RPA, Rosja i wojna w Ukrainie

Od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji w Ukrainie na skalę wcześniej nie znaną minął już dobrze ponad rok. RPA jednak dalej oficjalnie nie potępiło działań Rosji, zachowując, jak twierdzi, neutralność w tej sprawie. Dla przykładu konsekwentnie wstrzymuje się od głosu w głosowaniach ONZ dotyczących tego konfliktu zbrojnego. Czy RPA naprawdę nie potępia rosyjskich działań? Czy naprawdę nie widzi, kto tu jest agresorem? O co w tym wszystkim chodzi? Powody jak to w polityce bywa są skomplikowane i by zrozumieć oficjalne stanowisko RPA potrzebna jest znajomość szerszego kontekstu relacji południowoafrykańsko-rosyjskich.

Stara miłość nie rdzewieje

RPA i Rosja wydają się krajami tak od siebie oddalonymi, że ciężko wyobrazić sobie, że łączy je jakaś historia. A jednak! W 1960 roku partia aktualnie rządząca RPA, Afrykański Kongres Narodowy lub ANC, została zdelegalizowana w RPA. Wynikało to z tego, że jednym z jej głównych celów była walka z apartheidem i obalenie mniejszościowych rządów białych.

Aby kontynuować swoje działania ANC musiało znaleźć przyjaciół. ANC nie jest co prawda monolitem i przez lata wiele się zmieniło, ale w tamtym okresie część tej partii miała komunistyczne poglądy. Naturalnym sojusznikiem był więc Związek Radziecki, który najbardziej finansowo wsparł ANC w walce o władze, łącznie ze wsparciem militarnym. Inne państwa wspierały południowoafrykańską opozycję, ale ta pomoc ograniczała się do pomocy humanitarnej. Związek Radziecki natomiast kontynuował wsparcie, między innymi szkoląc Południowoafrykańczyków w walce, aż do momentu swojego rozpadu. W ZSRR szkolił się na przykład Chris Hani, zabity w głośnej sprawie przez naszego rodaka, Janusza Walusia.

ANC wie, że jest dziś partią rządzącą w RPA także ze względu na sowiecką pomoc w tamtych, wcale nie tak dawnych, czasach. Jest to dużą częścią powodu dlaczego RPA nie decyduje się na oficjalne potępienie Rosji jako agresora. Dodatkowo niektórzy politycy z tej partii uczęszczali na studia w Związku Radzieckim (np. były prezydent Thabo Mbeki) i ich pobyt tam w młodości dodaje nutkę sentymentalizmu ich decyzjom w sprawach Rosji. RPA nie jest także jedynym krajem, który z bardzo podobnych powodów historycznych utrzymuje pozycję “neutralności” względem Rosji. Tak samo zachowują się trzy inne kraje afrykańskie, Namibia, Angola i Mozambik.

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze

Po rozpadzie ZSRR RPA było pierwszym krajem afrykańskim, który uznał Rosję i kraje szybko nawiązały stosunki dyplomatyczne. Relacje między tymi krajami pozostawały ciepłe i ocieplały się dodatkowo wraz z przyjacielskimi wizytami prezydentów i dygnitarzy. Efektem tych działań było między innymi nawiązanie silnych relacji handlowych między dwoma państwami. Kulminacją był rok 2010, kiedy RPA, mocno wspierane przez Rosję, dołączyło do grupy krajów BRICS. BRICS jest sojuszem ekonomicznym, a jego nazwa jest akronimem – B jak Brazylia, R jak Rosja, I jak Indie, C jak Chiny i S jak South Africa, czyli angielska nazwa RPA.

Zaletami bycia krajem BRICS są głównie relacje handlowe i wsparcie gospodarcze. BRICS posiada również swój własny bank, który ma wzmocnić pozycję krajów członkowskich na arenie międzynarodowej. Zaangażowanie finansowe RPA w ten projekt szacuje się na 25 miliardów randów, które jest sumą dość sporą dla tego kraju. I ot, właśnie mamy kolejny powód dlaczego RPA nie chce wychylać się z oficjalnym potępieniem agresji Rosji na Ukrainę.

Zmiana zdania?

W związku z wydaniem nakazu aresztowania Putina wydanym przez Międzynarodowy Trybunał Karny pojawił się jednak pewien problem. Państwa BRICS spotykają się również na corocznym szczycie podobnym do G7. Tegoroczny szczyt BRICS będzie miał miejsce w RPA i planowo ma on odbyć się w Durbanie w sierpniu tego roku. Będzie to 15 takie spotkanie, a poprzednie trzy edycje ze względu na pandemię odbywały się online. Putin jako głowa państwa BRICS teoretycznie powinien się na tym szczycie pojawić osobiście.

By uniknąć bycia zmuszonym do aresztowania Putina prezydent RPA, Cyril Ramaphosa, niedawno oznajmił, że RPA planuje opuścić Międzynarodowy Trybunał Karny. Wbrew pozorom nie jest to pierwsza taka sytuacja, bo podobne plany RPA miało w związku z planowaną obecnością innego ściganego prezydenta, Omara El-Bashira z Sudanu w 2016 roku. RPA rozpoczęło nawet proces wycofania swojego uczestnictwa, ale ANC z niego zrezygnowało. Prezydent Rampahosa wypowiadając się w kwietniu na temat ponownego rozpoczęcia tego procesu wypowiedział się zatem niezgodnie z decyzją partii i został publicznie poprawiony. Pokazuje to zresztą sjakie prezydent ma relacje z partią, z której ramienia rządzi – coraz gorsze. Nawet gdyby RPA rzeczywiście oficjalnie opuściło Trybunał, to i tak byłoby zobowiązane do aresztowania Putina, bo wszystkie ustalenia obowiązują jeszcze przez 12 miesięcy od takiej decyzji.

1 maja 2023 rząd RPA oficjalnie oznajmił, że będzie zmuszony aresztować Putina, jeśli przybędzie na szczyt BRICS w sierpniu. Aktualnie trwają negocjacje, aby Putin wziął udział w szczycie online. Czy oznacza to zmianę pozycji rządu RPA w całej sprawie? Nie sądzę. Warto jednak wspomnieć, że wielu polityków nie popiera tej polityki “neutralności” ANC. Powtarzam pisanie tego terminu w cudzysłowiu, bo po pierwsze Rosja powinna być jednoznacznie potępiona, bo jasne jest kto jest agresorem, a po drugie nawet w czasie tej rzekomej neutralności RPA przeprowadziło morskie ćwiczenia wojenne z Rosja i Chinami u wybrzeży RPA w lutym tego roku za to zresztą było mocno krytykowane. Myślę, że najlepiej całe podejście do sprawy wyjaśnia wypowiedź Minister Stosunków i Współpracy Międzynarodowej (wcześniej otwarcie wypowiadającej się przeciw inwazji), Naledi Pandor, która powiedziała, że RPA nie zerwie długiej przyjaźni z Rosją, dlatego, że tak życzą sobie inni.

Różnica poglądów

Od samego początku agresji Rosji na Ukrainę, opozycyjna partia Sojusz Demokratyczny (DA), nawoływała do potępienia działań Rosji przez rząd RPA. Partia ta ma większość w rządzie regionalnym Prowincji Przylądkowej Zachodniej, czyli tu, gdzie jest Kapsztad. Burmistrz Kapsztadu, Geordin Hill-Lewis również głośno się w tej kwestii wypowiadał. Dla przykładu niezgodnie z rządowa polityka neutralności w marcu 2022 ratusz w Kapsztadzie podświetlono w kolorach flagi Ukrainy jako symbol solidarności. Zanim RPA oficjalnie zaczęło grozić Putinowi aresztowaniem w przypadku wizyty, lider partii DA w Prowincji Przylądkowej Zachodniej, Alan Winde mówił o tym, że jeśli Putin pojawi się w tej prowincji to zostanie aresztowany.
Po stronie Putina natiomiast w znacznie mocniejszy sposób niż “neutralne” ANC opowiada się inna partia opozycyjna, znana z kontrowersyjnych pogladów, EFF. Lider partii, Julius Malema, zapowiedział nawet, że ochroni Putina przed ewentualnym aresztowaniem w RPA xD

A co myśli typowy Południowoafrykańczyk? Zawsze powtarzam, że typowy Południowoafrykańczyk, myśli o Ukrainie i wojnie tam tyle, co typowy Ukrainiec czy Polak o zakończonej w zeszłym roku wojnie w Etiopii czy o nowo-rozpoczętej wojnie w Sudanie. To znaczy mało albo wcale. Takie jest moje zdanie po próbach rozmów na temat tego konfliktu z lokalsami, oczywiście poza takimi, którzy interesują się polityką. Moje doświadczenie nie pokrywa się z badaniami, według których 74,3% mieszkańców RPA i 74% osób głosujących na ANC potępia Rosję.

Ciężko przewidzieć, co będzie dalej. Ponieważ RPA mimo wszystko jest bardziej finansowo związane z Zachodem, w związku z umowami handlowymi, ale i turystyką, to podejrzewam, że kraj będzie grał na dwa fronty dopóki będzie mógł. Nie jestem jednak ani wróżką, ani specjalistką, tylko typiarą, która interesuje się polityką i krajem, w którym żyje. Pytajcie i komentujcie! No i przesyłajcie ten post dalej, bo włożyłam w niego dużo pracy.

Źródła

Poza już podlinkowanymi źródłami korzystałam z poniższych artykułów przy pisaniu tego posta, głównie w celu przypomnienia sobie dokładnych dat wydarzeń i odświeżeniu wiedzy:

Reklamy z RPA

Na Instagramie blondynka_w_kairze rozpoczęła trend wstawiania reklam z krajów zamieszkania. Sama na Instagramie dodałam o tym stories, które sprawiło, że zrozumiałam, że tam nie ma miejsca ich porządnie wytłumaczyć. Wcześniej nie zdałam sobie sprawy, ile kodowania kulturowego jest w reklamach, ale teraz widzę, że naprawdę dużo. W związku z tym postanowiłam poszerzyć temat tym o to postem.

Słowo wstępu – co w reklamie w RPA można, a czego nie

Każdy kraj ma oczywiście prawodawstwo dotyczące tego, co można, a czego nie można reklamować. W RPA można reklamować wszystkie legalne produkty poza papierosami i innymi wyrobami tytoniowymi. Reklamy są jednak w różny sposób ograniczane tak by służyły szerokorozumianemu dobru społecznemu. Ogólne zasady są zdroworozsądkowe czyli np. nie wolno wzmacniać stereotypów czy szerzyć dyskryminacji.

Jest też lista produktów kontrolowanych – dla przykłady usługi medyczne czy produkty medyczne nie mogą rozpowszechniać fałszywych informacji czy naginać prawdy, tak samo jak reklamy niezdrowych produktów żywnościowych. Na liście tych produktów jest też alkohol, który co prawda można reklamować, ale trzeba zaznaczyć, że to produkt dla osób pełnoletnich i należy spożywać go z rozsądkiem. Nie może też promować rzekomej niezbędności alkoholu do sukcesu życiowego w żadnej sferze. Najbardziej ustawodawstwo chroni dzieci i jest zakaz targetowania produktów niezdrowych (typu napoje gazowane czy czipsy) do dzieci w wieku poniżej 12 lat, zniechęcanie do targetowanie tej grupy wiekowej i ogólnego wyzysku faktu, że dzieci są łatwowierne.

Wrażenia ogólne na temat reklam w RPA

Czy reklamy z RPA czymś się wyróżniają? W porównaniu z reklamami, które znam np. z Polski jest dużo więcej reklam usług finansowych, co wynika z dużego skupienia się społeczeństwa na finansach zarówno ze strony osób, które mają i te niemające zasobów finansowych. Jest też sporo kampanii społecznych sponsorowanych przez rząd typu informowanie o szkodliwości jazdy po pijaku, zachęcanie do stosowania antykoncepcji w celu zapobiegania nastoletnim ciążom czy kampanii o powodach cukrzycy. Przyznam jednak, że telewizji w ogóle nie oglądam, więc reklamy widzę praktycznie tylko w mediach społecznościowych i w kinie.

Reklamy Nando’s

Oczywiście w RPA jest masa różnych mniej i bardziej zabawnych czy pomysłowych reklam. Chyba najbardziej znaną marką w tej kwestii jest jednak Nando’s. Nando’s to południowoafrykańska, choć dziś obecna w wielu krajach, sieć restauracji fast food sprzedających kurczaki w stylu portugalskim. Ich znakiem rozpoznawczym są kontrowersyjne, choć często zabawne reklamy. Z punktu widzenia wiedzy na temat RPA kryje się w nich cała masa informacji na temat spraw społecznych RPA.

REKLAMA O OBCOKRAJOWCACH

W tej reklamie głównym żartem jest ksenofobia w RPA. Czasem można usłyszeć, że ktoś zwala winę niemal za wszystkie problemy na obcokrajowców w tym kraju. Co więcej jest to temat, który chętnie podchwytują też niektórzy politycy, wiedząc, że łatwo w ten sposób przypodobać szerszej publiczności.

Kwestia tego, w którym momencie ktoś staje się “prawdziwym mieszkańcem RPA” jest oczywiście skomplikowana, bo wielu “obcokrajowów” to już któreś pokolenie. Co więcej, jak sugeruje reklama, bez obcokrajowców byłoby w RPA raczej ciężko, biorąc pod uwagę jak dużą rolę odgrywają w działaniu kraju.

REKLAMA NA DO WIDZENIA ROKU 2020

Jak zapewne pamiętacie rok 2020 był raczej do dupy. W związku z tym Nando’s wypuściło o tym reklamę pod koniec roku. Jest tu masa gier słownych więc wyłapię wam kilka.

Zacznijmy od tytułu “Karens by candlelight” to połączenie głupiej osoby z netu, czyli Karen, takiej polskiej Karyny i częstej nazwy kolędowania “Carols by candlelight”. Carol to po angielsku nie tylko kolęda, ale także imię żeńskie, a w liczbie mnogiej mamy “Carols”, które wymieniono na “Karens”.

‘Tsek 2020 widoczny na koszulkach kolędników to skrót od słowa “voetsek”, czyli “wypad!”. Swojego czasu na południowoafrykańskim Twitterze furorę robił #voetsekmeghan, w reakcji na Meghan Markle, która źle wypowiadała się na temat RPA po wizycie w tym kraju z mężem i synem.

Na bombkach w reklamie natomiast widać napis “gatvol 2020”, czyli najłatwiej przetłumaczyć jako znienawidzony 2020. Kiedy mówimy, że ktoś jest gatvol w stosunku do czegoś to znaczy, że ma tego całkiem dość.

To tylko kilka kwiatków, ale słowa tej mało pokrzepiającej piosenki świątecznej na nutę Jingle Bells będą ogólnie zrozumiałe dla osób mówiących po angielsku.

PANOWIE PARKINGOWI

Panowie parkingowi to w RPA prawdziwa zmora. Niezależnie od tego, gdzie zaparkujecie, niemal na bank, ktoś was będzie zaczepiał i prosił o pieniądze za popilnowanie samochodu. Zjawisko co prawda jest również znane w Polsce, ale skala jest w żaden sposób nie do porównania. No i stąd właśnie ten żart w reklamie, że chociaż nie wiem jak bardzo byście nie próbowali dojść do samochodu bez interakcji, to się po prostu nie uda, bo ci atleci was dopadną.

Oczywiście obecność panów parkingowych może być irytująca dla osób parkujących, ale z drugiej strony obecność panów parkingowych faktycznie może zwiększyć bezpieczeństwo okolicy. Można też docenić ich przedsiębiorczość w kraju, gdzie naprawdę ciężko o pracę.

MZANSIPOLI

Mzansipoli to chyba najintensywniejsze reklama Nando’s do interpretacji i wszystkiego na pewno wam nie ogarnę, bo można by napisać o tym esej. Zacznijmy od tego, że Mzansi to jest często używana nazwa RPA, a gra oczywiście nawiązuje do planszówki Monopolu (po angielsku Monopoly). Aby obejrzeć reklamę musicie wejść na YouTube, bo taki są ustawienia konta, które je załadowało.

Reklama zaczyna się zapowiedzią gry Mzansopoli, czyli gry “przetrwania, korupcji i dezorientacji”. Dziecko dostaje pionek Token Asian – Token i tu przynależność do grupy to takie brzydkie określenie, że niby np. ktoś zaprasza kogoś na wesele kogo dobrze nie zna, żeby mieć token black friend, czyli tego jednego czarnego przyjaciela, żeby pokazać, że jakoś tam ma otwartą głowę.

Slogan “odzyskiwanie ziem to odzyskiwanie zabawy”, nawiązuje i do monopolu no bo tam chodzi o nieruchomości i do bardzo upolitycznionej kwestii posiadania i ewentualnego przymusowego oddawania ziem przez białych farmerów, aby pomóc wyrównać nierówności rasowe. Kiedy mama ma pójść do więzienia, okazuje się, że nie musi, bo ma… biały przywilej. Biały przywilej to szeroki koncept, ale odnosi się ogólnie do tego, że białym ludziom wciąż można więcej.

Ostatni fragment, który wyjaśnię to gdy dziecko wyciąga kartę “Rasistowski sąsiad przeprowadza się do Oranji”, a ojciec mówi w afrikaans “Do zobaczenia, ziomek!”. Oranja to miateczko, gdzie żyją praktycznie wyłącznie biali Afrykanerzy wyznający kalwinizm. Aby tam zamieszkać, trzeba złożyć aplikację. Choć jest to niezgodne z prawem RPA, kraj ma większe problemy i politycy ignorują istnienie miasteczka. Istnieje ono za to jako odniesienie w popkulturze. O black tax, czyli kolejnej wyciągniętej karcie możecie przeczytać w innym poście.

REKLAMA Z OKAZJI RAMADANU

Ponieważ akurat mamy Ramadan, przypomnę jeszcze starą reklamę Nandos z okazji Ramadanu. Na video mężczyzna czeka na Zachód Słońca, czyli na zakończenie postu, aby wbić zęby w swojego kurczaka Nandos. W tle widać Dubaj, gdyby ktoś nie załapał, że jest muzułmaninem i co się dzieje. Na koniec Nandos życzy klientom udanego Ramadanu (Ramadan kareem!).

RPA jest krajem wieloreligijnym i marki często życzom klientom wyznającym judaizm, islam i chrześcijaństwo udanych świąt religijnych. Choć oczywiście Nandos robi to w swoim stylu.

KONTROWERSJE

Oczywiście reklamy Nandos są też często uznawane za kontrowersyjne. Reklama o obcokrajowcach (numer 1 z tego zestawienia) została zdjęta z anteny i uznana za potencjalnie krzewiącą ksenofobię. Marka wielokrotnie miała problemy, a ich reklam zabraniano, choć szczerze mówiąc jedynie im to przynosiło popularności (jak reklama o ostatnim dyktatorze). Mimo to słynie właśnie z takich reklam, które z punktu widzenia społecznego są bardzo ciekawe do analizy z tymi wszystkimi lokalnymi smaczkami.

Czy oglądacie jeszcze reklamy? Jakie najbardziej lubicie? Macie jakieś pytania, co do reklam, które dziś przedstawiłam czy ogólnie reklam w RPA? Dajcie znać w komentarzach.

Wywiad z Radkiem z Namibii z 1 kwietnia 2023

1 kwietnia 2023 na Instagramie przeprowadziłam mój pierwszy live z serii live’ów z Polakami żyjącymi w różnych krajach Afryki. Moim pierwszym gościem był Radek (radzinx), który od czterech lat mieszka i pracuje w Namibii. W naszym wywiadzie Radek pięknie tłumaczy ciężką historię tego kraju oraz opowiada m.in. o pewnych aspektach kulturowych oraz potencjale turystycznym Namibii. Zapraszam do oglądania i komentowania!

Polecajki Radka

Na podróż do Namibii Radek poleca usługi FairNomad:

Facebook
Strona internetowa
Instagram

A, aby więcej dowiedzieć się na temat historii tego kraju odcinki podcastu “Nad Rubieżą”:

Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia
Apartheid i niepodległość

Load shedding, czyli planowe przerwy w dostawie prądu

Kiedy piszę do was te słowa, właśnie jestem w planowym bloku w przerwie dostawy prądu i nie mam światła. Mam jednak internet i inne udogodnienia, dzięki naszemu systemowi radzenia sobie z tym zjawiskiem. Dziś dowiecie się co to jest load shedding, na czym polega, skąd się wziął i czy się kiedyś skończy.

Co to jest load shedding?

Load shedding ma miejsce gdy zapotrzebowanie na elektryczność (load), nie może zostać zaspokojone produkowaną liczbą elektryczności. Taka sytuacja jest niebezpieczna dla sytuacji energetycznej kraju i mogłaby doprowadzić do pełnego blackoutu. Naprawienie szkód spowodowanych przez taki blackout trwałoby kilka dni.

Aby uniknąć pełnego blackoutu sztucznie zmniejsza się (shed – zrzurzić, stracić) zapotrzebowanie na elektryczność (load), w planowany sposób wyłączając elektryczność w danych obszarach na określony okres czasu zazwyczaj w dwugodzinnym bloku. W ten sposób osoby korzystające z prądu dalej mogą z niego korzystać przez większość czasu.

Jak load shedding wygląda w praktyce?

Po pierwsze load shedding nie ma miejsca cały czas. Jest ogłaszany w mediach i oczywiście ludzie też się o nim informują. Zdarza on się raz częściej raz rzadziej, czyli bywa kilka tygodni czy miesięcy bez niego, a bywa tak, że jest codziennie. Load shedding ma też różne poziomy (stages) – im wyższy poziom, tym więcej dwugodzinnych bloków bez elektryczności w ciągu doby. Kapsztad ma zawsze jeden poziom niżej niż reszta kraju, bo miasto ma to lepiej ogarnięte.

Dodatkowo miasta i miejscowości są podzielone na strefy. Każdy musi sobie sprawdzić w jakiej znajduje się strefie. Jak już człowiek zna strefę, to może spojrzeć na rozpiskę tego, kiedy w jego strefie nie będzie elektryczności. Dla przykładu, jesteśmy na poziomie 3 load shedding i elektryczność będzie wyłączana trzy razy dziennie, sprawdzamy na rozpisce kiedy stanie się to w naszej strefie i możemy planować sobie życie.

Na szczęście już kilka lat temu pojawiła się aplikacja na telefon o nazwie EskomSePush, która ma wszystko obcykane. Wystarczy wpisać swoją dzielnicę, żeby zobaczyć w jakich godzinach nie będzie elektryczności. Swoją drogą nazwa tej apki to gra słowna na wulgarnym wyrażeniu afrikaans “jou ma se poes”… czyli wagina twojej matki. To wyrażenie używa się, by powiedzieć komuś, że bredzi albo, żeby spadał na drzewo. Samo “se poes” to czyjaś wagina, a w przypadku tej apki wagina Eskomu, czyli firmy odpowiedzialnej za elektryczność w RPA. Co prawda zmienili na “se push”, ale i tak wszyscy wiedzą o co chodzi.

Czy z tym load shedding da się żyć?

Ogólnie, jeśli się ma trochę pieniędzy, żeby zainwestować w ulepszenia to tak. Można sobie nakupować latarek, świateł na baterie, baterii do telefonu czy komputera, UPS podtrzymujący internet przy życiu, kuchenkę gazową itd. My możemy gotować, pracować i mamy rozrywkę na urządzeniach na baterie. W przypadku dużego biznesu ze sporym budżetem ludzie po prostu instalują generatory i całe biuro działa jak ta lala.

Oczywiście jest to jednak upierdliwe. Generatory są drogie, a takie co zaczynają się od dwóch tysięcy złotych wytrzymają jedynie godzinę. Ponieważ load shedding nie dzieje się cały czas, nie znam nikogo “prywatnego”, kto postanowił w nie zainwestować. Trzeba pamiętać, że gdy nie ma elektryczności pada wam więc lodówka czy zamrażarka. Nie można wysuszyć włosów, wydepilować nóg czy oglądać telewizji. Nawet jak się ma latarki czy światła na baterie, to i tak nie to samo, co normalne oświetlenie. No i zawsze trzeba zaplanować ładowanie, bo się można obudzić z ręką w nocniku.

Reels o tym, jak radzimy sobie z load shedding

I to co wyżej napisałam, to są problemy osób uprzywilejowanych, bo jakieś 50% społeczeństwa w ogóle sobie nie może pozwolić na żadny ekwipunek pomocowy. Jak elektryczności nie ma to nic nie mogą z tym zrobić. Do tego wyłączanie i włączanie oczywiście destabilizuje instalacje, tam gdzie są one mniej doglądane, nie wytrzymują. W związku z tym elektryczności często nie ma dłużej, niż wskazywałby na to dwugodzinny blok. Czasem coś się może zepsuć od skoków napięcia, a wiadomo, że im człowiek ma mniej pieniędzy tym bardziej to w niego uderza.

Oczywiście bardzo też cierpią małe biznesy. W czasie load shedding nie działają terminale kart, więc nagle ludzie muszą wyczarować gotówkę albo nie skorzystać z usługi. Bez elektryczności nie działają różne maszyny, komputery i tym podobne. Nie można użyć ekspresu do kawy czy kuchenki elektrycznej… W związku z tym klienci chętniej chodzą w miejsca, które operują także w czasie load shedding. Często są to duże sieci, które było stać na generatory i inne systemy pomocowe.

Dlaczego jest ten cały load shedding i co dalej?

Takie rzeczy nie biorą się znikąd, więc składa się na nie dużo składników – stare elektrownie na węgiel, brak odpowiedniej konserwacji elektrowni, opóźnienia w budowaniu nowych elektrowni, długi Eskomu wynikające z błędów w zarządzaniu i głębokiej korupcji w tej spółce państwowej, agresywna urbanizacja i wzrost potrzeb społeczeństwa. Jest to dość wybuchowa mieszanka, bo potrzeby rosną, a możliwości elektrowni maleją.

Oczywiście są plany wybudowania większej ilości elektrowni czy napraw, ale to wszystko trwa. Ze względu na przestarzały sprzęt co chwila się coś psuje. Jak się psuje to jest load shedding, jak jest load shedding to Eskom zarabia mniej, a musi wydać pieniądze na naprawy. Eskom pieniędzy często nie ma również dlatego, że są kradzione przez jego personel na wysokich szczeblach. Rząd ciągle im pomaga, ale jakoś sytuacja się nie poprawia. W związku z tym zaproponowano podwyżki cen, ale pomyślcie, co o tym myśli społeczeństwo, które na tej elektryczności nie może polegać.

Podobno teraz wymyślili jakieś rozwiązanie, które trochę społeczeństwu ulży… choć nie palą się by tłumaczyć dokładnie jakie. Wiadomo tyle, że problemem trzeba się było zająć dwadzieścia lat temu i to właśnie brak zapobiegania problemowi doprowadzić do takiej, a nie innej sytuacji. Pożyjemy zobaczymy. Load shedding towarzyszył mi przez większość życia w RPA, a po raz pierwszy pojawił się w roku 2008. Kapsztad ogólnie lepiej to ogarnia i już teraz ma plany niezależne od planów państwowych, żeby jeszcze bardziej się uniezależnić.


Praca zdalna w Kapsztadzie

Góry i ocean w jednym mieście, a do tego świetne restauracje w cenach nieporównywalnie niższych niż w krajach zachodnioeuropejskich i umiarkowanie przyjemny klimat cały rok. Nic dziwnego, że Kapsztad to atrakcyjne miasto dla turystów, emerytów i nomadów cyfrowych z różnych krajów europejskich. Czy dla Polaka jest to równie przyjazny kierunek co dla Niemca? Ponieważ coraz częściej dostaje pytania o nomadyzm cyfrowy w Kapsztadzie, postanowiłam sklecić ten oto post.

Wizy, czyli ile możesz siedzieć w RPA

Niby jesteśmy w EU, niby jesteśmy w Schengen… ale obywatel Polski nie ma tak łatwo jak osoby z wielu innych krajów europejskich. Polacy mogą wjechać do RPA bez wizy, ale zamiast typowych 90 dni, Polacy przy wjeździe dostają stempel jedynie na 30 dni. Przy takim wjeździe wymaga się też biletu powrotnego lub na dalszą podróż. Problem przy takiej wizie jest taki, że nie można sobie wyskoczyć do kraju ościennego na chwilę i potem dostać kolejne 30 dni. Wyjazd do krajów ościennych się nie liczy. Aby dostać nowy stempel musicie pojechać dalej.

Aby dostać wizę na dłużej (do 90 dni), można o nią złożyć wniosek w ambasadzie RPA w Warszawie. W tym przypadku trzeba jednak m.in. pokazać, gdzie się będzie mieszkać i fundusze w wysokości 500 dolarów amerykańskich (+/-2400 PLN) na każdy tydzień pobytu od osoby. Taką wizę można przedłużyć raz na kolejne 90 dni już w RPA. Plusem jest to, że urząd często się spóźnia, a jak się złożyło wniosek to w RPA można siedzieć dopóki się nie otrzyma odpowiedzi. Minus jest jednak taki, że jeśli się przed doczekaniem na przedłużenie i wyjedzie z nieważną wizą to czeka na was ban na wjazd do RPA – przy mniej niż 30 dniach na rok, jeśli więcej na 5 lat.

Wiza, o której mówię jest wizą turystyczną, czyli rekreacyjną. Trzeba jednak pamiętać, że wiza turystyczna nie uprawnia do pracy w RPA. Żeby pracować dla firmy z siedzibą w RPA potrzebna jest inna wiza. Wizy dla nomadów cyfrowych jako takiej w RPA jeszcze nie ma, choć są ku temu plany. Miałoby to na celu uregulowanie tej szarej strefy i zachęcenie ludzi do przyjazdu do RPA. Jaki to problem, jeśli ktoś sobie siedzi w jednym kraju i pracuje dla własnego kraju? Z punktu widzenia RPA np. taki, że po 183 dniach pobytu w roku dana osoba staje się rezydentem podatkowym, więc powinna płacić podatki.

Gdzie się zatrzymać?

Jeśli postanowicie na jakiś czas zaznać piękna Kapsztadu jest kilka fajnych dzielnic, gdzie można się zatrzymać. Wybór oczywiście zależy od osobistych preferencji, ale tutaj podaję kilka sugestii:

  • Dla fanów spacerów nad brzegiem oceanu, którzy chętnie mieszkaliby nieco dalej od miasta najlepsze będą dzielnice Noordhoek, Big Bay lub Hout Bay. Dla tych co lubią i ocean i miasto i chcą być blisko atrakcji turystycznych lepsze byłyby okolice Camps Bay, Sea Point, Mouille Point lub Waterfront.
  • Dla osób lubujących się w sportach wodnych takich jak kitesurfing czy surfing polecam Muizenberg i Blouberg.
  • Jeśli dla kogoś najważniejszy jest łatwy dostęp do gór to kłania się Tamboerskloof i Vredehoek.
  • Dla osób lubiących być w centrum najlepiej wybrać dzielnicą Gardens, ewentualnie okolice Kloof Street.

Można też mieszkać w kilku dzielnicach po kolei, aby doświadczyć różnych aspektów tego pięknego miasta. Jedno o czym trzeba pamiętać to, że tanie lokum niekoniecznie jest pozytywnym znakiem. Może być no w dzielnicy, która jest stosunkowo niebezpieczna.

Wynajem krótkoterminowy

Wynajęcie mieszkania na krócej w Kapsztadzie nie należy do zadań najłatwiejszych. Standardowo umowy najmu podpisywane są na rok i przez pierwszy rok często nie ma okresu wypowiedzenia. Nie należy wierzyć ludziom, którzy chcą podpisać z wami umowę na rok, ale mówią, że nie będzie problemu z ewentualną wcześniejszą wyprowadzką. Sama wpadłam w sidła takiej osoby i znam wiele osób, które płaciły za mieszkania, gdzie już nie mieszkały. Jak przychodzi co do czego właściciel wymusza na osobie wyprowadzającej się znalezienie nowej osoby. Nie warto pakować się w ten stres przy krótkich pobytach.

Zamiast tego polecam wynajem długoterminowy na Airbnb. Ceny są wtedy korzystniejsze niż przy wynajmie na tydzień czy dwa, a Airbnb chroni was przed ewentualnymi machlojkami. Innym sposobem jest szukanie lokum na grupach ekspackich typu Internations, forach internetowych czy już na miejscu przez nowe znajomości. Zwłaszcza przy większym budżecie można też skorzystać z usług agencji nieruchomości oferujących wynajem tymczasowy.

Infrastruktura nomadzka

Gdy ja wyprowadzałam się do RPA 11 lat temu Internety jeszcze słabo śmigały. Dziś jednak jest masa hipsterskich i niehipsterskich miejscówek, gdzie możecie pracować. Chyba najfajniejszą jest kafejka na szczycie Góry Stołowej 🙂 Nie będę dawała innych sugestii, bo jest ich dużo i też nie chce pozbawiać pracy wujka Google.

Jeśli chodzi o wynajem to najlepiej szukać na Airbnb miejscówek określonych jako business ready, ewentualnie dokładnie dopytywać o internet w wiadomościach prywatnych. Mówię o tym dla tego, że jeśli kogoś wywieje na farmę to może się okazać, że lokum oznaczone jako “z Internetem” bardzo różni się od oczekiwań (oczekiwanie: chcę robić videocalle kontra rzeczywistość: jak jest dobry wiatr to się załaduje email).

Koszty życia

Polski Business Insider niedawno zaklasyfikował Kapsztad na liście miast, gdzie możesz żyć za 1000 dolarów lub mniej. I rzeczywiście, masa osób żyje za tyle, a nawet dużo, dużo mniej w Kapsztadzie, tylko nie wiem, czy to w jakikolwiek sposób odnosi się do stylu życia na jaki liczy nomad cyfrowy. Wiadomo, że człowiek chce mieszkać w jakiejś fajniejszej dzielnicy, pojeść, popić, wziąć Ubera, pozwiedzać i doświadczyć życia kulturalnego.

17 tysięcy randów, bo na tyle mniej więcej przelicza się 1000 dolarów, to cena samego umeblowanego mieszkania z dwoma sypialniami w dobrym standardzie w okolicach centrum. Za umeblowaną kawalerkę w średnim standardzie zapłacilibyście około 10 tysięcy randów. Dodatkowo życie nie jest łaskawe dla singli, czyli ze względu na ceny wynajmu mieszkania 1000 dolarów na jedną osobę to raczej mało, ale już 2000 dolarów na dwie osoby mogłoby być bardziej okej.

Jeśli chodzi o koszty jedzenia na mieście czy produktów żywnościowych to są bardzo porównywalne do Polski. Ceny ekskluzywnych restauracji w Kapsztadzie są więc znacznie bardziej atrakcyjne dla Niemca czy Włocha, bo w tych krajach jedzenie na mieście jest dużo droższe. Tak samo ceny wydarzeń kulturalnych niewiele różnią się od tych polskich. Byłam w Polsce dwa miesiące temu, więc myślę, że mam dość dobre porównanie 🙂

Kapsztad czy nie Kapsztad?

Kapsztad jest super miastem, gdzie można wybrać się na wodne safari, posurfować, poopalać się, pochodzić po plaży, skoczyć ze spadochronem, polatać na paralotni, pochodzić po górach na niezliczonych szlakach i pojeść w rewelacyjnych restauracjach. Można tu też doświadczyć muzyki i wydarzeń z wielu różnych kultur RPA czy wykorzystać to miejsce jako bazę wypadową do innych atrakcji RPA. Moim zdaniem jest więc świetnym kierunkiem na kilka miesięcy życia.

Z drugiej strony dla Polaka, który zarabia w złotówkach, a nie euro, pod względem tego, co można wycisnąć z każdej złotówki nie przebije niektórych krajów Azji czy Ameryki Południowej. Dodatkowo polityka wizowa i fakt, że bez składania podania Polak może przyjechać tylko na 30 dni nie zachęca, do akurat tego kierunku. Czy o czymś zapomniałam? Co jeszcze chcielibyście wiedzieć? Zapraszam do zadawania pytań w komentarzach.

Czipsy z ciecierzycy z solą i octem

Gdybym miała wymienić smaki RPA, z całą pewnością znalazłyby się wśród nich chipsy lub frytki z solą i octem. Jest to ewidentny wpływ brytyjskiego kolonializmu, ale ludzie w RPA dopasowali go do własnych potrzeb.
Sól z octem można znaleźć w każdej budce z fast foodem do doprawienia lokalnego przysmaku, tzw. slap chips, czyli miękkich frytek. Ten sam smak w formie posypki znajdziemy też w każdym kinie, na stoliku obok kas, gdzie można doprawić sobie popcorn wedle własnych preferencji.
Ocet z solą to także smak mojego ulubionego wegańskiego przysmaku, czyli „czipsów” z ciecierzycy. Ja zazwyczaj kupuję go w sklepie, ale nie trzeba jechać do RPA, żeby spróbować tej przekąski, bo można ją przygotować w domu. 

Składniki:

Puszka ugotowanej ciecierzycy 

400 ml białego octu

1 łyżka soli gruboziarnistej

2 łyżki oliwy z oliwek

Przygotowanie:

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Wlewamy ocet i wrzucamy ciecierzycę do garnka. Dla osób, które próbują pierwszy raz, wystarczy poczekać do zagotowania i przejść do następnego punktu przepisu. Jeśli ktoś zna i lubi ten smak lub chciałby spróbować potęgi octu to może odstawić mieszankę np. na 15-30 minut przed przejściem do reszty przepisu. Oczywiście im dłużej ciecierzyca pływa w occie, tym mocniejszy smak

Odcedzamy ciecierzycę z octu. Kładziemy na blachę do pieczenia pokrytą folią aluminiową. Smarujemy oliwą i posypujemy solą. Upewniamy się, że ciecierzyca jest równomiernie pokryta. Wstawiamy na około 25 minut do piekarnika. Gotowa ciecierzyca powinna być złotawa i chrupiąca, również w środku. Jeśli nie jest, po przemieszaniu wstawiamy z powrotem do piekarnika. W zależności od używanego sprzętu, osiągnięcie odpowiedniego efektu może nawet trwać 45 minut. 

Jeśli przekąski nie zjemy od razu, można ją przechowywać w słoiku lub hermetycznym pojemniku. Lekker eet! 

Wielki RPAński przypał z tłumaczem migowym

Od pewnego czasu RPA przymierza się do przyjęcia języka migowego jako 12 oficjalnego języka. Zabieg ten ma zwiększyć dostęp osób niesłyszących i niedosłyszących do informacji, ale także umożliwić im np. zdawanie testów na prawo jazdy. To świetny pomysł, choć ja pozostanę sceptyczna jak zostanie wprowadzony w praktyce.

RPA ma 11 oficjalnych języków i teoretycznie wszystkie druczki w urzędach czy inne oficjalne komunikaty powinny być w 11 językach. Tajemnicą poliszynela jest jednak to, że w praktyce w urzędach widzi się trzy najpopularniejsze języki prowincji. Czas pokaże więc, czy ta zmiana rzceywiście ułatwi życie osób niesłyszących.

Dzisiaj jednak nie o tym będzie! Ciężko bowiem na tę wiadomość związaną z językiem migowym nie przypomnieć sobie olbrzymiej wpadki RPA na arenie międzynarodowej, gdy osoba najprawdopodobniej podająca się za tłumacza języka migowego wykonywała tę rolę podczas uroczystości związanych ze śmiercią byłego prezydenta RPA, Nelsona Mandeli.

Skrót wydarzeń

Mimo że śmierć Nelsona Mandeli nie była nieoczekiwana, gdy zmarł 5 grudnia 2013 cały kraj pogrążył się w żałobie. Za walkę z apartheidem były prezydent RPA spędził 27 lat w więzieniu na wyspie Robben Island niedaleko Kapsztadu. Gdy w końcu go wypuszczono szybko został liderem partii ANC, a cztery lata później prezydentem kraju. Mandela był międzynarodowym symbolem walki o wolność, ale i wybaczenia dawnych krzywd. W 1993 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla.

Po jego śmierci na liczne obchody i uroczystości zapraszano znanych polityków i gwiazdy z całego świata. Mężczyzna najprawdopodobniej podający się za tłumacza języka migowego tłumaczył przez 4 GODZINY podczas jednej z największych uroczystości wiele osób, w tym między innymi ówczesnego prezydenta USA, Baracka Obamę. Szybko stało się jasne, że mężczyzna jedynie udaje tłumaczenie, bo już podczas uroczystości, pierwsza niesłysząca południowoafrykańska posłanka, Wilma Newhoudt-Druchen, napisała na Twitterze, że ta osoba to oszust. Media społecznościowe zapełniły się podobnymi opiniami od oburzonych osób niesłyszących.

Ponieważ uroczystość ta była transmitowana na całym świecie, szybko wybuchnął skandal. Osoby niesłyszące w innych krajach nic nie rozumiały z obchodów, bo wszystko, co przekazywałam im tłumacz było nonsensem. Podobno nie znał najprostszych słów takich jak “dziękuję” i “RPA”, a także na jego twarzy nie było żadnej mimiki, która jest podstawą języka migowego. Myślę, że nawet, gdy osoba nie znająca języka migowego przyjrzy się temu nagraniu zobaczy, że coś jest nie tak:

Niezły przypał, c’nie? Pierwszy poziom tej wpadki to oczywiście to, że tysiące niesłyszących osób na całym świecie nie zrozumiało ceremonii. Pomyślcie jednak o tym, jak wielkie to było zagrożenie pod względem bezpieczeństwa jeśli jakaś osoba podaje się za tłumacza i stoi obok najważniejszych polityków areny narodowej i międzynarodowej. Tylko czy ten mężczyzna rzeczywiście był oszustem?

Co się tam w ogóle stało?

Na to pytanie nie odpowie wam nikt, mimo że mamy rok 2022, a sytuacja miała miejsce w 2013. Poniżej podsumowuję wszystko to, co wykopałam w internecie.

Możnaby założyć, że rząd się będzie kajał i że ktoś weźmie za to wszystko odpowiedzialność. Tak jednak nie było. Początkowo rząd jedynie ogłosił, że jest świadomy całej sytuacji i przyjrzy się temu, co się stało, oczywiście w swoim czasie. Najpierw więc zaczął tłumaczyć się sprawca całego zamieszania, zidentyfikowany jako Thamsanqa Jantjie. Powiedział, że tłumaczem języka migowego jest od wielu lat i nikt nigdy nie miał mu nic do zarzucenia. To nieprawda, bo został uprzednio zwolniony dyscyplinarnie z wykonywania obowiązków. Skarżono się na niego już wcześniej np. podczas tłumaczeń teraz już byłego prezydenta RPA Zumy. Jest nawet nagranie, na którym tłumaczy pytanie: “Nelson Mandela jest w bardzo chory, a prezydent Obama planuje wizytę. Czy powinien ja odwołać?” przetłumaczył jako “Toaleta! Toaleta! Unia! Czoło!”. To, że coś było nie tak z tłumaczeniem podczas ceremonii upamiętniającej Mandelę zwala jednak na atak schizofrenii.

Najpiękniejsze kwiatki w całej aferze pochodzą jednak od ówczesnej wiceminister do spraw kobiet, dzieci i niepełnosprawnych, Hendrietty Bogopane-Zulu. Ta Pani wypowiedziała się dzień po tłumaczu. Przyznała się do jakiegoś tam błędu, mówiąc, że firma SA Interpreters, dla której pracował tłumacz, rzeczywiście nie ma najlepszej reputacji (a do tego zapadła się pod ziemię po tym wydarzeniu), a tłumacz miał dość niską stawkę. Przy tym wszystkim jednak lawirowała w tłumaczeniach tak, że Morawiecki może się przy niej schować. Oto te, które na zawsze zostały w moim sercu:

  • “To było złe. Czy było oszustwem? Nie. Czy on jest przeszkolony? Ma tylko wstęp do szkolenia, jak wielu mieszkańców RPA.”
  • Zapytana czy ktokolwiek zrozumiał tłumacza: “Znajdziemy kogoś, kto go rozumie, kto poprosił go o wykonanie tego zadania, ale nie zrobimy tego teraz.”
  • Twierdząc, że południowoafrykański język migowy ma ponad 100 dialektów i nikt nie jest zrozumiany przez wszystkich dodała: “Jeśli nic nie przegapiłam, nie uważam, że jako kraj powinniśmy mówić, że się wstydzimy. Kwestia języka migowego zawsze zależała od tego, gdzie żyjesz, do jakiej chodzisz szkoły i w jakim języku mówisz.”
  • “Czy zostanie zaproszony do tłumaczenia na dużych imprezach w przyszłości? Nie moją rolą jest tutaj powiedzieć tak lub nie.”

Czyli podsumowując nic się nie stało! Rzeczywiście, jeśli się poczyta o języku migowym, to można się dowiedzieć, ż np. amerykański i brytyjski maja zaledwie 30% takich samych znaków. Oburzenie ludzi niesłyszących na całym świecie, którzy nie zrozumieli niczego i czuli się obrażeni tłumaczeniem, które w ich mniemaniu było oszustwem, chyba jednak o czymś świadczy. Zanim dowiecie się więcej zapraszam na chwilę relaksu.

Ciutka humoru

Wpadka była mocno żenująca, a tłumaczenia mało przekonujące, co oznacza, że dała wielkie pole do popisu memiarzom. Oto kilka z memów produkowanych w tym okresie na potęgę:

Tam poniżej jest karuzela, musicie sobie klikać strzałki!

No i oczywiście każdy szanujący się komik z RPA musiał uwzględnić tę wtopę w swoim materiale, tutaj fragment występu Trevora Noah (temat wałkuje bezpośrednio od początku do 6:16 :D):

Co było dalej?

W sumie nic. Ludzie jeszcze chwilę się burzyli, bo jeśli ten tłumacz trafił na to wydarzenie to być może tłumaczył też w sądzie? Dodatkowo na światło dzienne wyszły różne przestępstwa, o które tłumacz oskarżany był w przeszłości. Niestety nie wiadomo co dalej się stało z zarzutami, bo odpowiednie dokumenty poznikały. Wiadomo za to, że kilka dni po całym wydarzeniu, tłumacz trafił do szpitala psychiatrycznego.

Po wylewie wiadomości na temat tej sprawy, do końca grudnia 2013 wszystko ucichło. Rok Jantjie później pojawił się w izraelskiej reklamie śmiejącej się z całej sytuacji mocno krytykowanej przez osoby ze społeczności osób niesłyszących oraz dalej twierdził, że nie zrobił nic złego. W 2019 podejrzewano, że pojawił się w dziwnym wideo tańczącego oficera marynarki, ale szybko zdementowano te plotki.

Czy dalej pracuje w zawodzie? Czy był oszustem czy chorym człowiekiem? Kto był odpowiedzialny za zatrudnienie go? Niestety nie wiadomo, choć wskazywano na to, że Thamsanqa Jantjie pewne powiązania z partia rządzącą w RPA od 1994 roku, ANC, partia zaprzeczała tym doniesieniom.

8 rzeczy, które irytują imigrantów w życiu w RPA

RPA nie jest najłatwiejszym krajem do życia. Jest więc wiele rzeczy, które irytują przybywających tu imigrantów. Dziś opowiem wam o 8 najważniejszych. Pamiętajcie, że człowiek się do wszystkiego może przyzwyczaić i nie ma miejsc idealnych. Chodzi o to, żeby żyć w takim miejscu, które pasuje nam. A mi RPA pasuje bardziej niż Polska.

Trzeba też pamiętać, że ja opowiadam o perspektywie człowieka z kraju “Zachodniego” (ten cudzysłów jest bardzo potrzebny jak się to piszę będąc z Polski, ale dobra). Dla wielu osób przeprowadzających się do RPA z innych krajów, gdzie żyje się gorzej, poza bezpieczeństwem te kwestie są znane, a nawet w RPA mniej dokuczliwe.

1. Bezpieczeństwo

Jak już mówiłam w poście o bezpieczeństwie dla turystów jest tu spoko na dwa czy trzy tygodnie. Jednak przy mieszkaniu w RPA bezpieczeństwo to kwestia numer jeden. Mieszkając w dużym mieście, gdzie nie ukrywajmy większość imigrantów mieszka, trzeba liczyć się z wieloma ograniczeniami.

Dom powinien być zabezpieczony podobnie jak domy sąsiadów. W zależności od miejsca, zabezpieczenia mogą obejmować kraty w oknach, ogrodzenia elektryczne, kamery, prywatną firmę ochroniarską, wysokie płoty czy nawet altanę z kratami. Mieszkania tak samo. Dodatkowo popularne są grupy sąsiedzkie, gdzie ludzie informują się o najnowszych przestępstwach i wspólnie pracują nad swoją paranoją w tym temacie.

Poza tym trzeba wiedzieć, w jakiej okolicy się znajdujemy. Tam, gdzie jest większa przestępczość należy na siebie dużo bardziej uważać. Ogólnie poza miejscówkami na wyjścia wieczorne raczej nie chodzi się po zmroku. Nawet w ciągu dnia człowiek też dwa razy pomyśli zanim wejdzie w pustą, wąską uliczkę.

Jak żyć? Na autopilocie. W Polsce przyzwyczajamy się np. do tego, żeby szukać kosza na śmieci pod zlewem. Nikt o tym nie myśli, ba, to zwyczaj, od którego za granicą trzeba się długo odzwyczajać. Tak samo człowiek automatyzuje inne zachowania i nawet o tym nie myśli.

2. Loadshedding

Za tą tajemniczą nazwą kryją się planowe cięcia w dostawie prądu. Loadshedding ma różne poziomy, a od poziomu zależy, ile razy w ciągu dnia zostanie wyłączona elektryczność. Okienko na wyłączenie elektryczności to zazwyczaj 1,5 godziny do 2 godzin. Każda strefa wie, kiedy elektryczność zostanie wyłączona, można się przygotować.

Loadshedding jest uciążliwy, bo trzeba pamiętać o ty, żeby zawsze mieć wszystko naładowane. Urządzenia powinno się wyłączyć samemu, zanim loadshedding nadejdzie, ale łatwo zapomnieć. Niestety czasem coś się może zepsuć przez to włączanie i wyłączanie. Nam raz poszedł się j*bać telewizor :/ Loadshedding przychodzi i odchodzi, zmienia poziomy, raz jest lepiej, raz gorzej. Tak średnio jest to kilka dnia na dwa-trzy miesiące.

Czy można to przetrwać? Loadshedding, jak wszystko, najbardziej uderza w osoby bez pieniędzy. Gdy się pieniądze ma (normalne, typu klasa średnia), można się zabezpieczyć. Inwestuje się w powerbanki do telefonu, do laptopa, UPS podłączony do modemu zapewnia internet podczas cięć. Niestety dużo ludzi zamiast szukać rozwiązań woli marudzić i być wiecznie zaskoczonym. Tak już marudzą od 10 lat, bo od tylu loadshedding jest stałym punktem programu życia w RPA.

3. Wizy

Wizy to koszmar każdego imigranta. Nie ma znaczenie czy jesteś ekspatem, który przyjeżdża z super duper umiejętnościami czy kimś zupełnie innym, jeśli nie masz opcji złożenia papierów w ambasadzie ten temat Cię dopadnie. Co za problem składać papiery w ambasadzie? Ambasady nie są obcykane z wieloma typami wiz. Poza tym dochodzi koszt lotu i czas czekania poza granicami RPA, nawet kilka tygodni. Nie każdy może sobie na to pozwolić.

Imigrantom zostaje więc niesławny urząd imigracyjny, czyli Home Affairs. Oczekiwanie na wizy potrafi trwać miesiącami, a nawet latami. Stały pobyt to także prawdziwa odyseja, a obywatelstwo w tej chwili to już w ogóle zapomnij. Na spotkaniach imigrantów ludzie marudzą na wizy i lubują się w opowiadaniu strasznych historii. Tych ostatnich jest sporo, bo urząd często odrzuca podania, w których wszystko gra.

4. Słaby rynek pracy

Kiedy człowiek się gdzieś zadomawia, chciałby się też spełniać zawodowo. Niestety rynek pracy w RPA jest słaby, bo jest olbrzymie bezrobocie. Oczywiście wszystko zależy od branży, bo nie znam żadnego dewelopera, który marudzi. Ogólnie rzecz biorąc czy marketing, czy tłumaczenia czy zasoby ludzkie, ludzie mówią, że mało opcji. Jak się złapie pracę, która opłaca ubezpieczenie medyczne, plan emerytalny i jeszcze daje jakieś inne fajne benefity to ciężko ją zmienić, nawet jeśli jej nienawidzicie. A jak was zwolnią? No to wtedy ciężko znaleźć coś innego sensownego.

Dodatkowo obcokrajowców na wizach (w tym małżonków obywateli) nikt nie chce zatrudniać, bo na wizy czeka się długo i ogólnie sporo zachodu z tym wszystkim. Poza tym rynek lubi osoby z krajów anglojęzycznych do prac innych niż językowe/w turystyce. Nie ma znaczenia jak dobrze mówicie. To moim zdaniem jest większy trend, bo podobne zachowania widzę w stosunku do ludzi z RPA, dla których angielski nie jest pierwszym językiem.

5. Biurokracja

Wizy i problemu okołowizowe wpisują się w większy trend okropnej RPAńskiej biurokracji. RPA ma piękne prawodawstwo, które w teorii sprawia, że wszystko jest cacy, ale w praktyce kreuje masę problemów i opóźnień. Załatwienie czegokolwiek oznacza bardzo długie kolejki i czasami miesiące absurdów.

Obcokrajowcy mają jeszcze gorzej. Wiele urzędów określa warunki uzyskania danego dokumentu np. prawa jazdy czy załatwienia czegoś, dla dwóch najpopularniejszych wiz – studenckiej i pracowniczej. W związku z tym osoby na innych wizach muszą się strasznie gimnastykować, żeby coś załatwić. Nie pomaga ogólny strach przed obcokrajowcem, że coś chachmęci, bo może w kraju jest nielegalnie albo kradnie i potem będą kłopoty? Lepiej odesłać go z kwitkiem.

6. Podejście do zwierząt

Ten temat jest bardzo złożony. Myślę, że łatwo sobie przyjechać z Anglii i oceniać, jak tu wielu ludzi traktuje zwierzęta. Niestety często ludziom żyje się tragicznie i trudno oczekiwać, żeby mieli empatię dla bezdomnych zwierząt. Upadlające warunki życia upadlają człowieka. Łatwo sobie mówić, że my byśmy byli inni, ale sądzę, że to tylko myślenie życzeniowe.

Poza tym w RPA bardzo widać, że gdy ludzie mają pieniądze, niezależnie od czynników kulturowych traktują zwierzęta jak członków rodziny. Z drugiej strony i w największej biedzie widać ludzi, którzy o dobrobyt zwierząt walczą. Ja wiem, że długo owijam w bawełnę, ale chodzi o to by nie stygmatyzować biedy i nie wyciągać np. krzywdzących wniosków kulturowych. A jeśli myślicie, że w Polsce zwierzętom się dobrze żyje to zapraszam na profile społecznościowe Dioz.pl.

Więc co jest nie tak z tym podejściem? Psy w dzielnicach z dużą przestępczością traktuje się tylko i wyłącznie jako maszyny obronne. Takie zwierzęta są często źle traktowane, żyją na łańcuchu, czasem nie mają schronienia czy wody. Jest też masa bezdomnych psów i kotów, które rozmnażają się w błyskawicznym tempie. Sterylizacja kosztuje i w ogóle kogo to interesuje. Walki psów to kolejny problematyczny trend.

7. Podejście do drugiego człowieka

Mimo różnorodności i ogólnej tolerancji w RPA, nazywanego Tęczowym Narodem, ludzie grupują się wedle przynależności kulturowej, religijnej czy językowej. Nie mówię tu o pracy, bo w pracy wszyscy się dogadują i w ogóle wszystko cacy. Poza pracą jednak widać, że kraj nie jest wcale taki otwarty. Małżeństwa mieszane, nawet tyle lat po upadku apartheidu, dalej są raczej wyjątkiem od reguły. Jest dużo stereotypów i krzywdzących przekonań idących w różnych kierunkach.

Dla obcokrajowców nie do końca świadomych tego wszystkiego jest to dziwne. Najbardziej zróżnicowane grupy, które znam, to zawsze grupy z obcokrajowcami. Lokalsi w takich grupach często żyli lub mieszkali za granicą, mają partnera z zagranicy, są otwarci na ludzi bo mają jakąś pasję czy hobby albo po prostu są bardziej przyjaźni niż typowy RPAńczyk, który najlepiej czuje się z kulturowo jednolitą paczką z liceum. Znam też wykładowców, którzy nie pozwalają się studentom grupować do pracy w grupach, żeby ich trochę wyciągnąć z własnych baniek.

8. Bezdomność i bieda

Podczas mieszkania w RPA bieda w oczy kole. Na początku człowiek chce każdemu pomóc, wszystko zmienić, psioczy na miejscowych za znieczulicę. Jednak prędzej czy później i jego ta znieczulica łapie. Inaczej nie da się tu żyć. Myślę, że najlepszym kompromisem jest rozsądne pomaganie i udzielanie się w różnych organizacjach bez jednoczesnego kłócenia się z tym czy innym miejscowym, który nie robi nic.

Oczywiście ze względu na apartheid bogate dzielnice są daleko od tych biedniejszych, ale biedę widać wszędzie na przykład przez bezdomność. Bogaci ludzie dalej chcą odpychać od siebie problem i udawać, że żyją w Szwajcarii, ale prawo jest coraz bardziej pomocne w stosunku do bezdomnych i nie traktuje ich równie strasznie, co kiedyś. Choć dalej zdarzają się przymusowe relokacje.

Mam nadzieję, że ta lista była ciekawa. W następnym poście opowiem wam, co obcokrajowcy w RPA lubią. Macie jakieś pytania? Co z wyżej wymienionych byłoby wam najciężej znieść? Dajcie znać w komentarzach.

Wywiady z Polakami: Justyna z Margate w Kwa-Zulu Natal

Przyszła pora na kolejny wywiad. Tym konkretnym jestem podjarana nawet bardziej niż zwykle, bo moja rozmówczyni, Justyna (Justandfamily) opowiedziała mi nieco o kulturze Zulusów. Jej mąż jest w połowie Xhosa, a w połowie Zulusem, ale identyfikuje się jako Zulus. Dodatkowo Justyna mieszka w Kwa-Zulu Natal, czyli w prowincji, z której nie miałam jeszcze gościa ani gościni.

1. Jak to się stało, że zamieszkałaś w RPA?

Mój mąż jest z RPA, ale poznaliśmy się w 2006 w UK. Mieszkaliśmy najpierw w West Sussex, a potem West Yorkshire. W 2008 urodziła się nasza pierwsza córka, Ania. Pod koniec 2011 roku mój mąż musiał wrócić do RPA z powodu rodzinnych interesów. Przez dwa lata byliśmy w związku na odległość i lataliśmy do siebie na dłuższe i krótsze wakacje. Pod koniec 2012 roku okazało się, że znowu byłam w ciąży! Byliśmy bardzo szczęśliwi, choć to była niespodzianka. Na urlopie macierzyńskim, kiedy Oliver miał 2 miesiące, pojechałam z dziećmi dołączyć do męża w RPA. Przedtem byłam tam kilka razy, ale to tylko ma wakacje. Po tej ostatniej wizycie nigdy nie wyjechaliśmy. W październiku tego roku minie nam 9 lat w RPA. Tu urodziło się nasze trzecie dziecko, córka Luna.

2. Czy odczuwasz jakieś różnice kulturowe między Tobą a Twoim mężem? Jeśli tak, jaką one grają rolę w twoim związku?

Jesteśmy małżeństwem od 13 lat i uważam, że najważniejsze w związku mieszanym są równowaga i szacunek dla swoich kultur.
Mój mąż wyznaje wartości tzw. zachodnie i mamy takie same poglądy na życie. Kiedy są jakieś rodzinne uroczystości, podporządkowujemy się tradycjom. Ja robię to, czego oczekuje się od zuluskiej żony „makoti”, czyli muszę nosić „doek” (chustkę) na głowie żeby zakryć włosy i nie mogę nosić spodni. Mężatki nie mogą też nosić bluzek czy sukienek bez rękawów, krótkich, lub z dużymi dekoltami. 

Podczas uroczystości mężczyźni i kobiety siedzą osobno. Tradycyjne rodziny są duże, więc trzeba sporo gotować. Moje miejsce jest w kuchni z innymi makoti. Gdy jedzenie jest gotowe przynoszone jest mężczyznom i podawane w kolejności od najstarszego do najmłodszego.
Takie uroczystości nie zdarzają się często więc nie mam z tym problemu. Rozumiem i szanuję kulturę zuluską, nawet gdy coś do końca nie ma to dla mnie sensu.

W naszym małżeństwie wszystko jest zbalansowane kulturowo – jemy dania typowo polskie czy europejskie, ale i afrykańskie. Jest dla nas ważne, aby nasze dzieci znały swoje polskie i afrykańskie korzenie.  Nasze pociechy mają także imiona Zulu, z których każde ma przypisane znaczenie. Nasza pierwsza córka to Anna Amahle, a Amahle znaczy „piękna”. Imię Zulu Olivera to Siyamthanda, czyli „kochamy go/ją”, a Luna to skrót od Lunathi, co znaczy „Bóg jest z nami”.

3. Czy Twoje dzieci urodziły się w RPA? Jak oceniasz tutejszą opiekę okołoporodową i sam poród pod względem medycznym?

Mąż Justyny z Anią i Oliverem oraz nosorożcem w tle

Ania i Oliver urodzili się w UK, a Luna tutaj. Opiekę w ciąży mogę porównać do tej w UK . W UK opieka zdrowotna jest za darmo, a tutaj musiałam płacić za wszystko – za każdą wizytę, badanie krwii, usg. Nie mamy medical aid, czyli prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego. W UK chodziłam do położnej, a tutaj do lekarza położnika. System i jakość opieki są na podobnym poziomie

Przy całej trójce dzieci miałam porody naturalne, choć za każdym razem sztucznie wywoływane, bo byłam po terminie. Jedyna różnica jest taka, że w RPA przy porodzie jest lekarz prowadzący ciąże, a położne grają tutaj drugie skrzypce.

Sam szpital był okej, a jedzenie bardzo dobre. Dziecko po porodzie jest zabierane na oddział pediatryczny bez względu na stan zdrowia. Musi zostać zbadane i być obserwowane przez pielęgniarki. Mama w tym czasie powinna odpoczywać. Ja jednak chciałam szybko Lunę z powrotem i kilkakrotnie dzwoniłam na pielęgniarki z niecierpliwością, by w końcu mi ją dali.

4. Twoje dzieci chodzą w RPA do szkoły. Co myślisz o tutejszym systemie edukacyjnym?

Ania w szkole na Heritage Day, czyli Dniu Dziedzictwa

Ania jest w 9 klasie (odpowiednik polskiego liceum), a Oliver w 3 klasie podstawówki. Ania w zeszłym roku była w innym liceum, w żeńskiej szkole z internatem, która z powodów mieszkaniowych była dla nas jedyną możliwością. Szkoła z internatem to było ciężkie przeżycie, ale nie wiem dla kogo bardziej 😀 Ania była zadowolona – otoczona koleżankami, miała dużo różnych zajęć pozaszkolnych. Teraz mieszkamy na południowym wybrzeżu i mam moje najstarsze dziecko w domu. Jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu. 

Ania i Oliver chodzą do prywatnej szkoły. Z pewnością poziom edukacji w szkołach prywatnych jest wysoki, klasy są małe około 20 uczniów, a nauczyciele zawsze dostępni dla rodziców. Można im wysłać maila z uwagami i w ciągu kilku godzin otrzyma się odpowiedź.

Dzieci tutaj mają lekcje w-fu na dworze. Rok szkolny podzielony jest na 4 kwartały – zaczyna się w styczniu i kończy się na początku grudnia. Pierwszy kwartał to pływanie bo mamy lato, później piłka nożna, hokej na trawie, a 4 kwartał to pływanie i rugby.

Ogólnie jestem bardzo zadowolona z tutejszego systemu edukacyjnego, jest porównywalny z europejskim. Moje dzieci uczą się po angielsku i mają dodatkowy język, afrikaans.

5. Twój mąż jest Zulusem. Opowiedz trochę o tej kulturze.

Ojciec mojego męża był Zulu, a mama Xhosa. Mąż uważa siebie za Zulu. Kultura jest kolorowa, dziewczyny noszą kolorowe korale, wszyscy często śpiewają i tańczą. Moim ulubionym aspektem tej kultury jest taniec. Lubię obserwować tancerzy Zulu. Zazwyczaj grupa tancerzy czyli dziewczyny z chłopakami albo sami chłopcy tańczą do muzyki z bębnów. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz widziałam takich tancerzy byłam pod ogromnym wrażeniem. Dźwięki tych bębnów są bardzo specyficzne i często aż mam od nich gęsią skórkę.

6. Czy są jakieś zuluskie święta czy obchody, o których chciałabyś opowiedzieć?

Z rodziną

Opowiem Wam o Imbeleko. Podczas tej uroczystości żona i dzieci są przedstawione przodkom. Według tradycji powinno to być zrobione jak dziecko ma 10 dni, ale nikt tego już nie przestrzega. Żeby zorganizować taką imprezę potrzeba dużo oszczędności i pracy – obchody trwają 2 dni. Zaczynają się w piątek a kończą w sobotę wieczorem. 

Wszystko odbywa się w okrągłym domu, gdzie po jednej stronie siedzą kobiety a po drugiej mężczyźni. Każda osoba, która jest przestawiana przodkom musi mieć swoje zwierzę, które będzie złożone w ofierze. Mój mąż miał woła i owce, moje dzieci kozy, a ja owcę. Podczas ceremonii jest palona suszona szałwia tak, aby powstał dym. Potem głowa rodziny mówi do przodków. W naszym przypadku był to najstarszy brat mojego męża, który opowiadał przodkom o naszej rodzinie i prosił żeby chronili nas od złego. Ja z dziećmi siedziałam na dywanie z trawy. Małe zwierzęta zostały zabite w środku. Ja i dzieci mogliśmy wyjść, aby tego nie oglądać. 

Zachowuje się żółć i kawałek wątroby z każdego zwierzaka. Na zdjęciach możecie zobaczyć nadmuchany woreczek żółciowy doczepiony do guzika mojej bluzki – oznacza on, że poświęcone zwierzę zostało zaakceptowane. Aby rytuał mógł się dopełnić, trzeba się napić żółci swojego zwierzęcia i zjeść kawałek wątroby. Reszta żółci jest kropiona na ręce i nogi, a tego wieczoru nie można się myć.

Podczas ceremonii serce waliło mi jak młotem, ale musiałam podtrzymać honor białych kobiet. My też jesteśmy waleczne i odważne. Żółć jest naprawdę gorzka! Wątroba nawet nie wiem jak smakuje, bo ten mały kawałek połknęłam. Na drugi dzień dostaliśmy bransoletki ze skóry naszych zwierzaków nazywane isiphandla. One oznaczają, że było się w kontakcie z przodkami. Nie wolno tych bransoletek przecinać albo próbować zdjąć, to one same mają odpaść. Kiedy to się stanie powinny zostać spalone w okrągłym domu. 

Na zdjęciu widać bransoletki isiphandla i woreczek żółciowy na bluzce Justyny

Ja nosiłam swoje bransoletki przez 3 miesiące. W końcu teściowa powiedziała mi, że mogę już je zdjąć, bo noszę je przez długi czas. Kiedy bransoletka była sucha to wcale mi nie przeszkadzała. Najgorsze było, kiedy skóra zaczęła cuchnąć. Lokalne kobiety poradziły mi żeby smarować je octem. Po dwóch dniach już nie było problemów. Muszę wam przyznać, że tymi bransoletkami budziłam zainteresowanie ludzi, którzy mnie nie znali. Nie wierzyli mi, że jestem makoti.

7. Opowiedz nam o Margate, gdzie mieszkasz i o prowincji KwaZulu-Natal

Patrzcie, jak zielono w KZN

Kiedyś mieszkaliśmy na wsi, w Umzimkhulu. Aktualnie żyjemy w Margate. To małe miasteczko na południowym wybrzeżu, często odwiedzane przez turystów. Mieszkamy tutaj od stycznia i już się zadomowiliśmy.

Latem bywało ciężko z powodu upałów (przypis Magdy – styczeń to lato w RPA). Czasami wilgotność była tak wysoka, że pranie nie schło mimo 40 stopni. Musiałam wszystko prać po raz drugi bo zaczynało butwieć.

Prowincja KwaZulu Natal jest znana z plaż, Gór Smoczych i sawanny. Kilka tygodni temu nasza prowincja bardzo ucierpiała z powodu powodzi. Setki domów zniszczonych, setki ludzi straciło życie. Osobiście nie byłam dotknięta powodzią, ale moje dzieci nie chodziły do szkoły, a drogi były zalane. Takiego deszczu nigdy nie widziałam, padało non stop przez 5 dni z różnym natężeniem.

Jednej nocy nie mogłam spać, bo martwiłam się o nasze bezpieczeństwo. Mieszkamy na parterze i już rozmawiałam z sąsiadka czy będziemy mogli się u niej schronić, jeśli nas zaleje. Spakowałam nawet torbę z najważniejszymi rzeczami.

8. Za co najbardziej cenisz RPA?

Wszystkie dzieci Justyny razem

Najbardziej cenię to, że tu w końcu znalazłam swoje miejsce na ziemi u boku mojego męża! Piękno tego kraju zapiera dech w piersiach. Uwielbiam siedzieć na ławce i patrzeć na fale ocean. Prawie każdego dnia idziemy spacerkiem na plażę. Nawet mała Luna reaguje na fale i jest nimi niesamowicie podekscytowana.

9. Co Ci się najmniej tu podoba?

Najmniej podoba mi się biurokracja. Wszystko zajmuje bardzo dużo czasu i muszę mieć ogromne zapasy anielskiej cierpliwości.

Kolejna rzecz to load shedding, czyli planowe przerwy w dostawie elektryczności. RPA nie daje rady wyprodukować wystarczająco dużo prądu w związku z tym wyłączają prąd na 2,5h, czasami nawet po kilka razy dziennie!

Następną rzeczą której nie lubię jest przestępczość. Niedawno chcieli ukraść nasz samochód, gdy jechał nim mój mąż. Jest on dobrym kierowca i udało mu się uciec. (Przypis Magdy – tu chodzi o carjacking, rodzaj przestępczości w RPA, gdzie przestępcy otaczają samochód i wymuszają na kierowcy porzucenie go, często mają broń). Podczas lockdownu napadnięto na nasz sklep z bronią w ręku. Mieliśmy szczęście, bo nikt nie odniósł żadnych obrażeń. Ukradziono jedynie pieniądze i papierosy.

10. Czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć polskiemu czytelnikowi na temat RPA? Ten kraj kojarzy się w Polsce raczej negatywnie.

Ludzie mają głupie skojarzenia, kilkakrotnie mnie pytano jak się żyje Afryce. Takie pytanie od razu sprawia, że nie mam ochoty rozmawiać z daną osobą. Mieszkam w państwie RPA, a Afryka to kontynent!

RPA to jedno z najlepiej rozwiniętych państw na tym kontynencie. Każdy może znaleźć co lubi – góry, plaże, duże miasta, festiwale, koncerty, restauracje albo można zabrać namiot i wybrać się na prawdziwa przygodę.

Naprawdę jest w czym wybierać – najlepiej przekonać się samemu i wyrobić sobie własną opinię na temat RPA, a nie powtarzać zasłyszane historie. Podróże kształcą!

Nowy skandal z Die Antwoord

Kiedy prowadziłam weekend o RPA na Instagramie u Polki na Obczyźnie wiele pytań dotyczyło zespołu Die Antwoord, czyli Ninji i Yolandi Visser. Jest to wielki muzyczny hit eksportowy RPA. Tutaj nie jest to jednak specjalnie lubiany zespół, mimo że jest rozpoznawalny. Najpierw opowiem wam o nowym skandalu, który wybuchnął w zeszłym tygodniu, potem o tych nieco starszych, a na koniec wyjaśnię skąd brak ekscytacji tym zespołem w ich rodzinnym kraju.

Doniesienia o Die Antwoord jako dysfunkcyjnej rodzinie zastępczej

Die Antwoord zostało rodziną zastępczą chłopca o imieniu Gabriel “Tokkie” du Preez, gdy ten miał 11 lat. Jak to się stało? Fotograf Ben Jay Crossman zrobił chłopcu i jego rodzinie zdjęcie. Tokkie ma niecodzienny wygląd ponieważ cierpi na hipohydrotyczną dysplazję ektodermalną. W związku z tym ma tylko dwa zęby na górnej szczęce i wydawał się Die Antwoord idealnie do nich pasować ze swoim dziwnym wyglądem. Zaczęli odbierać go ze szkoły, zaprosili do udziału w ich teledysku I Fink You’re Freaky. Ponieważ Tokkie pochodził z bardzo biednej rodziny w Johannerburgu, Die Antwoord zostali jego rodziną zastępczą, oficjalnie, by zapewnić mu lepsze życie.

Niestety jak wynika z wywiadu opublikowanego na YouTubie w zeszłym tygodniu, Die Anwtwoord dopuścili się różnego rodzaju nadużyć. Du Preez nie skończył szkoły mieszkając u nich, zamiast tego korzystali z niego jako z taniej siły roboczej. Ninja i Yolandie wmawiali mu też, że był diabłem i namawiali do robienia złych rzeczy np. do nagrania wideo, gdzie obraża swoją biologiczną rodzinę, bo jest biedna. W wyniku tych psychologicznych gierek, chłopiec dźgnął nożem swojego brata. Ninja rzekomo pogratulował mu tego wyczynu.

Zespół namawiał Tokkiego także do brania udziału w okultystycznych rytuałach i pobierali od niego krew, którą w tych rytuałach wykorzystywali. Podczas rytuałów i nie tylko podawali nieletniemu Tokkiemu narkotyki, w tym marijuanę i grzybki halucynogenne. Chłopiec dużo przebywał też w towarzystwie gangsterów. Nie od dziś wiadomo, że Die Antwoord lubi się obnosić znajomościami w kapsztadzkim półświatku.

Jeszcze bardziej niepokojące są jednak oskarżenie o nadużycia seksualne. Zespół miał zmuszać chłopca i jego siostrę do rozbierania się oraz patrzenia na nich, gdy byli nago. Die Antwoord bowiem również przysposobiło siostrę Tokkiego. To właśnie martwienie się o los 14-latki, sprawiło, że Tokkie postanowił wypowiedzieć się publicznie na temat nadużyć ze strony Die Antwoord. Cały wywiad dostępny jest tutaj:

Die Antwoord w tej chwili zaprzecza doniesieniom i ani policja ani prokuratura nic jeszcze z nimi nie zrobili. To pewnie kwestia czasu, biorąc pod uwagę, że fotograf dzięki któremu Die Antwoord poznało du Preeza już potwierdził część zeznań.

Nie można zapomnieć, że nie jest to pierwszy raz, gdy Die Antwoord oskarża się o nadużycia seksualne. Zarzuty o napaść seksualną padły ze strony australijskiej piosenkarki, Zheani Sparkes. Yolandi także była w sprawę zamieszana, bo najpierw znalazła piosenkarkę na Instagramie, a potem pomogła zwabić ją do RPA. Gdy te oskarżenia ujrzały światło dzienne o molestowaniu seksualnym opowiedziała włosko-amerykańska piosenkarka, Jade Carrol. Tę kobietę Ninja miał dotykać w miejscach intymnych mimo jej wyraźnego sprzeciwu. Obydwu paniom Ninja rzekomo powiedział, że podobają mu się, bo przypominają mu jego córkę.

Inne skandale

Skandale są jednym z powodów dla których Die Antwoord nie jest specjalnie lubiane w RPA. Śpiewają w afrikaans, więc ich grupą docelową mogliby być Afrykanerzy. Są oni jednak konserwatywną grupą społeczną, a zespół często żartuje z religii i epatując seksualnością. Poza Afrykanerami zespół podpadł także innym grupom społecznym za:

blackface, czyli udawanie osoby czarnoskórej w teledysku, ale też za trywializację kultury Xhosa i wrzucanie ważnych symboli od tak, do teledysków bez kontekstu

– inne przywłaszczenia kulturowe – elementów kultury biednych ludzi w townships i innych biednych dzielnicach oraz kultury gangsterskiej

– za przekleństwa i wyzwiska uznawane za obraźliwe dla grup społecznych np. kobiet (wszechobecne słowo poes, czyli c*pa) czy osób czarnoskórych (cz*rn*ch)

homofobia – opublikowano wideo, w którym Die Antwoord wyzywa otwarcie homoseksualnego piosenkarza od p*dał*w. Przypominam, że w RPA jest prawna ochrona przedstawicieli społeczności LGBT przed dyskryminacją.

– zachowanie na planie filmu “Chappie” – Die Antwoord rzekomo zniszczyli atmosferę na planie dla całej ekipy do tego stopnia, że już w czasie trwania zdjęć scenarzysta zmienił część scenariusza tylko po to, by współpraca z nimi trwała krócej.

Czemu w RPA nie lubi się Die Antwoord?

To nie tak, że nikt Die Antwoord w RPA nie lubi. Zwraca się uwagę na ich liczne współprace z lokalnymi artystami czy promowanie ich twórczości. Jednak dla ludzi w RPA niespecjalnie jest w nich cokolwiek niezwykłego. Po pierwsze bardzo dużo ludzi rozumie w jakimś stopniu afrikaans, a ich teksty są głupie. Po drugie dźwięk samego afrikaans czy angielskiego z akcentem afrikaans, tak atrakcyjny dla zagranicznej publiczności, jest tu bardzo powszechny. Po trzecie są te wszystkie kontrowersje i nawet fajna nuta, nie pomoże, jeśli uważasz, że teledysk danego zespołu osobiście Cię obraża.

Myślę, że to trochę tak jak z Rammsteinem, który jest dużo bardziej popularny za granicą niż w Niemczech. W innych krajach podoba się industrialne brzmienie z niemieckim, a tekstu ludzie nie rozumieją. Sama jestem fanką tego zespołu, ale ich angielskiego albumu nigdy nie słucham, bo trochę żenła. Tak samo Die Antwoord, momentami nawet przy moim poziomie afrikaans jest nie do przełknięcia. Dam wam refren jednej z piosenek:

Wat kyk jy? – Na co się patrzysz?

Refren:

Wat kyk jy? (Fokof!) – Na co się patrzysz? (Spierd*laj!)

Wat kyk jy? (Poes!) – Na co się patrzysz? (C*pa!)

Wat kyk jy? (Fok jou!) – Na co się patrzysz? (Pi*erdol się!)

Wat kyk jy? (Jou naai!) – Na co się patrzysz? (J*biesz się!)

I to wszystko x 2 jakby ktoś nie zrozumiał wzniosłego przekazu piosenki 😀

Czy macie prawo lubić Die Antwoord? Jasne, bez kontekstu kulturowego łatwo się zafascynować tych ich popową papką w teledyskach, nuty nie są złe. Tylko szkoda, że nie są bardziej jak Stromae, który głośno mówi o swoich inspiracjach. Die Antwoord sobie bierze, co chce z kultur(y) RPA, ale też nigdy w wywiadach nie mówimy na ten temat niczego ciekawego, tak, żeby ktoś się mógł zainteresować. Nikomu niczego też nie przypisują, jakby sami wszystko wymyślili. Dla mnie to poza wszystkim innym totalnie zmarnowany potencjał ich pozycji.

Nie uważam, że artystę trzeba łączyć z jego zachowaniami w życiu prywatnym. Od oceny przestępstw jest sąd i jeśli Die Antwoord popełnili zbrodnie i faktycznie znęcali się nad tymi dziećmi to mam nadzieję, że poniosą konsekwencje. Sprawa o napaść seksualną ze strony Ninji też nie zniknęła – jeśli pojedzie do Australii to będzie musiał liczyć się z konsekwencjami prawnymi tej wizyty, bo wspomniana wyżej artystka złożyła zawiadomienie na policję.

A wy co myślicie o tej sprawie? Lubicie Die Antwoord? Dajcie znać w komentarzach 🙂