Smaki RPA

Jakby ktoś was zapytał o polskie smaki, to co byście wymienili? Ja na pewno twaróg z powodów, które wymieniłam w poście 5 rzeczy, które najbardziej zaskoczyły mnie w RPA. Smaki RPA na pewno są bardzo zróżnicowane, bo jest to kraj wielokulturowy, co podkreślam do znudzenia. W związku z tym lista ta będzie dość subiektywna – rzeczy, które mi kojarzą się z RPA i które najczęściej widzę jedzone w moim środowisku. Nie będę też pisała o specjalnych daniach czy wypiekach, bo o tym myślę, że zrobię osobne posty.

1. Biltong

Czy mi się to, jako wegetariance, podoba czy nie, biltong jest równie ważny w RPA jak w Polsce kiełbasa. Biltong to suszone mięso w specjalnych przyprawach. Znajdziecie go w każdym sklepie osiedlowym, na każdym wydarzeniu i na każdej stacji benzynowej. Taki najpopularniejszy biltong jest z wołowiny, ale robi się go też z wielu innych zwierząt np. kudu, antylopy, strusia czy ryby. Teraz można też dostać wegańskie biltong grzybowy, który jest całkiem dobry.

2. Rosjanie

Russians (Rosjanie) to kolejny rodzaj mięsa, który można kupić w RPA. Te kiełbaski przybyły do RPA z rosyjskimi lub polskimi imigrantami żydowskiego pochodzenia. Wizualnie jest to podobne do kiełbasy z grilla. To danie zrobiło furorę na świecie w zeszłym roku, kiedy rosyjski vlogger sprzedał fake info, że w RPA je się Rosjan. Wśród Rosjan wywołało to spore oburzenie i mimo że niby wszystko wyjaśniono, jak to z fake newsami bywa, niektórzy dalej w to wierzą.

3. Ruski

Ruski (wymawiaj raski, nie ruski :D), czyli spolszczone rusks to takie jakby suche ciastkowe herbatniki czy pieczone kawałki chleba. Znajdziecie je praktycznie w każdym Airbnb w mojej prowincji. Często je się je do kawy albo jako przekąskę. Występują w różnych odmianach, zupełnie bez niczego albo z bakaliami. Trzeba uważać jak się je je, bo można sobie na nich połamać zęby.

4. Słodkie ziemniaki

Słodkie ziemniaki są bardzo popularne. W restauracjach często podaje się z nich frytki. Można je też przygotować na braai czyli grillu. Często je się je bez obierania ze skórki. Nie jestem jakąś wielką fanką.

5. Marula

Drzewo maruli daje owoce, a z owoców robi się różne przysmaki. Jednym z najpopularniejszych jest kremowy likier Amarula, o tym smaku produkuje się też czekoladki i krówki (fudge). Można też je zjeść jako owoce, ale nie są w tej formie popularne w całym kraju.

6. Pap

Pap jest robiony z grubo utartej kukurydzy. To taki typ węglowodanów, który sam w sobie nie ma aż tak mocnego smaku. Bardzo dobrze łączy się on z wieloma potrawami. Ja go lubię z gulaszem z gotowanych warzyw, czyli chakalaka (przypominaj, że na blogu jest na chakalakę przepis).

7. Rooibos

Rooibos to roślina, które rośnie w fynbosie, czyli typie roślinności charakterystycznym dla mojej prowincji, Przylądkowo-Zachodniej. Z rooibos robi się napar potocznie nazywany herbatą, choć po polsku byśmy to raczej nazwali herbatką. Ma on specyficzny ziemisty smak. Rooibos jest mocno lansowanym produktem eksportowym, więc robi się z nim słodycze, kosmetyki i napoje, w tym wysokoprocentowe.

8. Awokado

Awokado można znaleźć na całym świecie. W RPA ma jednak dość znaczący status, bo bardzo często je się je na przykład, na śniadanie. Wtedy często podaje się je z solą z pieprzem i cytryną. O awokado jest dużo żartów o tym jak nigdy nie jest w sam raz, bo jest albo niedojrzałe albo przejrzałe. W sklepach można kupić tańsze awokado, które jeszcze musi dojrzeć albo droższe, dojrzałe i gotowe do spożycia (byle szybko!). Dodaje się je też często jako dodatek do pizzy czy do sushi.

9. Dynia piżmowa

Dynia piżmowa, czyli butternut, często je się jako warzywo na braai, czyli grillu. W restauracjach też jest często podawane jako opcja warzywna. Popularna jest także w postaci zupy. Ja za tym smakiem jakoś super nie przepadam bo ma konsystencję papki dla dziecka, ale zjem od czasu do czasu.

10. Granadilla

Granadilla to nie jest to samo co passiflora czy marakuja. Pochodzą z tej samej rodziny, ale trochę się różnią. Z grenadilli można łatwo znaleźć smoothie, lody czy jogurt. Ma takie specyficzne pestki i słodkawo-kwaskowaty smak. Ja bardzo lubię sam owoc i chętnie jem w sezonie czyli zimą (czerwiec, lipiec, sierpień).

A jakie są wasze ulubione smaki tam, gdzie mieszkacie? Z czym wam się kojarzy to miejsce? Bez czego nie moglibyście żyć? Dajcie znać w komentarzach.

5 rzeczy, które najbardziej mnie zdziwiły w RPA

Zanim przejdę do tematu, w ramach autopromocji polecam mój felieton o byciu Polką i stereotypach za granicą. To mój debiut w Klubie Polski na Obczyźnie, do którego niedawno dołączyłam.

Tymczasem dzisiejszym tematem jest to, co zdziwiło mnie po przyjeździe do RPA. Przed przyjazdem głównie straszono mnie bezpieczeństwem i problemami z wizami, więc byłam przygotowana tylko na problemy związane z tymi kwestiami.

1. Obsesja dowodu zamieszkania (proof of residence)

Z prośbą o dowód zamieszkania spotkałam się niezwykle szybko. Próbowałam kupić lokalną kartę SIM, gdy poproszono mnie o niego po raz pierwszy. Jakoś udało mi się namówić Panią, by ją sprzedała na adres podany bez odpowiednich dokumentów, głównie dzięki lokalnej koleżance, która miała dobrą bajerę.

Co to jest dowód zamieszkania? Dowód tego, gdzie mieszkacie. Niestety są określone zasady tego, co może taki dowód stanowić. Przez lata stawały się one coraz bardziej zawężone. W teorii wszystko jest proste, bo wystarczy na przykład rachunek telefoniczny czy inny z waszym imieniem nazwiskiem oraz adresem… Tyle, że wiele miejsc wymaga dowodu zamieszkania, żeby wprowadzić wasz adres do bazy danych. Trochę zamknięte koło.

Dowodem może być też np. umowa najmu, ale ludzie chętnie wynajmują kątem, więc nie zawsze to będziecie mieli. W tej chwili zdobycie dowodu zamieszkania jest dla mnie znacznie mniejszym problemem, ale były takie czasy, że wyłam do księżyca, bo np. wynajmowałam u kogoś pokój na lewo, a bez dowodu zamieszkania odmawiano mi założenia konta w banku. Bez konta w banku pracodawca nie chciał podpisać umowy i tak w koło Macieju.

Dowód zamieszkania jest potrzebny, gdy podpisujecie jakąkolwiek umowę – najmu czy na telefon, wszelkim urzędom, bankom. Po co? Tak w wielkim skrócie po to, żeby mogli się z wami skontaktować, jeśli coś nabroicie. Na przykład nie można się zapisać bez niego na test na prawo jazdy, żeby mandaty szły tam, gdzie trzeba, jeśli je dostaniecie.

2. Elektryczność na prepaid

Kiedy pierwszy raz skończyła mi się elektryczność nie miałam pojęcia, myślałam, że to awaria. Ta sama koleżanka z bajerą z poprzedniego punktu wyjaśniła mi, że muszę iść kupić elektryczność. Poszłam do sklepu, ale odesłano mnie do domu, bo nie spisałam numeru licznika. Nie wiedziałam wtedy, że elektryczność jest przypisywana do konkretnego licznika i im więcej jej zużywacie tym więcej kosztuje was jednostka elektryczności.

Aby wbić nowe jednostki dostajecie specjalny kod, który trzeba nabić w licznik. Elektryczność można kupić nawet w małych sklepikach osiedlowych, supermarketach, na stacjach benzynowych czy w apce waszego banku. Trochę trwa przyzwyczajenie się do tego systemu i początkowo nagminnie zdarzało mi się, że elektryczność mi się po prostu kończyła. Czasem oczywiście akurat wtedy, kiedy była najbardziej potrzebna.

3. Sprawy bankowe

Dowód zamieszkania to był pierwszy szok w banku, kiedy zakładałam konto poproszono mnie też o potwierdzenie wizy. Musiałam przedstawić zaświadczenie od pracodawcy, że dalej u niego pracuję, mimo że wiza była nówka sztuka. Najbardziej jednak zaskoczyły mnie wysokie opłaty bankowe np. przy wyciąganiu pieniędzy z konta czy przy przelewach. Moje pierwsze konto dawało mi opcję bodajże 10 transakcji miesięcznie za darmo, a potem trzeba było płacić. Tak samo wyciągnięcie pieniędzy z bankomatu nie należącego do waszego banku jest zazwyczaj stosunkowo drogie. To samo dotyczy kart zagranicznych.

Kolejną ciekawostką była opcja tzw. cashbacku w supermarkecie. Jest to tańsza opcja niż wyciągnięcie pieniędzy z bankomatu innego banku. Płacąc za zakupy kartą po prostu prosicie o cashback w pewnej wysokości i dostajecie gotówkę z kasy. Ta suma jest po prostu dodana do waszego rachunku za zakupy. Opcja ta nie jest zbyt lubiana przez kasjerów, bo często potrzebują autoryzacji od menadżera i zajmuje ona sporo czasu.

Ostatni punkt to zdecydowanie wymiana pieniędzy na czy z innej waluty. Jeśli jesteście turystami nie ma z tym żadnego problemu, ale jak macie wizę to zaczynają się schody. Poza paszportem w zależności od wizy należy przynieść do kantoru szereg dokumentów. Dlaczego? No bo chcą wiedzieć skąd te pieniądze macie i czy aby nie kradzione. Podobno jak się nie ma wizy, która pozwala pracować to wam w ogóle nie wymienią.

4. Sprawy serowo-nabiałowe

Dla kogoś, kto mieszka w Polsce albo w Europie i je nabiał, możliwość dostępu do nabiału może wydawać się błaha. Ja jednak po tylu latach deprawacji mam mokre sny na temat kefiru czy twarogu. No dobra, to o co chodzi z tym nabiałem w RPA? Oczywiście jest, ale po pierwsze ser najczęściej kupuje się w kostce i kroi samemu w domu. Nie ma w supermarketach czy sklepach żadnych pań plasterkujących, a sery do kupienia w plasterkach w paczce są mega drogie. To był szok numer jeden.

Potem zdałam sobie sprawę z tego czego brakuje – przede wszystkim twarogu i białego sera. Feta jest. Jest też coś, co się nazywa kefir w sklepach ze zdrową żywnością, ale to smakuje jak gazowane łzy utopione w mleku. Już bliżej kefiru czy mleka zsiadłego jest coś, co się nazywa maas albo amasi, co całkiem lubię. Można znaleźć też serek wiejski, jako cottage cheese, ale to jest drogie i smakuje co najwyżej podobnie.

5. Utrudnianie życia obcokrajowcom

Gdy mówię obcokrajowiec, mam na myśli kogoś kto nie ma stałego pobytu lub nie został naturalizowanym obywatelem RPA. System w RPA jest w 100% nastawiony na osoby z tymi dwoma statusami. Mimo że jest tu stosunkowo dużo obcokrajowców systemy wcale nie są ogarnięte, ani obcokrajowcom przyjazne. Czy chcecie podpisać umowę na internet, kupić samochód czy założyć konto w banku, wszystko jest problemem. Są popularne wizy, z którymi jest nieco łatwiej, są te mniej popularne, gdzie odsyła się was z kwitkiem, niezgodnie z prawdą twierdząc, że dany ułamek normalności wam się nie należy.

Dostanie wizy, a co dopiero stałego pobytu i naturalizacja także stały się nie lada wyzwaniem przez kilka ostatnich lat ciągłych zmian w przepisach. Oczekiwać na cokolwiek można miesiącami, a nawet latami. Ogólnie często żyje się w zawieszeniu w miejscu, które wydaje się domem. Każdy reaguje na to inaczej, ja na przykład jestem zła zanim jeszcze przekroczę próg urzędu. Narzekanie na to wszystko jest jednym z ulubionych tematów spotkań imigrantów, czy jak niektórzy wolą się nazywać ekspatów.

That’s all, Folks

No to tyle z takich najważniejszych rzeczy, które zdziwiły mnie zaraz po przyjeździe i trochę później. Jeśli macie jakieś pytania na ten temat lub inne tematy związane z mieszkaniem w RPA to pytajcie śmiało w komentarzach.

Parlament w ogniu

Stało się! RPA trafiło na pierwsze strony światowych gazet. Gdy płonęła nam uniwersytecka biblioteka z unikatami i hektary lasu w środku miasta mało które światowe media to interesowało. Podobnie jest z różnymi osiągnięciami czy innymi pozytywnymi wydarzeniami. Na polskie media możecie jednak liczyć, gdy kogoś tutaj ugryzie w genitalia kobra lub właśnie, gdy w ogniu stanie parlament.

Jeśli te media to już trochę wiecie, ale ja przygotowałam nieco dokładniejszą notkę zestawiającą wszystko co wiadomo na temat tego bezprecedensowego wydarzenia. Co się stało, jak to się stało i kto jest winny? Niestety nie dowiecie się tego dziś, bo nie wszystko jest jeszcze jasne. Na jaw wyszło jednak sporo żenujących zaniedbań związanych z tą sytuacją i inne kwiatki.

Co wiadomo na pewno

Około 5 nad ranem 2 stycznia straż pożarna otrzymała zgłoszenie, że parlament się pali. Mimo że odpowiednie służby zareagowały bardzo szybko, płomienie rozprzestrzeniały się jeszcze szybciej. Pożar momentami wydawał się ugaszony, a potem rozpalał się na nowo. W rezultacie całkowicie ugaszono go dopiero trzeciego dnia, czyli 4 stycznia.

W pożarze nie ucierpieli żadni ludzie, natomiast budynek jest w bardzo złym stanie. Parlament był piękną budowlą w centrum miasta. Części tego budynku powstały już w 1884 roku, inne dobudowano później. Pomijając już znaczenie polityczne tego miejsca, po prostu szkoda kawałka historii. Ze względu na zniszczenia nadchodzące coroczne przemówienie prezydenta tzw. SONA odbędzie się w tym roku w ratuszu w Kapsztadzie.

Informacje o pożarze były niepokojące, ale niemal natychmiast aresztowano osobę podejrzaną o podpalenie budynku. Sprawę przejęły służby specjalne zajmujące się przestępczością priorytetową. Mężczyzna pojawił się już w sądzie i początkowo przyznał się do winy. To jednak nie koniec tej historii.

Zeznania pod przymusem?

Początkowo wszystko wyglądało pięknie. Podejrzanego ujęto bardzo szybko, gdy wyślizgiwał się z płonącego budynku. Okazał się zwykłym bezdomnym mężczyzną, jakich pełno w tych okolicach. Bezdomność w Kapsztadzie to olbrzymi problem i zdecydowanie temat na osobną notkę. Wracając do głównego wątku – skoro facet się przyznał to chyba wszystko jest cacy, nie?

Nie zdaniem jego prawnika. Na Zandile Mafe (jak widzicie prasa się tu nie bawi w żadne Zandile M. i inne takie) podobno wymuszono zeznania i jest on kozłem ofiarnym, którego znaleziono by ukryć zaniedbania rządu. Mężczyzna rzekomo miał przy sobie laptopa, dokumenty parlamentarne i materiały wybuchowe, ale materiał dowodowy nie został przedstawiony w sądzie. Oskarżonego podobno nie zapoznano także z jego prawami przed aresztowaniem i przesłuchaniem.

Rodzina oskarżonego uważa, że jest on niewinny. Z tą opinią zgadza się też sporo osób na Twitterze. Teraz już sam oskarżony tez twierdzi, że jest niewinny. Daleko mi do wysuwania teorii spiskowych, ale możliwe, że służby specjalne pospieszyły się z wyciąganiem wniosków. Najważniejsze to pamiętać, że dotychczasowe dowody obciążające to nie ostateczny wyrok. Mężczyznę czeka normalny proces, zanim zostanie podjęta decyzja na temat jego winy lub niewinności.

Żenujące zaniedbania

Zdjęcie wnętrza parlamentu ze wstępnego raportu

Czemu ludziom spodobała się teoria, że rząd próbuje zrobić z Mafe kozła ofiarnego? Najprawdopodobniej dlatego, że rządowi pewnie rzeczywiście byłoby na rękę, aby szybkim aresztowaniem winnego odwrócić uwagę od żenujących zaniedbań, które sprawiły, że pożar był aż tak mało łaskawy dla budynku parlamentu. Zwykły zbieg okoliczności łatwo podpisać pod teorię spiskową, gdy nastroje społeczne i tak nie są najlepsze, a zaufanie do rządu niskie.

Pisząc o tych niedociągnięciach, aż mnie skręca z żenady. Chyba należy mi się w końcu stały pobyt, skoro wstydzę się już za tutejsze wtopy. No, ale nie ważne, lecimy z tym koksem. Zgodnie ze wstępnym raportem dopuszczono się następujących zaniedbań:

– Instalacje tryskaczowe nie zadziałały. Nie przeprowadzono ich planowego przeglądu w lutym zeszłego roku.

– System przeciwpożarowy był i działał, ale nie wiadomo czy był wystarczający, a zniszczenia uniemożliwiają ustalenie tego. Wiadomo za to, że nie aktywował się na długo od wybuchu pożaru.

– Niezgodnie z przepisami drzwi przeciwpożarowe były otwarte, czyli nie mogły pomóc w zatrzymaniu ognia. Sprawiło to, że schody przeciwpożarowe były pełne dymu.

Poza tym raportem okazało się też, że ochroniarze nie byli tego dnia w pracy. W grudniu zeszłego roku podjęto decyzję o cięciu kosztów i zdecydowano się nie płacić za nadgodziny ochroniarzy. Oznaczało to, że nie pracowali oni w weekendy. Przed parlamentem zawsze stoi policja, ale nie monitoruje tego, co się dzieje w środku. Kolejna niespodzianka to to, że budynek nie był ubezpieczony. Może to oznaczać wydatek w wysokości miliarda randów dla podatników.

Prawie biblijne plagi – szczury, żaby i węże

Jakby problemów parlamentarzystów było mało, od końca grudnia uskarżają się oni na niemal biblijne plagi w wioskach parlamentarnych. Ze względu na to, że rzekomo przez ponad rok nie ścinano traw w okolicach tych wiosek zaczęły pojawiać się szczury, żaby i węże. O ile te dwa pierwsze typy zwierząt są może nieprzyjemne, o tyle węże w mojej prowincji potrafią być niebezpieczne. Na temat strasznych i niebezpiecznych stworów tutaj napisałam nawet całą notkę. Minister Prac Publicznych, Patricia de Lille zgodziła się na rozłożenie trutek na szkodniki w jednej wiosce parlamentarnej, ale zaprzecza, że ten sam problem pojawił się w innej.

Podsumowanie

Czy Zandile Mafe jest niewinny czy nie, dowiemy się zapewne w ciągu najbliższych kilku tygodni, bo jest to sprawa priorytetowa. Niezależnie od werdyktu przebieg całej sytuacji wynikał w dużej mierze z licznych zaniedbań w kwestiach bezpieczeństwa. W corocznym przemówieniu prezydenta w lutym zapewne pojawi się ten wątek.

Ktokolwiek podpalił parlament na pewno nie żywi ciepłych uczuć do obecnego rządu, a biorąc pod uwagę czas wydarzenia, możliwe, że wiedział o dziurach w systemie bezpieczeństwa. A wy stawiacie na teorię spiskową, winę bezdomnego mężczyzny czy jeszcze na coś innego? Dajcie znać w komentarzach.

Festiwal Noworoczny Kaapse Klopse w Kapsztadzie

Festiwal Kaapse Klopse, znany również jako Tweede Nuwe Jaar (Drugi Nowy Rok) to parada, która odbywa się w Kapsztadzie co roku 2 stycznia. Niestety z okazji pandemii została odwołana po raz drugi. Dzisiaj opowiem wam trochę o tej tradycji, na którą niektórzy występujący czekają cały rok.

Krótka historia festiwalu

Festiwal Kaapse Klopse wywodzi się z czasów niewolnictwa w tym regionie. Niewolnicy mieli tylko jeden dzień wolnego, co było powodem do świętowania, śpiewów i tańców. Nawet po zniesieniu niewolnictwa, ludzie dalej myśleli pozytywnie o tym dniu. Po pewnym czasie zaczęto organizować w tym dniu występy grup minstrelów, czyli kolorowo poubieranych i często pomalowanych muzyków i tancerzy.

Mówi się, że na rozwój tej tradycji wpłynęły też występu minstrelów amerykańskich odwiedzających RPA. Warto jednak podkreślić, że kulturowo ta rozrywka ma zupełnie inne korzenie. W USA pokazy minstrelów były rasistowską rozrywką, gdzie biali ludzie naśmiewali się z czarnoskórych i kultur afrykańskich. Występującymi były głównie białe osoby, udające czarnoskórych przy użyciu między innymi tzw. blackface, czyli makijażu, gdzie ich twarz była pomalowana na czarno. Te pokazy były obrzydliwe na wielu poziomach i pełne szkodliwych stereotypów.

W RPA jest i był to sposób artystycznego wyrażania się grup uciśnionych. W czasach apartheidu rząd walczył z tą tradycją, ponieważ jednoczyła ona ludność malajską i koloredów. Ówczesny rząd chciał jak najbardziej niszczyć grupowe poczucie jedności. Uderzenie w tą tradycję, było tylko jednym z przykładów tej polityki. Celowo utrudniano próby i same parady i tak już coraz trudniejsze przez masowe przesiedlenia i złamanie ducha społeczności. W pewnym momencie parady całkowicie zabroniono.

Tradycja na szczęście przetrwała i dziś jest wiele trup minstrelów. Piosenki i muzyka pochodzą nawet z czasów niewolnictwa, inne powstały dużo później. Wszystkie, razem z muzyką graną na instrumentach dętych tworzą styl, znany jako ghoema. Ta parada to bardzo ważna i typowo kapsztadzka tradycja, która symbolizuje wolność poprzez ekspresję artystyczną. Trzymam kciuki, że w przyszłym roku znowu się odbędzie.

Festiwal dziś

Zdjęcie z oficjalnego fanpage’u festiwalu

Dziś ten festiwal to przede wszystkim fajna impreza dla wszystkich i konkursy. Dla tej parady zamyka się sporo ulic w centrum, a ludzie przychodzą z całymi rodzinami, żeby podziwiać występy. Występujący mogą otrzymać nagrody w różnych kategoriach np. na najlepszy strój czy najlepiej wykonaną piosenkę miłosną.

Festiwal poza znaczeniem kulturowym chwali się też za kształtowanie umiejętności muzycznych u dzieci i młodzieży. Niektórzy znani artyści zaczynali właśnie jako osoby biorące udział w tym festiwalu. Dodatkowo buduje poczucie tożsamości grupowej i dumy, wspierając społeczności, które często borykają się z dużymi problemami społecznymi takimi jak bieda czy przestępczość.

Festiwal nie jest jednak wolny od problemów. Od lat ma problemy finansowe, dlatego dziś wiele grup godzi się na sponsoring różnych firm, prawie jak sportowcy. Dodatkowo mieszkańcy dzielnicy Bo Kaap, przez którą przechodzi parada, już nie raz skarżyli się na to wydarzenie. Festiwal jest dla nich za głośny, a tłumy sprzyjają drobnej przestępczości takiej jak kradzież kieszonkowa.

Ja sama na festiwalu byłam tylko raz, czego oczywiście teraz bardzo żałuję. Występy są naprawdę i jedyne w swoim rodzaju. Najlepszy jest jednak klimat tej imprezy. Pamiętajcie o tym wydarzeniu, jeśli będziecie w Kapsztadzie w normalniejszych czasach.