelu

– całodniowa wycieczka z testowaniem wina w Franschhoek, korzystając z oldschoolowgo tramwaju, który podrzuca was na różne farmy wina. Transfer z i do hotelu jest ogarnięty

– całodniowa wycieczka do pięknego rezerwatu przyrody, gdzie jest Przylądek Dobrej Nadziei oraz wizytę na Boulders Beach, gdzie żyją pingwiny

– wycieczka łódką po porcie w Waterfroncie z podziwianiem fok

– wycieczka łódką po kanale

– dojazd na piknik o zachodzie słońca na Signal Hill i z powrotem

Mają też inne deale, na które warto rzucić okiem.

A może lepiej Uberem?

A może lepiej pojechać Uberem albo wynająć samochód? Wszystko zależy od tego, co chcecie robić. Ten czerwony autobus to jest najbezpieczniejsza i najłatwiejsza opcja, gdzie o nic nie musicie się martwić. Wysadzają was przed atrakcją, a jak skończycie to wracacie na przystanek i czekacie na następny autobus. Jeśli mieszkacie w centrum czy w Waterfroncie, gdzie zatrzymuje się wielu turystów, czerwony autobus przebija Uber pod względem ceny dojazdów zwłaszcza na linii niebieskiej i fioletowej. Do tego przystanki są w fajnych miejscach i tak naprawdę można i spędzić pół dnia pierwszy raz w Sea Point, Camps Bay, samym centrum, już nie mówiąc o samym Waterfroncie.

!Khwa Ttu – Centrum Dziedzictwa Ludu San

!Khwa Ttu znajduje się bardzo blisko Parku Narodowego Zachodniego Wybrzeża, o którym pisałam w zeszłym tygodniu. Jest to miejsce, którego celem jest ochrona dziedzictwa ludu San. Lud San zamieszkuje południe Afryki (m.in Botswanę, Namibię i RPA) od co najmniej 20 tysięcy lat i jest uznawany za pierwszych ludzi w tym kawałku globu.

Kim jest Lud San?

Lud San to jest umowna nazwa grupy, która wcale nie jest jednolita. Tak naprawdę mowa jest o ludach San i sami przedstawiciele wolą, żeby używać nazw poszczególnych grup, kiedy tylko to możliwe. Niektórzy przedstawiciele tych grup wolą wspólny termin Buszmeni, ale ten z kolei przez niektórych uznawanych za obraźliwy i tak samo jest z nazwą San. W mojej prowincji najczęściej słychać termin Khoisan, choć San też jest uznawany za poprawny politycznie w RPA.

Dlaczego to jest wszystko takie skomplikowane? No dlatego, że dopóki nie przyszły granice państw wyznaczone podczas kolonizacji i białego człowieka, który w nosie miał przynależności grupowe, te ludy prowadziły tryb pół osiadły i przemieszczały się po całym terenie południowej Afryki. To umowne nazewnictwo określa grupę, która wyróżniała się od dwóch innych grup rdzennej ludności południowej Afryki, zajmujących się hodowlą bydła (Khoikhoi) i farmerów (BaNtu).

Ludy San miały konflikty z ludnością BaNtu, która nie chciała ich widzieć na swoich terenach. Naturalnie nie dogadywali się też z białymi kolonizatorami, którzy przybyli na te tereny w XVII wieku. W wyniku tych konfliktów i niewolnictwa, te ludy tracił tożsamości kulturowe i na masową skalę swoich przedstawicieli. Relacji z innymi grupami na pewno nie ułatwiało też to, że ludy San nie mają przywódców, ale są rządzone na zasadzie grupowego konsensusu.

Ludy San dziś

Wielu przedstawicieli tych grup “wżeniło się” w inne grupy, osiedliło się gdzieś na stałe, z desperacji próbując innego trybu życia, ale niektóre grupy mimo przeciwności losu wciąż próbują prowadzić koczowniczy tryb życia. Niestety wiele krajów afrykańskich po stuleciach kolonizacji niechętnie daje tereny kiedyś zamieszkiwane przez ludy San do ich dyspozycji. Tradycyjny styl życia San nie pasuje do życia na modłę zachodnią, a wielkie tereny potrzebne do koczownictwa to tereny niewykorzystane pod zabudowę czy inwestycje. Innymi słowy, jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze.

W Bostwanie lud San od lat walczy o prawo do życia w Centralnym Rezerwacie Przyrody Kalahari, skąd najpierw zostali wyrzuceni, a dopiero potem sąd zdecydował, że było to nielegalne wysiedlenie. W RPA grupie #Khomani udało się wywalczyć swoje prawa do ziemi. Nie będę jednak RPA za bardzo chwalić, bo u mnie na dzielni Amazon buduje właśnie nowe biuro na ziemiach Khoisan, ale o tym opowiem wam innym razem.

Historia tego ludu jest bardzo przykra i kojarzy mi się z historią Pierwszych Ludzi w Kanadzie, rdzennych Amerykanów w USA czy Aborygenów w Australii. Zwróćcie uwagę, że wszystkie te grupy mają jedną nazwę, a nie mówimy wcale o jednolitych grupach. Wielu przedstawicieli ludu San dziś również cierpi z powodu strasznej biedy, alkoholizmu i innych problemów społecznych. Mówi się, że w tradycyjnej formie mogą nie przetrwać nawet kolejnego pokolenia i najprawdopodobniej całkiem dostosują się do reszty mieszkańców krajów, w których mieszkają.

Centrum Dziedzictwa Ludu San – San Heritage Centre

Wszystkie informacje, które wam podałam powyżej można zdobyć w Centrum Dziedzictwa Ludu San. To wyjątkowe miejsce, które walczy o zachowanie jak największej ilości informacji na temat tych kultur. Przewodnikami są właśnie przedstawiciele ludów San. Wycieczka jest bardzo ciekawa, ale i bardzo smutna. Nasz przewodnik opowiadał nam o grupie, która ma tylko jedną przedstawicielkę mówiącą w jej języku. Gdy umrze razem z nią umrze ten język.

W centrum jest naprawdę masa rzeczy do zrobienia i gdy odwiedzaliśmy centrum do wyboru było aż pięć wycieczek. Zawsze dostępne są minimum trzy. W związku z tym polecę wam zakwaterowanie w tym miejscu, jeśli zostaniecie na weekend, na pewno na wszystko znajdziecie czas. Do wyboru są standardowe domki dla gości albo glamping. Jest tam też bardzo fajna restauracja z zupełnie normalnymi cenami. Bardzo dokładnie wybierają produkty, tak żeby były lokalne. Dla przykładu nie kupicie tam zwykłej Coli, ale lokalny produkt colopodobny bez cukru, Cape Cola.

Trzy główne wycieczki do wyboru to Pierwsi Ludzie, Spotkania i Droga Życia San. Na wycieczce Pierwsi Ludzie dowiecie się sporo na temat historii ludzkości, mitów i wierzeń ludów San, a także znalezisk archeologicznych na temat życia pierwszych ludzi. Wycieczka Spotkania skupia się na kolonizacji i historii ludu San aż do dziś. Droga Życia San pokazuje jak ci ludzie żyją dziś na pustyni Kalahari (btw. wiecie, że ta pustynia ma 4,2/5 gwiazdek wg. Google i recenzje?).

My nie wiedzieliśmy na co się zdecydować, więc poprosiliśmy o rekomendacje i powiedziano nam, że najlepiej zacząć od Pierwszych Ludzi. Gdy odwiedzaliśmy to miejsce, każda wycieczka kosztowała 160 ZAR od osoby (44 PLN).

Wycieczka Pierwsi Ludzie

Wycieczka rozpoczyna się wizytą w budynku, gdzie poznajecie religię ludów San. Obrazy, które widzicie na zdjęciu powyżej zostały namalowane różnych artystów San. Przedstawia różne wersje wierzeń na temat powstania świata. Ludy San zazwyczaj wierzą w jednego głównego boga i pomniejsze bóstwa, w tym w postać trickstera. Przyroda, jej cykle i szacunek dla niej mają także wielkie znaczenie.

Są też interaktywne części muzeum, gdzie można dowiedzieć się więcej na temat wierzeń. Nie ma na to czasu podczas wycieczki z przewodnikiem, ale do budynku można wrócić później. Nasz przewodnik powiedział nam, że opowieści na temat bogów czy inne wierzenia są przekazywane jedynie po zapadnięciu zmroku, żeby nie kusić losu.

Twoi przodkowie pochodzą z Afryki, witaj w domu

Następnie dowiadujecie się dużo na temat odkryć archeologicznych i życia pierwszych ludzi. Wiele ważnych archeologicznych wykopalisk z tego okresu jest na terenie RPA, łącznie z licznymi naskalnymi malowidłami. Jeszcze nie miałam okazji odwiedzić żadnej z tych jaskiń, ale są one na mojej długiej liście miejsc do odwiedzenia.

Nasz przewodnik opowiadał o życiu codziennym, sztuce i sposobach zdobywania jedzenia tamtejszych ludzi. Jak to w archeologii bywa, mamy dalej wiele znaków zapytania w kwestii życia ludzi wiele tysięcy lat temu. W muzeum jest sporo eksponatów takich jak broń, sztuka czy obiekty użytku codziennego. To miejsce promuje też fajne hasło, które widziałam na innych wystawach archeologicznych w RPA: “Twoi przodkowie pochodzą z Afryki, witaj w domu.“.

Następne część wycieczki jest na zewnątrz i skupia się na poznawaniu roślin, na których polegają ludy San. Poznacie między innymi rośliny, z których można robić piwo, wino, a przede wszystkim leki i jedzenie. Dzięki tej wycieczce wiem, jak rozpoznać dziki czosnek i groszek 🙂 Wiem też jak wygląda super popularne tutaj w tej chwili buchu (wymawiajcie: buhu). Mainstream mówi, że to dobre na detoks, ale ludy San używają go na wszelkiego rodzaju zapalanie, zwłaszcza na problemy układu moczowego.

Ostatnim punktem programu jest wizyta w wiosce San, gdzie macie okazję zobaczyć jak wedle tradycji mieszkają ludy San. Głównym punktem programu jest jednak przygotowanie mięsa w tradycyjny sposób, a potem posiłek. My jesteśmy wegetarianami, więc grzecznie podziękowaliśmy. Było nam głupio, bo wszyscy byli przemili i przede wszystkim nie chcieliśmy nikogo urazić. Jakoś wybrnęliśmy i w rezultacie z wielką radością nasze mięso zjedli młodzi stażyści. Pan przewodnik za to czuł, że musi nam pokazać coś jeszcze w ramach rekompensaty i dowiedzieliśmy się, jak się rozpala się ognisko. Bardzo imponujące zdolności!

Ogólnie wycieczka była 10/10, bo centrum jest ektra, a i nasz przewodnik był sympatyczny, miał olbrzymią wiedzę i ciekawie opowiadał. Znał się nie tylko na tym, co praktykuje jego lud, ale także inne ludy San. Ja zawsze zadaję dużo pytań, a on na wszystkie potrafił bez problemu odpowiedzieć. Bardzo chciałabym wrócić do tego centrum na kolejną wycieczkę.

Przemyślenia

Przyznam, że przed odwiedzeniem tego centrum moja wiedza na temat kultury Khoisan była bardzo uboga. Ten temat przewija się, w wiadomościach i w rozmowach od czasu do czasu, ale nie zdałam sobie sprawę jak smutna i przejmująca jest historia ludów San. Od upadku apartheidu w RPA zwraca się wielką uwagę na poszanowanie różnorodności. Jednak w tej narracji wyraźnie brakuje ludów San i dopiero teraz widać ruchy w kierunku szacunku i rozpoznania potrzeb także tej grupy. Niedługo ma mieć premierę dokument “Jestem Khoisanem, nie Koloredem.“, który skupia się na tym temacie.

West Coast National Park – Park Narodowy Zachodniego Wybrzeża

Zanim zacznę o parku chciałam się pochwalić wywiadem na temat życia w RPA, którego udzieliłam Ośrodkowi Debaty Międzynarodowej w Gdańsku. To mój YouTubowy debiut – zapraszam do dawania kciuka w górę i komentowania 🙂 Okej, koniec dygresji!

Park Zachodniego Wybrzeża słynie przede wszystkim z kwiatów, które najlepiej obserwować w sekcji Postberg w sierpniu i wrześniu. A szkoda, bo ma on wiele pięknych widoków do zaoferowania nawet poza sezonem kwiatowym Co jeszcze można zobaczyć w tym parku? Dowiecie się z dzisiejszej notki!

Plan wycieczki

Teoretycznie ten park narodowy można odwiedzić podczas całodniowej wycieczki z Kapsztadu. Jest to tylko 1,5 godziny jazdy w jedną stronę. Trochę szkoda jednak nie zobaczyć innych rzeczy w tej okolicy np. nadmorskich miejscowości Yzerfontein czy Langebaan, centrum kultury San, !Khwa ttu czy prywatnego rezerwatu z safari, Buffelsfontein. Właśnie dlatego lepszym pomysłem jest zatrzymanie się w tej okolicy na weekend.

Wycieczkę warto planować biorąc pod uwagę, że park jest dość duży, więc na wizytę należy przeznaczyć mniej więcej pół dnia. Park jest otwarty od siódmej rano do siódmej wieczorem. Ma dwie bramy wjazdowe do plaży w Langebaan i zaraz obok Buffelfontein. Najlepiej wejść na stronę rezerwatu i zaplanować, co chcecie zobaczyć, żeby nie jeździć bez sensu. Pamiętajcie, że jest to rezerwat przyrody, czyli nie można zrywać kwiatów, niczego zabierać, a zwierzęta należy szanować.

Punkt informacyjny i restauracja w Geelbeek

Tutaj możecie dopytać się o wszystko, czego nie wiecie. Można przeczytać sporo na temat parku, ale też dowiedzieć się, co, gdzie i jak. Mapy, które dostajecie przy wjeździe są w miarę dobre, ale zwłaszcza mniejsze atrakcje może być ciężko znaleźć. Można też kupić tu coś do jedzenia i picia oraz znaleźć punkt obserwacji ptaków.

Budki do obserwacji ptaków

Dwie budki do obserwacji ptaków (bird hides) znajdują się niedaleko Geelbeek – jeden bezpośrednio obok, drugi około minutę jazdy stamtąd. Tutaj przyda się lornetka, bo gołym okiem niewiele zobaczycie. W takich budkach prosi się też o zachowanie ciszy i są specjalne “korytarze” wyciszające, zanim do takiej wejdziecie. Wszystko po to, żeby nie zakłócać spokoju zwierząt. Moim skromnym zdaniem najfajniejsze są flamingi i strusie, ale w parku jest ponad 100 gatunków ptaków.

Punkty widokowy Seeberg

Zaraz przy wjeździe do parku narodowego od strony Langebaan, jest punkt widokowy Seeberg. Daje on najlepsze widoki na cały rezerwat, w tym na lagunę. Dodatkowo w sezonie kwiatowym można w tym miejscu zobaczyć piękne kwiaty. Jest tam też maleńki domek z muzeum na temat tego miejsca. Do tego punktu widokowego można dojść pieszo, dojechać na rowerze górskim albo samochodem. Jeśli robicie to ostatnie bardzo uważajcie na zwierzęta przechodzące przez drogę, zwłaszcza żółwie.

Kwiaty w Postberg

Pamiętajcie, że ten kawałek parku jest otwarty tylko w sierpniu i wrześniu. Ludzie najczęściej robią tu rundkę samochodem, robią sobie kilka fotek z kwiatami i jadą dalej. Kwiaty są tu wyjątkowo piękne i jest to uważane za najlepsze miejsce, aby je podziwiać wiosną. Najlepsze nie oznacza, że jedyne. Jeśli przegapiliście te dwa miesiące w lipcu czy październiku też znajdziecie kwiaty w całym parku, a zwłaszcza w punkcie widokowym powyżej.

Piknik i wieloryby w Tsaarbank

Jeśli macie ze sobą lornetki z plaży w Tsaarbank można zobaczyć wieloryby w sierpniu i wrześniu. W tej części parku narodowego ludzie organizują sobie też pikniki.

Trekking i kolarstwo górskie

W parku jest ileś tras trekkingowych i szlaków dla kolarzy górskich. Niektóre można zacząć, kiedy się chce, ale niektóre szlaki wymagają nocowania w parku. Odsyłałam już do strony internetowej parku, ale właśnie tam jest najwięcej informacji. Dodatkowo jeśli wynajmiecie zakwaterowanie w okolicy niemal na bank znajdziecie tam folder informacyjny na temat parku.

Szlak Eve’s Footprint

Ten szlak to 30 kilometrów do przejścia w 2,5 dni. Dobra wiadomość jest taka, że jest to tzw. slackpacking. Oznacza to, że macie przewodnika, wasze rzeczy trafiają z miejsca na miejsce bez waszego udziału i jedzenie też jest ogarnięte. Zainteresowani? Tutaj znajdziecie więcej informacji na ten temat.

Sporty wodne

Ten park narodowy jest wokół zatoki, więc w niektórych miejscach dozwolone są sporty wodne typu kajakowanie, kitesurfing, surfing czy po prostu pływanie. Zaraz przed wjazdem do parku do strony Langebaan jest miejsce, gdzie można wypożyczyć różne sprzęty.

Zakwaterowanie

Powiedziałabym, że takie zakwaterowanie w parku narodowym to dla prawdziwych wielbicieli przyrody. Ja zawsze wolę poza – raz, że nie lubię być aż tak blisko przyrody za długo, a dwa, że trzeba to planować z duuuużym wyprzedzeniem. Miejsc jest mało, a amatorów takich atrakcji wielu. W tym parku jest jednak bardzo ciekawe zakwaterowanie na łódce, jeśli ktoś chciałby spróbować.

Na co uważać

To jest rezerwat przyrody i nie wszystkie zwierzęta są przyjazne. Z tych mniej fajnych są węże, skorpiony i pająki. To nie jest tak, że one są wszędzie i mimo że ja dużo łażę po górach widziałam ich przez lata zaledwie garstkę. Trzeba jednak mieć to na uwadze, bo niektóre są dość niebezpieczne. Patrzcie pod nogi jak chodzicie i nie schodźcie ze ścieżek, a wszystko będzie okej!

Wizyta w Karoo Desert National Botanical Garden

W Kapsztadzie jest taki mega znany ogród botaniczny Kirstenbosch, który znajduje się na każdej szanującej się liście “co zobaczyć w RPA”. Na pewno o nim kiedyś napiszę, ale dzisiaj będzie o ogrodzie, o którym naprawdę trzeba się postarać, żeby usłyszeć. Nie wiem czemu, bo jest naprawdę zajebisty.

Gdzie to? Co to?

Karoo Desert National Botanical Garden to ogród botaniczny w Worcester około 1,5 godziny jazdy od Kapsztadu. Drogę można sobie dodatkowo umilić wybierając troszkę wolniejszą trasę przez góry. Po drodze po prostu kierujecie się na Mountain Pass. Nie pożałujecie widoków!

W ogrodzie można znaleźć roślinność pustynną i półpustynną, głównie z RPA i Namibii. Ogród jest otwarty codziennie od 7 rano do 6 wieczorem. Najlepszy czas na odwiedziny to wiosna, czyli od sierpnia do października. Wtedy będziecie mieli okazje obejrzeć kwiaty w pełnym rozkwicie.

Roślinność

Znajdziecie tam wiele różnych rodzajów roślinności. Z fajniejszych rzeczy są tam różne aloesy – fajnie zobaczyć w naturze, co tak naprawdę człowiek sobie nakłada na twarz.

Spodobała mi się też roślina, która nazywa się chińskie lampiony. W RPA można znaleźć je w regionie nazywanym Małe Karoo (Little Karoo). Nazwa pochodzi od tego…że kwiaty tej rośliny wyglądają jak chińskie lampiony. Niespodzianka 😀

Wszędzie jest też masa kwiatów w różnych kolorach. Dominuje żółć, pomarańcz i biel. To typowe kwiaty na Zachodnim Wybrzeżu RPA. Podczas zwiedzania tzw. Garden Route, są jedną z głównych atrakcji. Tam czekają jednak na was tłumy, a w ogrodzie można sobie poobcować z naturą całkiem na spokojnie.

Najfajniejsze moim w zdaniem w całym ogrodzie są jednak drzewa, które wyglądają jak z innej planety. Tak się to kojarzy nie tylko mi, bo twórcy serialu HBO “Wychowane przez wilki” (obrazek 4 poniżej) kręcili sceny na innej planecie właśnie obok Kapsztadu, gdzie takie rośliny występują. Dajcie znać w komentarzach, jeśli oglądaliście ten serial! Ja bardzo czekam na drugą serię.

Widzicie drzewo przy którym stoję? Niestety nie udało się go ochronić przed wandalami. W RPA ludzie najczęściej zostawiają tagi na drzewach, skałach albo roślinach. Oczywiście są strażnicy, ale takiego dużego terenu nie ma jak uchronić przed wszystkimi.

Sam spacer po ogrodzie zajmuje koło godziny bez czytania tabliczek informacyjnych i dwie z czytaniem. Dodatkowo warto do wizyty w ogrodzie dołożyć jedną z dwóch tras wspinaczkowych na jego terenie.

Trasy wspinaczkowe

Trasy oznaczone są jako niebieska i zielona, choć mam wrażenie, że były trudniejsze niż zapowiedziano. Może dlatego, że sobie pomyślałam, e tam, ogród botaniczny, Conversy starczą. No i niby starczyły i sobie nie zrobiłam krzywdy, ale ogólnie polecam prawdziwe buty wspinaczkowe.

Trasa zielona zaczyna się całkiem niepozorną ścieżką pod górkę, ale potem jest łażenie po skałkach, a nawet sznury. Trasa niebieska to tylko wspinaczka pod górkę, bez żadnych większych atrakcji. Trasy się łączą, więc można zrobić dwie za jednym zamachem albo skrócić dłuższą trasę zieloną przechodząc na niebieską, jeśli wam się znudzi wspinaczkowanie. Trasy są oznaczona w miarę okej, ale trzeba wyglądać znaków. Niestety łatwiej znaleźć znaki informujące o tym, gdzie nie iść niż iść.

Trasa niebieska ma zdecydowanie ładniejsze widoki. Trzeba jednak wspinać się na skałki, takie jak na zdjęciu powyżej. Schodzi się z drugiej strony i są sznury do pomocy. Pamiętajcie żeby uważać, gdzie stawiacie nogi i co łapiecie. To taka ogólna dobra rada na trekking w krajach, gdzie występują różne stwory.

Na szczycie, jak widać, jest Instagramowa dziura, w której można zapozować. Tam też można chwilę odsapnąć przed wspinaniem się na kolejny szczyt jeszcze wyżej. Trasa niebieska to naprawdę dobre kardio i super widoki na otaczające ogród ze wszystkich stron góry.

Ktoś jeszcze pamięta Świat według Bundych?

Na drugim i ostatnim szczycie już jest totalny relaks i ławeczka. Dokładnie takie same ławeczki można znaleźć we wszystkich ogrodach botanicznych i na ścieżkach pod kuratelą instytutu botanicznego. Widoki z góry są naprawdę super, a do tego otacza was roślinność z ogrodu. Fauny nie widzieliśmy za dużo dopóki po powrocie do domu nie znalazłam na sobie kleszcza.

Kleszcze w RPA przenoszą coś co się nazywa gorączka kleszczowa (tick fever). Jeśli po usunięciu kleszcza macie ślad, który rośnie albo wysypkę to trzeba zgłosić się do lekarza. Zazwyczaj dostaniecie antybiotyki i będzie po krzyku. Im szybciej zauważycie kleszcza, tym większe szanse na to, że niczym was nie zarazi. Po prostu pamiętajcie, żeby sprawdzić czy aby nic nie złapaliście po każdej trasie.

Ogólnie mimo kleszcza było to super przeżycie, bo to nie jest popularne miejsce. Na trasie nie spotkaliśmy nikogo. Z drugiej strony jest to w bezpiecznej miejscowości i na terenie ogrodu botanicznego, więc nie trzeba się martwić o napady, które zdarzają się na innych odludnych trasach.

Miejsce super, ale mało znane

Naprawdę bardzo polecam wam tę miejscówkę. Szkoda, że to miejsce jest dość nieznane szerszej publiczności, bo trochę się marnuje. Nawet my kiedyś byliśmy w Worcester, gdzie znajduje się ogród, a nie dostaliśmy nawet na jego temat ulotki w punkcie informacyjnym. Jeśli kiedyś zdarzy wam się spędzić w Kapsztadzie tydzień czy dwa w sezonie kwiatowym to koniecznie odwiedźcie to miejsce.

Wrotkowisko Rollercade

Przy dłuższym albo krótszym pobycie w Kapsztadzie, warto zajrzeć na wrotkowisko Rollercade. To fajna aktywność sportowa do dorzucenia przy wizycie w dzielnicach Waterfont i Silo. Dobrze będą się tu bawić i dzieci i dorośli, choć tych drugich jest tu wbrew pozorom więcej 🙂

Klimacik jest

Gdzie, co i za ile

Gdy zmęczą wam się nogi, można się pościgać albo popykać w inne gierki na automatach

Ta fajna miejscówka jest częścią centrum handlowego V&A Waterfront i znajduje się na poziomie trzecim parkingu parku miejskiego Battery Park. Na stronie internetowej, do której linka dałam wyżej, można zarezerwować sobie miejsce na dwugodzinny blok na wrotkowisku. Kosztuje on 150 ZAR od osoby (40 PLN) razem z wypożyczeniem wrotek i ochraniaczami, 80 ZAR (21 PLN) gdy macie własne wrotki. Jest jeszcze opcja za ZAR 40 (10 PLN), jeśli chcecie tylko skorzystać z ich salonu gier.

Poza wrotkowiskiem jest tam też kilka oldschoolowych automatów do gry i bilard. Ogólnie klimat kojarzy się z tym z salonów gier z serialu Stranger Things i stylizacja na lata 80/90 widoczna jest w wielu detalach. Na wrotkowisku lecą przeboje z tych lat, klimat jest dyskotekowy, a w jednym kącie z kanapami lecą stare filmy typu “Grease” czy z młodym Tomem Cruisem. Możecie też kupić sobie parę wystrzałowych wrotek.

Z wrotkowiska można korzystać cały tydzień poza poniedziałkiem w określonych ramach czasowych. W tej chwili zmieniają się one co chwila ze względu na zmieniające się obostrzenia COVIDowe oraz godzinę policyjną, która też co chwilę się zmienia. Z tego powodu warto też kupić bilety z wyprzedzeniem, bo są ograniczenia dotyczące ilości osób (max 45).

Ale ja nie umiem jeździć

Oto i ja, wasza gwiazda

Dla wielu osób, w tym dla mnie, wrotki to wspomnienie z dzieciństwa. Oczywiście jak poszłam pierwszy raz to prawie nic nie pamiętałam, ale już za drugim czułam się pewniej. Na szczęście nawet jeśli wcale nie umiecie jeździć na wrotkach, to nie jest to problem. Na wrotkowisku zawsze są jakieś dorosłe osoby, które się uczą.

Poza ochraniaczami i kaskiem można poprosić obsługę o taki trójkąt na kółkach, który pomaga nauczyć się jazdy i stabilności. Dodatkowo na wrotkowisku są osoby, które pilnują porządku i jak mają chwilę chętnie pomogą w nauce. Nie wiem czy w Polsce jest w tej chwili moda na wrotki u dorosłych, ale widziałam na profilach innych osób mieszkających za granicą, więc to trend nie tylko tu.

Ogólnie ludzie są sympatyczni i nawet jak ktoś umie jeździć na tyle, by się popisać jakąś sztuczką to jest on w mniejszości. W całym wydarzeniu chodzi o dobrą zabawę, a nie o zdolności akrobatyczne. Ludzie ubierają się na sportowo, często na kolorowo, podśpiewując sobie piosenki, gdy jeżdżą. Jest pełen luz.

Dla nielubiących tłumów (i wstydliwych)

Słowiański półprzykuc. Czwartek 11 rano, z wrotkowiska korzysta łącznie 5 osób

Jeśli ktoś ma ochotę można też wynająć część VIP albo całe wrotkowisko dla siebie. Zamiast wydawać na to w cholerę kasy można też przyjść w mało uczęszczanym czasie, czyli rano albo w trakcie tygodnia i wtedy wrotkowisko ma się praktycznie dla siebie.

Ja pracuję na własne konto i mimo że ogólnie raczej moje życie to 9-12 godzin pracy dziennie, to czasem udaje mi się wyrwać z kimś na wrotkowanie w ciągu tygodnia 😀 No, ale wam w czasie wakacji to nic nie powinno przeszkadzać w wybraniu takiego terminu, żeby nikogo nie było.

Wycieczka na szczyt Góry Stołowej

Jeśli śledzicie mnie na Instagramie, to na pewno wielokrotnie widzieliście u mnie zdjęcia Góry Stołowej. Jest to bardzo urokliwy widoczek do fotografowania, który wkrada się na zdjęcia z najróżniejszych części Kapsztadu. Najlepsze widoki są jednak z samego szczytu.

Możliwości dotarcia na czubek góry jest kilka. Można wjechać na niego kolejką albo wejść kilkoma różnymi ścieżkami. Ścieżki są mniej lub bardziej bezpieczne i wszystkie trudne. Ja polecam szlak Plateklipp Gorge, który jest uznawany za najbezpieczniejszy pod względem samej wspinaczki.

Wjazd kolejką

Nie każdy może, nie każdy lubi 😀 … łazić po górach. Dlatego zamiast mozolnego wejścia na szczyt, na które trzeba przeznaczyć minimum dwie godziny, można po prostu wjechać na Górę Stołową kolejką. Table Mountain Aerial Cableway to atrakcja turystyczna, która zabierze was na sam szczyt w 5 minut. Kolejki jeżdżą często i wszystko jest świetnie zorganizowane. Przejazd zapewnia świetne widoki, a sam wagonik obraca się wokół własnej osi.

Oczywiście za taką atrakcję trzeba zapłacić. W momencie pisania cena wynosiła 380 randów (100 PLN) za przejazd w dwie strony i mniej więcej połowę za przejazd w jedną stronę. Nawet jeśli się wspinacie, nie polecam zejścia. Bardzo obciąża kolana, jest żmudne, trzeba co chwila mijać się z ludźmi i czekać na swoją kolej. W skrócie, przyjemniej jest zjechać kolejką.

Jazda nie jest bezpieczna, jeśli panują niesprzyjające warunki pogodowe. Dlatego wyciąg jest zamykany np. przy mocnym wietrze. Trzeba wziąć to pod uwagę przy planowaniu wycieczki. Warunki potrafią zmienić się szybko, więc nie należy zostawiać tego na ostatni dzień wizyty w Kapsztadzie. Na głównej stronie kolejki, podlinkowanej powyżej, możecie zawsze sprawdzić czy kolejka działa czy nie oraz kiedy jest pierwszy i ostatni wjazd i zjazd.

Wspinaczka na szczyt

Wspinaczka na szczyt nie jest łatwa i mówię to jako dość aktywna osoba, która dużo chodzi po górach. Najlepiej wybrać dzień, gdy Słońce jest za chmurami albo zacząć bardzo wcześnie, około 7 rano. Zimą też potrafi być bardzo gorąco ze względu na nasłonecznienie. Koniecznie weźcie ze sobą nakrycia głowy, minimum litr wody na osobę i odpowiednie obuwie. Dobrze jest się też nasmarować kremem przeciwsłonecznym. Naprawdę nie ma co chojrakować! Zawrócić jest jeszcze gorzej niż iść dalej, a naprawdę można sobie zrobić krzywdę bez tych rzeczy.

Jak już zaplanowaliście wejście kiedy nie jest zbyt gorąco i macie co trzeba, możecie zaczynać. Najlepiej zaparkować samochód na Tafelberg Road albo dojechać autobusem MyCiti bus do dolnej stacji kolejki. Trasę zaczyna się zaraz obok stacji kolejki, patrząc na górę jest to po prawej stronie. Znajdziecie tam znak, który nie pozostawia żadnych wątpliwości.

No i idziecie na początku mocno pod górkę, aż dojdziecie do kolejnego znaku. Daje wam on opcję pójścia jeszcze bardziej pod górkę albo skrętu w lewo. Polecam skręcenie w lewo, doprowadza to do najbezpieczniejszego wejścia na górę. Pierwsze podejście wygląda jak na załączonym obrazku.

Po tym jak skręcicie w lewo, robi się nieco łatwiej. Jest to praktycznie spacerek na wąskiej ścieżce. W ten sposób możecie odpocząć przed głównym podejściem. Po drodze jest sporo ładnych widoków. Najpierw mijacie malutki wodospad, pod którym można się ochłodzić:

Potem idziecie dalej w tym samym kierunku. Zobaczycie piękne skalne formacje takie jak ta:

Potem kończy się zabawa i zaczyna się główne podejście. Zobaczycie tam tablicę z napisem Plateklipp Gorge. Nie jest pionowo do góry, bo ścieżka jest rozłożona. Niestety stopnie to wielkie kamienie, i każdy ruch czuć w łydkach. Ludzie robią sobie przystanki praktycznie po każdej prostej. Ten kawałek jest też wyjątkowo trudny, bo jest bardzo nasłoneczniony. Tutaj macie zdjęcie, jak bardzo jasno jest na tej trasie w zimie koło dziesiątej:

Tam na górze widać szczelinę i właśnie tam chcecie dotrzeć. Bardzo fajne jest na tej trasie to, że można sobie przycupnąć pod pretekstem robienia fotek (gdy naprawdę łapiecie oddech). Jest co fotografować! Poniższe fotki są robione w kolejności wspinania się na szczyt:

Zwłaszcza na tym ostatni zdjęciu widać, jak bardzo strome jest to podejście. Widać też zbawczy cień, ale on jest albo go nie ma. Wszystko zależy od pory dnia. W okolicach południa, latem czy zimą można się ugotować.

Końcówka trasy ma naprawdę piękne skalne formacje. Jest to jakieś pocieszenie, bo niestety te ostatnie 100-200 metrów to schody praktycznie pionowo w górę…

A to ja, już po drugiej stronie tych schodów

Na szczycie

Niezależnie od tego, czy dotarliście na szczyt kolejką czy na piechotę na samym szczycie czeka was to samo. Masa świetnych punktów widokowych! Ludzie oczywiście najbardziej lubią wschody i zachody Słońca, ale niezależnie od pory dnia ciężko się nie zachwycić.

Sam szczyt jest obszerny i bardzo płaski. Nazwa Góra Stołowa pochodzi właśnie od tego, że góra jest płaska jak stół. To wcale nie jakaś iluzja optyczna, bo faktycznie jest bardzo równo na górze. Można tam spokojnie spędzić godzinkę, spacerując i podziwiając okolice. Fajnym pomysłem jest też przytarganie jedzenia na sam szczyt i posiłek z widokami.

Dla turystów jest kilka rozrywek poza samymi widokami. Można za darmo przyłączyć się do przewodnika i posłuchać na temat tego szczytu. Takie zwiedzanie zaczyna się co godzinę między 9, a 15 zaraz obok górnej stacji kolejki. Jest też kilka par binokularów w punktach widokowych, możecie też oczywiście kupić pamiątki albo skorzystać z toalety. Możecie też kupić bilet na zjazd w dół w automacie, jeśli nie chce wam się schodzić.

Pod spodem jeszcze kilka fotek ze szczytu. Dziękuję za uwagę!

World Of Birds – największy park ptaków w Afryce

Park World of Birds – Wildlife Sanctuary and Monkey Park to miejsce, gdzie mieszka ponad 3 tysiące zwierząt. Większość z nich to ptaki, ale są też małpy i jakieś zwierzęta zupełnie od czapy w stylu alpaka czy boa 😀

Ptaszarnia

Cały park ma cztery hektary, ale to nie znaczy, że tyle jest tam ścieżek i atrakcji 😉 Ptaki są pogrupowane tak, żeby dobrze ze sobą żyły. W każdej części jest zazwyczaj kilka gatunków. Niektóre muszą być za kratami, ale często łażą sobie po całym terenie danego wybiegu. Ścieżki dla odwiedzających są w samym środku i zwierzęta czasem podchodzą. Oczywiście nie można ich dotykać ani straszyć.

W całym parku jest ładnie i zielono, a w tle widać góry. Park jest duży więc nawet, kiedy jest więcej odwiedzających to nie psuje wizyty. Nie będę jednak wychwalać pod niebo – to jest ptaszarnia, więc jest dużo kup i zapach czasem też nie jest najlepszy. Poza tym temu miejscu przydałaby się renowacja, ale brakuje funduszy. Jeśli chodzi o samą przestrzeń dla ptaków to nie jestem specjalistką, ale wydaje mi się, że jest okej.

Ptaków jest bardzo dużo gatunków. Są różne rodzaje ibisów, gołębie, sowy, żurawie, strusie, pingwiny, gęsi, kaczki, pawie, indyki, flamingi i kilka gatunków, o których przedtem nie słyszałam. Tutaj macie kilka najciekawszych z powiązanymi anegdotkami:

Ten ptak na zdjęciu to kukubura chichotliwa, jest to odmiana zimorodka. Typiary i typy wyglądają tak samo. Przypomnienie z biologii – inaczej wyglądające samce i samice to tzw. dymorfizm płciowy.
Najfajniejszy u tych ptaków dźwięk, jaki wydają. Brzmi jak histeryczny chichot człowieka i nie, że tak tylko piszą na Wikipedii tylko faktycznie 😀 Posłuchajcie sobie sami:

Następny ptak, który bardzo mi się spodobał to koronnik szary z rodziny żurawi. Ludziom w Ugandzie też przypadł do gustu, tak bardzo, że umieścili go na fladze i w godle. Niestety jest zagrożony wyginięciem. Może dlatego nigdy nie widziałam go na wolności mimo że występuje w RPA. To ten po środku na zdjęciu poniżej.

Skoro już się sam wpakował na to zdjęcie to opowiem wam też o ibisie (ten w rogu). Ibisów jest sporo w parkach w całym kraju. Ten na zdjęciu jest inny niż tutejszy brązowy/szarozielony ibis białowąsy.
Z Zululandu (dystrykt prowincji KwaZulu Natal w RPA) pochodzi przesąd, że tego ptaka nie należy obrażać, bo może wywołać ropienie. Jest też idiom “obrazić ibisa” sugerujący, że obraziło się kogoś mściwego. Natomiast gdy latają klucze tych ptaków, to znak, że będą dobre zbiory. To wszystko pochodzi z książki z 1940 roku więc nie wiem, czy dziś ludzie wciąż w to wierzą 🙂

Poniżej jeszcze kilka fotek innych fajnych ptaków:

Złoty bażant
Nikobarczyki zwyczajne / gołębie nikobarskie
Dzioborożec
Biały paw
Kazuar

Porzucone papugi

Myślę, że najsmutniejszy kawałek tego parku to papugi. Jest ich naprawdę sporo i wiele została podrzucona do parku przez właścicieli. Niektóre nie potrafią żyć z innymi papugami i siedzą w klatkach same 😦 Mają sporo miejsca, pewnie więcej niż miały kiedyś, ale naprawdę szkoda zwierząt. Widać, że co po niektóre ptaki są bardzo przyzwyczajone do ludzi i mega się łaszą.

Nie wiem czy moje doświadczenia z dzieciństwa sprawiają, że tak się nad nimi rozczulam, ale i tak wam opowiem tę historię. Mój tata i jego była już żona mieli zawsze zamiłowanie do ekstrawaganckich zwierząt. Jednym z nich była wielka, gadająca ara. Niestety ary wiążą się na całe życie i po pewnym czasie papuga zdecydowała, że jej życiową partnerką jest pani domu.

Związek się o dziwo nie udał, ara sprawiała problemy i trafiła do zoo. No i może rzeczywiście w tej sytuacji “tak było lepiej”, ale w takie rzeczy nie należy w ogóle pakować. Zwierzęta przyzwyczajają się do właścicieli i cierpią przy rozstaniu. Zwierzę to jest odpowiedzialność, która zaczyna się właśnie od wyszukania informacji na temat tego, czy dane zwierzę to dobry pomysł dla nas albo do trzymania w domu.

Zwłaszcza zwierzęta egzotyczne to odpowiedzialność, która ludzi często przerasta. Niedaleko Kapsztadu jest nawet park z małpami, z których znowu wiele to byłe zwierzęta domowe. Pewnie, wyglądają słodko. No ale poza tym też brudzą, potrafią być agresywne i praktycznie uniemożliwiają wyjazd na wakacje, bo znalezienie odpowiedniego opiekuna graniczy z cudem.

No dobra, kończymy ten wykład i idziemy do małp właśnie.

Park małp

Jak już mówiłam we wstępie, poza ptakami są też inne zwierzęta. Tutaj macie kilka fotek małp i nie tylko:

Uistiti białoucha
Lemury
Surykatka / Meerkat
Buszbok i kaczka, która się wepchnęła w kadr
Rodzaj sajmiri wiewiórczej (a dokładnie black-capped squirrel monkey)

Ta ostatni małpka to również ta, do której można się zbliżyć. W parku jest wydzielona sekcja, gdzie te słodziaki sobie luźno biegają. Ludzie mogą tam chodzić, a one po nich skaczą. Jest też specjalna sekcja, gdzie można usiąść. Opiekun zachęca w niej małpy do wskakiwania do ludzi, rzucając im na głowy małpie przysmaki. Nie wiem do końca co to było i na wszelki wypadek nie chcę wiedzieć 😀

Same zwierzęta też skaczą na ludzi, nawet nie zachęcane. Naprawdę bardzo fajne doświadczenie. W czasach COVID-u cała zabawa trwa 10 minut. Pracownicy bardzo pilnują też protokołów i nie ma żadnego zdejmowania maski do fotek.

Dwie rzeczy o których trzeba pamiętać, to to że małpy gryzą, gdy się je sprowokuje. Również z tego względu nie można ich dotykać. Kolejna rzecz to ich kleptomańskie zapędy. Najlepiej zdjąć okulary i nie trzymać nic w kieszeniach, uważałabym też na wiszące kolczyki. Małpy są ciekawskie i wszędzie zaglądają.

Czy to jest aby etyczne?

To nie jest zoo, samo miejsce nazywa siebie “sanktuarium”. Dużo ptaków tutaj to są podrzutki od właścicieli, inne to znajdy z różnego rodzaju uszkodzeniami ciała. Niektóre nie mogą latać, inne są stare i schorowane. To miejsce zajmuje się tymi wszystkimi ptakami już od 45 lat. No i to jest fajne.

Na całym widać sponsorów w postaci przedstawicieli przemysłu drobiowego. Myślę, że nie ma jednak co wybrzydzać. Realia w RPA są takie, że wiele takich miejsc jest niedofinansowanych. Dodatkowo w 2018 był wybuch ptasiej grypy, olbrzymi kryzys wodny i napad na park, podczas którego skradziono 70 tysięcy randów. Dwa lata później przyszedł COVID, więc co ja wam będę mówić. Trzeba brać, co dają.

Sprawy praktyczne

Park znajduję się w dzielnicy Hout Bay, czyli jakieś 20-30 minut od centrum Kapsztadu. Jest na niebieskiej trasie czerwonego busa turystycznego (przystanek 22) i to świetna możliwość, aby tam dojechać. Inne opcje to dojechać normalnym autobusem MyCiti do Hout Bay i dojść na piechotę (10-15 minut spacerem) albo dojechać Uberem. Zawsze można też po prostu wziąć Ubera albo skorzystać z innej aplikacji tego typu.

Na pobyt należy przeznaczyć minimum godzinę, ale żeby wszystko porządnie obejrzeć potrzebne są raczej dwie. Przed wizytą zadzwońcie dopytać, o której są karmienia i do której można wejść do małpek. Przez telefon możecie też upewnić się czy wszystkie części parku są otwarte.

Wejściówki kosztują w chwili pisania 160 randów (40 złotych) od osoby. W cenę wliczone jest samo wejście do parku, karmienie zwierząt i interakcje z małpkami. Do niczego nie trzeba dopłacać, ale mile widziane są napiwki dla osoby doglądającej małpek. Można też zainwestować w pamiątki albo wesprzeć sam park finansowo.