24 listopada naukowcy z RPA wykryli nowy wariant koronowirusa nazwany omicronem lub B.1.1.529. W związku z tym odkryciem naukowcy dostali taką piękną nagrodę, że ich kraj, a także ileś innych krajów w regionie (Namibia, Eswatini, Zimbabwe, Bostwana, Angola, Mozambik, Malawi, Zambia i Lesotho) zostały zbanowane przez wiele krajów takich jak UK, USA, Australia, Japonia, Kanada czy cała Unia Europejska. Zakaz dla podróżujących z tych krajów był niemal natychmiastowy, w tym zawracano ludzi na granicach.
Dlaczego to RPA odkryło mutację?
RPA odkrywa już drugą mutację, bo jest dobre w te klocki i ma zaawansowane technologie jeśli chodzi o sekwencjonowanie genomów. Świetni wirusolodzy w kraju to między innymi wynik doświadczenia wielu lat walki z gruźlicą i HIV/AIDS. Nowa mutacja koronawirusa nie pochodzi z RPA, tylko w RPA została pierwszy raz wykryta. W momencie banów było już wiadomo, że mutacja omicron, nie występowała tylko w RPA, bo jej nosicielem był też Belg, który wrócił z podróży do Egiptu. W stosunku do Egiptu nie zastosowano jednak restrykcji. To samo dotyczyło Hong Kongu, gdzie również znaleziono nosicieli.
Co oznacza zawieszenie lotów do RPA?
W RPA trwa właśnie sezon turystyczny, którego szczyt przypada na grudzień. Jest to olbrzymia strata dla kraju, który do tej pory bardzo ucierpiał przez pandemię. Turystyka jest olbrzymią gałęzią przemysłu tutaj. RPA znajdowało się na czarnych listach wielu krajów, nawet przed wykryciem tej mutacji. Nie miało to nic wspólnego z ilością przypadków, bo gdy w Europie panoszyła się już czwarta fala, RPA miało właśnie czas małej ilości zakażeń między falami. Dla przykładu UK zdjęło RPA z listy krajów, z których nie można było podróżować dopiero w październiku.
Kara za stosowanie się do protokołów?
RPA czuje się ukarane za stosowanie się do protokołów dotyczących informowania o mutacjach. Pamiętajcie, że kraje, o których wspominam nie zwiększyły ostrożności w stosunku do RPA i innych krajów regionu np. narzucając dodatkowe testy czy kwarantannę tylko od razu zakazały lotów. To uderza w turystykę, biznes, ale też ich w zwykłych ludzi, którzy mają rodzinę za granicą albo właśnie stracili pieniądze wydane na wakacje życia. Nie mówię tu nawet o tych, którzy utknęli za granicą czy w podróży.
Przekaz dla innych krajów
Zastanówmy się, jaki ta cała sytuacja daje przekaz innym krajom, zwłaszcza tym biedniejszym, które bardzo polegają na turystyce. Myślicie, że chętnie poinformują inne kraje o odkrytej mutacji patrząc jak z RPA i innych krajów w regionie zrobiono kozła ofiarnego? Zresztą to nie pierwszy raz, kiedy RPA zostaje w ten sposób ukarane. To tak naprawdę powtórka z rozrywki i wariantu beta z 2020 roku. Wtedy po tyłku za ogłoszenie szczepu dostało się też Brazylii. Podobna sytuacja była z Indiami w kontekście warianta delta.
Szczepionki i mutacje
To prawda, że kraje z niższymi statystykami zaszczepionych osób są bardziej podatnym gruntem na mutacje wirusa. Tu znowu pojawia się problem nierówności na świecie. Bogate kraje miały umowy na szczepionki podpisane już w lipcu 2020, a te biedniejsze pozostały daleko w tyle. Jeśli “pierwszy świat” nie chce mutacji, to musi zacząć myśleć nie tylko o czubku własnego nosa. Karanie krajów za brak dostępu do szczepionek mimo chęci jest nieetyczne. Nikt nie kara aktywnych antyszczepionkowców, którzy są współodpowiedzialni za zwiększanie prawdopodobieństwa mutacji, nie mówiąc już o zabieraniu miejsc w szpitalach.
I co teras?
Zobaczymy. Olbrzymie straty finansowe poniesione przez kraje w regionie to na pewno. Dodatkowo nawet jeśli te bany zostaną zniesione trochę potrwa odzyskanie zaufania społecznego do tych kierunków. Ale kogo to obchodzi? Kraje tzw. pierwszego świata, których bogactwo pochodzi przecież w dużej mierze z eksploatacji krajów afrykańskich, zrobiły zagrywkę polityczną pokazując, że reagują szybko i dla nich wszystko jest cacy.
Sezon turystyczny w RPA właśnie się zaczyna na dobre. W związku z tym zainteresowanie przyjazdem tutaj wzrasta, a ludzie chcą wiedzieć jak najlepiej zwiedzić zwłaszcza Kapsztad. Między straszeniem na temat bezpieczeństwa turystów w RPA, a brakiem informacji na wszystkie tematy online, turyści nie wiedzą jak się przygotować do podróży. Tymczasem w Kapsztadzie można tak naprawdę spędzić dwa tygodnie zaliczając super atrakcje bez wynajmowania samochodu. Jak to zrobić? No właśnie kłania się czerwony autobus i wszystkie inne atrakcje organizowane przez tego operatora.
Co to jest ten czerwony autobus?
Basen w dzielnicy Sea Point
To jest dwupoziomowy autobus turystyczny, podobny do tych londyńskich. Autobus ma otwarty górny poziom, więc jest bardzo przyjazny czasom COVID-owym. Już sama przejażdżka jest fajna, bo widzi się super widoki, jeżdżąc nad oceanem, w okolicach góry i w innych piękny miejscach. Cena też nie jest wygórowana, a na pokładzie można sobie posłuchać o atrakcjach mijanych po drodze. Nagrania są dostępne w 15 różnych językach, nie udało mi się potwierdzić, czy jest wśród nich Polski.
Autobus jest o tyle fajny, że można sobie z niego wyjść na dowolnym przystanku, zwiedzić atrakcję, a potem pojechać do następnej. Standardowy pakiet na czerwony autobus to od jednego do trzech dni dostępu do autobusu. Jeśli chcecie zwiedzać dokładnie i interesuje was dużo przystanków sama podstawowa linia to jest zabawa na tydzień. Jednodniowy dostęp do tego środka transportu to w tej chwili 225 randów dla dorosłego (60 PLN) i 130 randów (35 PLN) dla dziecka. Oczywiście im dłuższy pakiet, tym lepsze ceny.
Linia czerwona – Centrum Kapsztadu i okolice
Skwerek w centrum miasta
Linia czerwona to ta najbardziej podstawowa linia czerwonego autobusu i nazywa się Red City Tour. Ze względu na to, że jest ograniczona tylko do centrum Kapsztadu, jeśli macie czas tylko na to, powiedziałabym, że lepiej korzystać z normalnego autobusu MyCiti Bus albo Ubera. Ta trasa wygląda tak:
– START: Waterfront przy akwarium – koniecznie tam zajrzyjcie
– Wieża Zegarowa (Clocktower) – stamtąd można poobserwować foku albo pojechać na wycieczkę na Robben Island, czyli do więzienia na wyspie, gdzie więziony był Nelson Mandela
–CTICC – centrum konferencyjne, gdzie odbywają się ciekawe wydarzenia typu expo, koncerty, wystawy. Musicie sprawdzić, czy warto tam wysiąść w danym czasie i czy coś się dzieje
– Long Street – znana ulica imprezowa, jest tu sporo restauracji i sklepów, a niedaleko przystanku autobusu jest Green Market Square, gdzie można zaopatrzyć się w pamiątki
– Góra Stołowa – stąd możecie rozpocząć wspinaczkę na Górę Stołową albo wjechać kolejką
– Camps Bay – ekskluzywna dzielnica Kapsztadu, są tu drogie restauracje i bardzo ładna plaża, gdzie można pójść na spacer albo się poopalać
– President Hotel – ekskluzywny hotel w dzielnicy Sea Point, można wysiąść tu albo na następnych przystankach St. John’s Road czy Winchester Mansions, żeby połazić po sklepach, zjeść coś na markecie Mojo Market albo w jednej z licznych trendy restuaracji, pójść na spacer przy plaży na Promenadzie czy popodziwiać tam różne instalacje artystyczne
– Green Point – przystanek zaraz obok latarni morskiej, znowu macie tu sporo restauracji z widokiem na ocean i można sobie pospacerować przy plaży lub w parku miejskim Green Point Urban Park. Przystanek jest też blisko fajnej lodziarni, The Creamery
Linia Niebieska – Półwysep
Dzielnica Waterfront, gdzie zaczyna podróż czerwony autobus
Linia niebieska zapuszcza się już dalej i to tutaj bus turystyczny zaczyna wygrywać cenowo z innymi opcjami takimi jak Uber czy Bolt. Pierwszy przystanek to po raz kolejny akwarium, a potem macie na liście następujące przystanki:
– Foreshore – w okolicach CTICC, można sobie połazić, ale dupy ta okolica nie urywa, chyba, że chcecie kupić tanzanit albo diamenty, to jest tam dobry sklep
– Long Street – atrakcje opisałam wyżej
– Mount Nelson – ekskluzywny hotel, gdzie można pójść na tak zwane High Tea, czyli angielską herbatkę z olbrzymim wyborem herbat i ciast, ciastek i ciasteczek. Tylko sprawdźcie kiedy to się odbywa, czasem trzeba rezerwować miejsce. Poza tym ten przystanek jest rzut beretem oldschoolowego kina Labia, do którego można podskoczyć dla klimatu oraz bardzo fajnych ogrodów Company Gardens
– Kirstenbosch – przepiękny ogród botaniczny, w którym na spacerach czy na pikniku można spokojnie spędzić pół dnia. Bardzo znany z Boomslang Canopy Trail, czyli takiego mostu, który jakby się chwieje ale nie do końca. Latem w Kirstenbosch można się też wybrać na koncert albo na kino pod gwiazdami
– potem są cztery przystanki, które są częścią fioletowego szlaku degustacji win
– World of Birds – największy park ptaków w Afryce, jak klikniecie na link to macie pełną relację z tego miejsca
– Imizamo Yethu – township czyli slumsy w Hout Bay, dostępna jest wycieczka z przewodnikiem. To już wasz moralny kompas musi zdecydować czy bieda w obcym kraju to waszym zdaniem atrakcja turystyczna.
– Mariner’s Wharf – przystań rybacka z masą operatorów wycieczek “wodnych”, można tu sobie wykupić wycieczkę na wyspę fok, pływanie z fokami, kajaki morskie, co tam chcecie, można też po prostu pochodzić po tej przystani, są ładne widoki i foki często się relaksują na pomoście
– kolejne przystanki są te same, co na czerwonej trasie: Camps Bay, President Hotel, St. John’s Road, Winchester Mansions i Green Point
Trasa fioletowa – Degustacja win
To kolejna trasa dostępna przy standardowych pakietach czerwonego autobusu. Można wtedy odwiedzić trzy farmy wina – Groot Constantia, Eagles Nest, Beau Constantia i Constantia Nek. Ta trasa pozwala też wybrać się na spacer po górach, Constantia Nek.
Inne atrakcje tego operatora
Poza zwykłymi wycieczkami na standardowych trasach czerwonego busa można też wykupić inne wycieczki:
– całodniowa wycieczka po regionie winiarskim – to jest wyjazd poza Kapsztad do miejscowości Stellenbosch, Franschhoek i Paarl, z kilkoma degustacjami w cenie, wycieczką po piwnicy na wino i z podwózką i odbiorem z hotelu
– całodniowa wycieczka z testowaniem wina w Franschhoek, korzystając z oldschoolowgo tramwaju, który podrzuca was na różne farmy wina. Transfer z i do hotelu jest ogarnięty
– całodniowa wycieczka do pięknego rezerwatu przyrody, gdzie jest Przylądek Dobrej Nadziei oraz wizytę na Boulders Beach, gdzie żyją pingwiny
– wycieczka łódką po porcie w Waterfroncie z podziwianiem fok
– wycieczka łódką po kanale
– dojazd na piknik o zachodzie słońca na Signal Hill i z powrotem
Mają też inne deale, na które warto rzucić okiem.
A może lepiej Uberem?
A może lepiej pojechać Uberem albo wynająć samochód? Wszystko zależy od tego, co chcecie robić. Ten czerwony autobus to jest najbezpieczniejsza i najłatwiejsza opcja, gdzie o nic nie musicie się martwić. Wysadzają was przed atrakcją, a jak skończycie to wracacie na przystanek i czekacie na następny autobus. Jeśli mieszkacie w centrum czy w Waterfroncie, gdzie zatrzymuje się wielu turystów, czerwony autobus przebija Uber pod względem ceny dojazdów zwłaszcza na linii niebieskiej i fioletowej. Do tego przystanki są w fajnych miejscach i tak naprawdę można i spędzić pół dnia pierwszy raz w Sea Point, Camps Bay, samym centrum, już nie mówiąc o samym Waterfroncie.
Od dawna chodził mi po głowie pomysł rozmów z Polakami i Polkami, którzy mieszkają w RPA, a kiedyś także szerzej na całym kontynencie afrykańskim. Ten pomysł nie zrodziłby się pewnie w mojej głowie, gdybym nie wpadła nie cykl Ani Błażejewskiej z Polakami mieszkającymi w Azji, “Powiedział mi Ekspata”.
W końcu udało mi się zabrać za ten projekt z czego się bardzo cieszę. Mam już kilku kandydatów do następnych wywiadów. Do pierwszej rozmowy zaprosiłam Karolinę, która razem z mężem w RPA mieszka na pół etatu, a na drugie pół w Wielkiej Brytanii. Zapraszam do lektury i podziwiania ich zdjęć!
W RPA macie drugi dom. Opowiesz jak to się wszystko zaczęło?
Zwierzęta są ciekawskie i przesiadują pod domem
Może zacznę od przedstawienia nas, Karolina i Grzegorz, czyli Życie jak w Afryce. Dom w buszu znaleźliśmy kilka lat temu. Bywaliśmy wcześniej w Afryce, ale nie braliśmy pod uwagę nieruchomości w tak nietypowym miejscu jak rezerwat przyrody.
Od długiego czasu snuliśmy plany jak może wyglądać nasze życie za 20, 30 lat. Co będziemy robić? Myśleliśmy o naszej emeryturze, gdzie i jak ją spędzimy… Może to i niepopularny temat, bo jednak na co dzień człowiek jest uwikłany w gonitwę i zwyczajnie nie ma czasu, możliwości na zastanawianie się. Stwierdziliśmy jednak, że starości nie można traktować pobłażliwie. Trzeba mieć jakiś plan, bo nie wiem jak długo będziemy zdrowi, sprawni itp.
My również żyjemy w pędzie, ale myślenie nasze ukierunkowane było także na to z czego będziemy żyć. Mimo zmian na świecie dotyczących stylu życia, łatwości przemieszczania się, nadal ludzkość skoncentrowana jest na funkcjonowaniu tylko w jednym kraju. My mieliśmy szansę sporo przez lata podróżować, dużo widzieliśmy i to również buduje nową perspektywę, zmienia punkt widzenia. Dom w buszu stał się dla nas odskocznią od stresu, takim azylem.
Pokochaliśmy to tzw. simple life. Trochę się z tego terminu nabijamy, bo w domu mamy mimo wszystko wszelkie udogodnienia, jak porządne wanny, w których można się zrelaksować, zmywarki, internet itp. No ale musimy się również odrobinę ścierać pomiędzy idealistycznym wyobrażeniem domu a realiami buszu. Czasami brakuje prądu*. Ostatnio mieliśmy awarię i zaczęliśmy myśleć nad alternatywą w postaci energii słonecznej.
Dom jest podzielony na osobne apartamenty i w każdym jest również kuchnia gazowa, na wypadek przerw w dostawie elektryczności. Musimy też uważać, aby nie wpuszczać zwierząt do domu, nie zostawiać uchylonych drzwi. Wczoraj guziec już pakował się nam na taras… bo przecież u siebie jest… Zwierzęta po pewnym czasie stają się zwyczajnie bardzo śmiałe…
*Przypis Magdy: Planowane problemy z dostawą prądu dotykają całe RPA. Jest to tzw. loadshedding, czyli odciążanie przeciążonej sieci, która nie jest w stanie sprostać zapotrzebowaniu. Kiedyś napiszę na ten temat więcej.
Wasz pierwszy dom nie jest jednak w Polsce. Jak trafiliście do Wielkiej Brytanii, co tam robicie i jak wam się tam żyje?
Motocyklem i promem przez świat… wracamy z Turcji do Grecji. Lubimy to wspomnienie, bo cudem udało nam się ten prom znaleźć…
Mamy podwójne obywatelstwa polskie i brytyjskie. Mieszkamy w Wielkiej Brytanii. Dziadek mojego męża był tu pilotem dywizjonu bombowego 301 w czasie wojny.
Grzesiek jest lekarzem myślę, że z powołania. Mówi z dużą pasją, że zawsze chciał nim być. Ja zaczynałam swoją pracę zawodową w obszarze pomocy społecznej również z ogromnej pasji do pracy z ludźmi. Głównie skoncentrowałam się na tych, którzy żyją bez dachu nad głową, ofiarach handlu ludźmi, generalnie ludziach w ogromnym kryzysie życiowym.
Hobbystycznie lubimy podróżować, fotografować… żagle, motocykle, klasyczne samochody, nurkowanie… mamy sporo pasji… nie nudzimy się… potrafimy zorganizować sobie czas. Oczywiście nie chodzi o przesiadanie się z jednego pojazdu na drugi i gnanie gdzieś przed siebie. Lubimy usiąść gdzieś z książką, popatrzeć na zachód słońca, docenić świat.
Kilka lat temu pojawił się, właśnie po latach podróży, pomysł na dom w buszu. Poznaliśmy kawał globu i zawsze szukaliśmy ciekawych miejsc. Afrykę również wielokrotnie odwiedzaliśmy. Mówiąc szczerze już kilka lat wcześniej rozglądaliśmy się za domem gdzieś… w jakimś naszym raju. Początkowo miała być to Turcja, w której spędzaliśmy dużo czasu żeglując, jeżdżąc motocyklem. Prowadzimy bardzo aktywne życie.
Dom w buszu pojawił się w zasadzie przypadkiem, gdy wpadliśmy na to specjalne miejsce na ziemi. Znaleźliśmy też taką starą bidulkę i zaczęliśmy go remontować, rozbudowywać. Większość robiliśmy sami aby zredukować koszty, no i przyznam, że mój mąż potrafi i lubi budować, remontować. Nauczył go tata i ta umiejętność bardzo się w życiu przydaje. Ja przyznaję, wcześniej nie robiłam remontów samodzielnie w domu. Kiedy się poznaliśmy siłą rzeczy, potrzebą życiową pewnych czynności również się nauczyłam. Zresztą mówiąc o domu w buszu trzeba być realistą i zwyczajnie w wielu kwestiach lepiej jest wiedzieć jak coś naprawić, zrobić samodzielnie. Zresztą w Anglii również dużo w domu robimy sami.
Mieszkacie w dość niecodziennym miejscu w RPA. Możesz trochę opowiedzieć czytelnikom o Marloth Park?
Zwierzęce nazwy ulic w naszym Marloth Parku
Marloth Park to taka nietypowa forma rezerwatu przyrody. Często tłumaczę tą kwestię w mediach społecznościowych. Wiele lat temu obszar ten był farmą przy Narodowym Parku Krugera. Zwyczajnie w świecie pozwolono aby busz to miejsce naturalnie przejął dla siebie, zaadoptował, rozszerzył obszar parku narodowego. Dzisiaj mamy tu busz i zwierzęta jak w Parku Krugera. Jedyna różnica polega na tym, że my, ludzie mamy tu też swoje domy.
Jakie zwierzęta widzicie na co dzień?
Przychodzą pod dom i już… zwyczajnie tak nam stoją pod tarasem...
One tu zwyczajnie wszystkie mieszkają od żyraf, po zebry, wszelkiej maści antylopy, hipopotamy nad rzeką… co tylko w afrykańskim buszu jest, żyje wszędzie wokoło.
Czy mieliście jakieś niebezpieczne sytuacje w buszu albo przygody, o których chciałabyś opowiedzieć?
To logiczne, że nie możesz wyłączyć drapieżników z obszaru, który z założenia ma być rezerwatem. Zaburzysz wtedy cały system.
Podstawową zasadą jest zdrowy rozsądek. Przede wszystkim ludzie tu żyją. Jest też drugi efekt, czyli odrobinę przesiąknięci jesteśmy filmowo-medialnym obrazem dzikich zwierząt atakujących ludzi. To jest ich naturalne środowisko i należy być ostrożnym, aby komuś przez przypadek na ogon nie nadepnąć. Bądźmy tu realistami, nikt nie lubi być zaskakiwany i deptany.
Możemy tu normalnie chodzić. Z racji powyższego, zalecamy chadzanie po drogach, ścieżkach, nie wchodzenie w wysokie trawy czy krzaki. Od naszego domu ścieżka zwierzęca prowadzi jakieś 200 metrów nad rzekę. Sami jednak jesteśmy ostrożni i raczej się tam nie pakujemy bez potrzeby. Jeżeli już to w okresie zimowym, kiedy jest mało liści i wszystko w buszu widać. Zbytnią odwagą można zrobić sobie krzywdę. Uważamy na węże. Kiedyś Grzesiek spotkał się oko w oko z kobrą plującą w garażu, robiąc porządek. Teraz porządek jest, kobra się wyniosła.
Jakie zwierzęta uznawane za niebezpieczne tam mieszkają?
Przy kontaktach z guźcami uważać szalenie należy na dolne kły, które ostrzone są przy każdym ruchu pyska o charakterystycznie zawinięte kły górne.
No i tutaj dochodzimy właśnie do sedna… co to znaczy niebezpieczne? Bo my zawsze powtarzamy, że szalenie należy uważać na komary, z uwagi na malarię* i tu nie ma żartów.
Ponownie wracam do przejaskrawionego filmowo obrazu dzikich zwierząt rzucających się ludziom do gardeł. Tylko jaki miały by w tym cel? Człowiek i zwierzę żyli od dawien dawna na tym globie. Na pewnym etapie cywilizacyjnym zaczęliśmy się od siebie odsuwać. Ludzie z prostej konstrukcji wiosek, prostych sposobów codziennego funkcjonowania, zaczęli przenosić się do coraz większych skupisk i odsuwać od natury, przyrody.
Mimo wszystko żyjemy na tym świecie wspólnie, tylko jako ludzie sporo w tych relacjach namieszaliśmy. Trochę uprościłam ten wielowiekowy proces, ale zmierzam do zdefiniowania NIEBEZPIECZNOŚCI… W naszych ludzkich głowach zakorzenione jest wyobrażenie dzikich kotów, które na nas zewsząd czyhają. Z
awsze powtarzamy, że sami możemy sobie to niebezpieczeństwo wygenerować z każdym najsłodszym stworzonkiem w okolicy i nie potrzeba do tego lwa. Wystraszone antylopy też stratują albo uderzą porożem. Paradoksalnie należy być bardzo uważnym na ruchy małych antylop z krótkimi rogami, bo są niezwykle płochliwe i mają lepsze pole manewru takim krótkim „narzędziem”. Może być to dla nas bardzo niebezpieczne.
Strusie walczą środkowym, silnym pazurem, który również działa jak rozpruwające ostrze. Potrafią również uderzyć skrzydłem. Jako, że przyjeżdżają do nas turyści, mieliśmy kiedyś wypadek, w którym mężczyzna miał przez uderzenie strusia złamany obojczyk… bo zaczął go gonić… nie struś… turysta gonił strusia… i struś się zirytował, bo zwyczajnie nie miał ochoty na gonitwę jak z kreskówki…
*Przypis Magdy: W RPA zagrożenie malarią jest tylko w niewielkiej części kraju, ale na przykład tam, gdzie mieszkają Karolina i Grzegorz. Mówimy głównie o terenach przy granicy z Mozambikiem, Zimbabwe i Królestwem Eswatini, w tym o Parku Krugera.
Założę się jednak, że nie spotykacie ich codziennie. Ludzie często kojarzą nie tylko RPA, ale i cały kontynent z niebezpiecznymi zwierzęta. Czy takie skojarzenia i związany z nim strach są twoim zdaniem uzasadnione?
Fotografia to pasja! Często robimy zdjęcia zwierzętom. Busz to raj dla fotografa. Nie zdradzamy miejsc, w których widuje się dzikie koty, aby miały spokój. Może dlatego lubią tu spędzać czas.
Kurczę szkoda, że się nie założyliśmy o coś kosztownego hihihi… Żarty żartami, ale mamy tu wszystko co w buszu żyje. Wiele lat temu przesunęliśmy słonie do Parku Krugera, z którym mamy płot, w sumie siatkę. Powód, to oczywiście duża liczba przyjezdnych i nie zawsze idąca za tym umiejętność obcowania z dzikimi zwierzętami. Słonie są niezwykle wrażliwe. Przechodzą jednak przez tą cholerną siatkę, bo nie wiedzą, że nie wolno, czy jakoś tak… Ostatnio jeden przemaszerował przez główną ulicę.
Systematycznie uciekają hipopotamy znad rzeki. W zbiornikach wodnych są krokodyle. Jak wszędzie są węże. Kotom ciężko wytłumaczyć, że mają nie przechodzić po gałęziach drzew nad siatką. Mamy dwa rezydujące lwy, w wyznaczonym obszarze Marloth Parku. Zdarza się, że przychodzą lwy z zewnątrz np. te które chcą przejąć teren po naszych lwach. Lamparty łażą gdzie chcą i też nie kumają, że niby gdzieś nie wolno, że są jakieś zakazy.
Mamy wewnętrzną policję i strażników, którzy na bieżąco informuje nas mieszkańców, jeżeli na jakichś ulicach widziane były koty (pozytywna magia Facebooka). Uprasza się wtedy o ostrożność i nie spacerowanie o zmroku. Tak jak jednak pisałam na początku. My tu żyjemy, chodzimy do sklepu, jeździmy na rowerach, chodzimy na basen, bo też mamy tu niezłe zaplecze rekreacyjne. Nazywamy to miejsce BUSHTOWN.
Opowiedz, jak wygląda wasz zwykły dzień w waszym południowoafrykańskim domu.
Kończymy właśnie drugi, przestronny apartament. Będzie dostępny od grudnia. Taki sobie wymarzyliśmy. Mamy trochę opóźnienia z racji kryzysu zdrowia na świecie, przez ostatnie 1,5 roku.
Zwykły niezwykły, bo otwierasz drzwi domu i spotykasz wpatrzone w Ciebie zebry, skubiące liście żyrafy… To jest ten rajski, disneyowski obraz, który najczęściej prezentujemy. Mimo wszystko jak mamy jakiś problem do rozwiązania, to nie mamy czasu tego filmować i pokazywać na fejsbuku.
Prawda jest taka, że żyjąc blisko natury trzeba również zdawać sobie sprawę z np. jej prób przejęcia Twojego domu… Zwierzęta próbują się pakować do środka i przejmować nasz teren hihihi. My od 2019r. próbujemy wyremontować dom do końca. Na drodze ludzkości stanął COVID i utrudnił i opóźnił wszystko. Ten trudny czas spędziliśmy w Wielkiej Brytanii.
Dlatego teraz ponownie wróciliśmy do domu w buszu i każdego dnia tak naprawdę pracujemy przy porządkowaniu i budowaniu, przerabianiu. Relaks tutaj to siedzenie przed domem po całym dniu pracy. Przychodzą zwierzęta, słuchamy dźwięków buszu, jeździmy nad rzekę poobserwować kto tam chodzi, fotografujemy. Mamy w planach dwie rozpoczęte książki. Dla mnie personalnie to raj introwertyka. Mój mąż też tak mówi, ale nie chcę za niego odpowiadać. W każdym razie jesteśmy wielkimi indywidualistami.
Jakie udogodnienia są dla Was dostępne. Czegoś wam brakuje, gdy tam jesteście?
Taras, z którego głównie pokazujemy filmy ze zwierzętami…
Tu jest wszystko, czego do życia potrzebujesz, od sklepu po fryzjera. W okolicy za bramą naszego miasteczka są standardowe duże markety. U nas wewnątrz jak nie chce Ci się jechać do miasta to mamy dwa centra sklepowe, gdzie też wszystko załatwisz. Mamy baseny, ludzie przyjeżdżają tu na wakacje. Świat się kręci.
Czasami zabieramy coś ze sobą z Wielkiej Brytanii, albo Polski, bo zwyczajnie niektóre rzeczy człowiek już ma w domu i nie musi kupować nowych, niektóre zwyczajnie lubisz i chcesz je przywieźć. Bywa, że są to bardzo prozaiczne kwestie. Ostatnio się okazało, że większość rzeczy najlepiej przechowuje się w metalowych skrzyniach, które kupiliśmy w Anglii. Codzienność uczy rozwiązań.
Co zwiedziliście w RPA?
A to my, a w tle nasz Land Rover. To bardzo afrykański samochód, wręcz symbol Afryki.
Przygodę z RPA zaczęliśmy od wizyty w Johannesburgu i się nie polubiliśmy, bo jest nieprzyjazny. Generalnie z natury nie jesteśmy zbyt miastowi i unikamy dużych zbiorowisk. W Wielkiej Brytanii też mieszkamy na wsi. Także jeżeli duże miasto to na weekendowy wyjazd. Lubimy Paryż, Nowy York, bo mają swój klimat, warto je odwiedzić jeżeli masz taką chęć i możliwość, ale potem z radością wrócimy w nasz cichy świat.
RPA to tak wielki kraj, że ciężko go szybko przemierzyć wzdłuż i wszerz. Byliśmy raz w Kapsztadzie, w Durbanie, w okolicy Johanesburga uwielbiamy Cradle of Humankind. To były nasze pierwsze przyjazdy tutaj i wtedy więcej jeździliśmy po kraju żeby go poznać. Potem jednak szybko odwiedziliśmy Mozambik, na granicy z którym obecnie mieszkamy, bo interesowały nas wieloryby i delfiny.
Ktoś zapyta… a ludzie? Co z nimi? Na naszych stronach rzadko dotykamy tematu ludzi, bo po pierwsze z racji kryzysu zdrowia na świecie w ostatnim czasie, piętrzących się problemów ekonomicznych gospodarek, zajęci prowadzeniem własnej firmy i rozwiązywania jej problemów, z remontami na głowie również w tym samym czasie… zwyczajnie nie mieliśmy jak siedzieć i pisać artykułów o problemach ludzi tutaj.
Wiele sytuacji zapada nam w głowach, o wielu jeszcze wkrótce napiszemy… bo nie wolno problemów świata tego traktować po łebkach. Zwyczajnie nie ładnie. Przyzwyczailiśmy nasze ludzkie mózgi do scrolowania, szybkiego przechodzenia z tematu na temat. Tu ludzie umierają, tam ładne zdjęcie kota, potem czyjeś problemy zdrowotne, znowu zdjęcia kota… Tracimy przy tym wszystkim zdrowy rozsądek. Afryka uczy też cierpliwości. W buszu czas płynie też trochę wolniej… Spokojnie wszystko Wam opowiemy w swoim czasie.
Czy jest coś, co chcielibyście powiedzieć Polakom o RPA? O tym kraju mało się pisze po polsku, a jeśli już to raczej negatywnie?
Busz buszem, ale mieszkamy na granicy z Mozambikiem i do wody od nas niedaleko. Fotografowanie migrujących wielorybów…
Magda ja myślę, że Ty to zawsze na swojej stronie tak fajnie zbierasz informacyjnie do kupy, że trudno mi coś dodać. Bardzo mile nas zaskoczyła reakcja RPA na COVID, szybka i jednoznaczna, kiedy my w Europie dopiero się rozciągaliśmy po przebudzeniu. Ludzie tutaj chodzą w maskach, przed wejściem do sklepu mierzona jest temperatura.
RPA pamięta ebolę, HIV* i to sądzić można trzeźwi reakcje. Grzesiek jest lekarzem i z racji zawodu nie jest w stanie traktować tematu pobłażliwie. Przez wiele lat obydwoje pracowaliśmy z ludźmi z dużymi problemami. Ja zaczynałam swoją pracę w obszarze pomocy społecznej, współpracowałam z policją. Obydwoje mieliśmy zawodowe kontakty z osobami w zakładach karnych, lub po ich opuszczeniu, z osobami, które w kryzysowej sytuacji tracą dach nad głową, z tymi, którzy od lat żyją na ulicy, z ofiarami handlu ludźmi, z chorymi w tylu obszarach, że aż trudno to wymieniać. Generalnie widzieliśmy jak życie potrafi smagać. Dlatego też może staramy się o ludzkich problemach pisać na zasadzie… zasiadam do tematu i staram się go wyjaśnić, bo oby nikt z nas nie musiał się tak w życiu męczyć.
Na świecie i w RPA widzimy i widzieliśmy mnóstwo problemów na co dzień. Afryka jest piękna, natura jest niezwykle pierwotna, człowiek czuje tą dzikość gdzieś z tyłu głowy i to niesamowicie fascynuje. Jak wszędzie jednak jest ta ciemna strona mocy. Lubimy zawsze małe miasteczka, wioski, bo tam człowiek ma możliwość spotkania kogoś, ludzie są ciekawi, my jesteśmy ciekawi ich.
Przypis Magdy: W RPA były tylko dwa przypadki eboli, w tym jeden śmiertelny, bo kraj szybko zareagował restrykcjami na granicach. Epidemia HIV/AIDS dalej trwa i z tym wirusem żyje około 14% społeczeństwa. RPA ma jednak świetne programy prewencyjne, dzięki czemu dzieci matek zarażonych HIV rodzą się bez wirusa, a dzięki lekom leki antyretrowirusowym osoby zarażone HIV prowadzą praktycznie normalne i długie życie.
Czy proces kupna domu i przeprowadzki był skomplikowany? Jakie rady dałabyś sobie teraz po przejściu całego procesu?
Dom w buszu pokryty strzechą, ale wewnątrz wszystko czego potrzebujesz do życia od pralki, po zmywarkę.
Zdecydowanie nie jest trudny. Wszystko załatwia agent i obsługa prawna. Formalność jak zawsze i trochę papierków. Potem najmniej przyjemna kwestia czyli płatność, ale to wszędzie na świecie.
Jeśli ktoś chciałby was odwiedzić to można wynająć u was lokum. Kiedy można do was przyjechać, ile to kosztuje i co oferujecie gościom?
Sypialnie połączone z łazienkami…
Mamy dwa apartamenty. Jak wspominałam wcześniej drugi dwuosobowy (plus dostawka na dziecko) właśnie kończymy. Jeden pięcioosobowy skończony.
Na naszej stronie www.zyciejakwafryce.pl starałam się wszystko skrupulatnie opisać. Z racji takiej, że dopiero zaczynamy mamy promocję na rezerwacje dokonane do końca roku. W skrócie 5-osobowy apartament kosztuje 500 funtów brytyjskich/ok. 2700 zł za tydzień. Apartament 2+1- 350 gbp/ok1800 zł za tydzień.
Po więcej informacji prosimy o kontakt z nami bezpośredni albo mailem zyciejakwafryce@gmail.com albo przez formularz kontaktowy na stronie powyżej, albo piszcie do nas na mesendżerze.
Z wygodną wanną…
Gdzie czytelnicy mogą się dowiedzieć więcej o waszym życiu w Marloth Parku? Prowadzicie jakieś media społecznościowe?
Z przymrużeniem oka-mówię im, ustawcie się do zdjęcia na Insta… Grzesiek i Landrover od razu zrozumieli o co chodzi…
Facebook i Instagram głównie. Mamy też w planach rozwinięcie naszego kanału na YouTube, bo gdzieś tam został w tyle. Wszystko jest strasznie czasochłonne, ale staramy się to opanowywać krok po kroku. Tym bardziej, że wszystkie zdjęcia i filmy są nasze. Nie szerujemy czyichś materiałów. Tu nie chodzi o nasz kaprys. Spędzamy bardzo dużo czasu i wkładamy ogrom pracy w przygotowanie zdjęć.
Na naszej stronie internetowej również mamy sporo materiałów, opisujemy jak wygląda życie w buszu. Jest tam mnóstwo zdjęć, filmów i tekstów jak to wszystko wygląda u nas na co dzień.
Nie jesteśmy profesjonalnymi fotografami, ale robienie zdjęć wymaga czasu. Cały proces to nie tylko wstawanie o świcie i szukanie światła idealnego, ale też panowanie nad sprzętem. Piękna pasja, pierwotnie mojego męża. Zaraził mnie „zdjęciologią”.
Śmieszne jest jednak to i zarazem fascynujące, że każdy z nas ma inne spojrzenie na tą samą sytuację. My obydwoje z racji indywidualizmu potrafimy się przy tym posprzeczać, ale ciekawostką jest, że każdemu może wyjść coś innego, inny obraz spod każdego pędzla…
Nowa seria
Mam nadzieję, że wywiad was zaciekawił. Jak już wiecie, możecie śledzić Karolinę i Grzegorza na różnych mediach społecznościowych, a nawet ich odwiedzić. Jeśli macie do nich jakieś pytania, możecie zadać je w komentarzach, obiecuję przekazać 🙂
Jesteś Polakiem lub Polką mieszkającym w RPA lub innym afrykańskim kraju? A może znasz kogoś, z kim mogłabym zrobić ciekawy wywiad? Dajcie znać, jestem otwarta na propozycję 🙂
W mojej Instagramowej ankiecie publiczność zagłosowała za publikowaniem prawdziwych historii kryminalnych od czasu do czasu. W związku z tym zaczynam dziś makabryczną historią kultu Electus per Deus, który zamordował minimum 11 osób na przestrzeni lat. Chciałabym, żeby przy tej lekturze towarzyszyła wam refleksja na temat tego, że zginęli ludzie tacy jak wy i żeby nie traktować tego, ani żadnych spraw tego typu jako sensacji. Partnerki dwóch ofiar były w ciąży. To straszna tragedia, choć częścią tej tragedii jest także historia dwóch zabójców, którzy dorastali w tym kulcie i w bardzo młodym wieku stanęli na ławie oskarżonych.
Krugersdorp i kontekst zbrodni
Krugersdorp to małe miasto niedaleko Pretorii. Mieszka w niej w tej chwili ponad 450 tysięcy osób. Mniejsze miasta w RPA są trochę podobne do polskich – dość konserwatywne, dużo mieszkańców regularnie chodzi do Kościoła, a poważnych przestępstw nie ma zbyt wiele, zwłaszcza w bogatszych częściach. W związku z tym seria brutalnych morderstw w latach 2012-2016 wstrząsnęła tą społecznością.
Dodatkowo te zbrodnie wpisują się w paranoję związaną z satanizmem. Rasistowski system segregacji rasowej uznawany był za broń w walce z Szatanem i komunizmem (nie pytajcie proszę jaki to miało sens!). Pod koniec istnienia tego systemu założono specjalną jednostkę policji do walki z okultyzmem (SAPS Occult Related Crimes Unit). Ta jednostka zajmowała się też tą konkretną sprawą i skupiała się na satanistycznym aspekcie tej sprawy. Nie branie pod uwagę innych tropów sprawiło, że rozwiązanie wielu zagadek przyszło dopiero po latach.
Electus per Deus nie był wcale kultem satanistycznym tylko pokręconym kultem chrześcijańskim rzekomo walczącym z satanizmem. Mimo tego w mediach mówiono o nich jako o satanistach, podczas gdy oni wyraźnie odwoływali się do Boga i twierdził, że czynili dobro. Media nadużywały też jednej fotografii, którą możecie zobaczyć poniżej na okładce książki, pomagając w lansowaniu wizerunku kultu jako grupy satanistów.
Fala panicznego strachu przed satanizmem (tzw. satanic panic) nie była fenomenem tylko w RPA. Miała ona swoje początki w USA i rozniosła się po całym świecie. Rzeczywiście zdarzały się grupy satanistyczne, które dokonywały zbrodni, ale ta panika doprowadziła do błędnych wniosków policji, skazań i ogólnej paranoi. Jak ktoś jest koło 30 to pewnie pamięta podobne fazy w Polsce, a jak ktoś zna włoski to polecam rewelacyjny podcast – Veleno.
Kult Electus per Deus
Na górze Cecilia, na dole od lewej Cecilia, Zak, Marinda i Mikaela
Nazwa Electus per Deus oznacza “wybrani przez Boga” i taki tatuaż zrobili sobie wszyscy członkowie tego kultu. Jego skład może wasz zaskoczyć, bo kult składał się tak naprawdę tylko z 7 osób:
– Lider: Cecilia Steyn, prywatnie żona policjanta i matka dwójki dzieci
– Jej najlepsza przyjaciółka: Marinda Steyn (zbieżność nazwisk przypadkowa), nauczycielka
– Dwoje dzieci Marindy – syn, Le Roux i córka, Marcel.
– Małżeństwo, Mikeila i Zak Valentine
– John Barnard
Są poszlaki, że inne osoby były powiązane z kultem, w tym dobrze ustawieni funkcjonariusze policji, ale nikomu więcej niczego nie udowodniono. Kult powstał jako odłam organizacji kościelnej Overcomers Through Christ (Zwycięzcy dzięki Jezusowi) w związku z niesnaskami między liderką tej grupy, Rią Grunewald, a Cecilią Steyn.
Cecilia Steyn i pierwsze morderstwa
Cecilia Steyn przyłączyła się do grupy Rii Grunewald “Zwycięzcy dzięki Jezusowi”, twierdząc, że jest byłą satanistką i potrzebuje pomocy, aby uwolnić się od satanistów i demonów. Cecilia twierdziła, że jest wiedźmą 42 pokolenia, że ma wiele różnych osobowości i wiele różnych innych rzeczy. Aby pomóc Cecylii, Ria Grunewald i jej grupa zaczęli organizować spotkania, gdzie próbowali wypędzać diabła z Cecylii. Cecylia między innymi pluła sztuczną krwią i mówiła różnymi głosami, odpowiadającym jej rzekomym licznym osobowościom. Wiele nagrań można zobaczyć w serialu Devilsdorp (Miasto diabła – nazwa Devilsdorp to gra słów, w Afrikaans dorp oznacza miasto, a Krugersdorp to miejsce tych wydarzeń).
Nie mam pojęcia czemu ci ludzie w to wszystko wierzyli, ale tak się wczuli, że Ria napisała z pomocą Cecylii materiały instruktażowe na kurs o szatanie, “Znaj swojego wroga“. Niestety dla Rii, kobieta zaczęła czuć się przytłoczona wymaganiami Cecylii. Uznała też, że jej grupa idzie w złym kierunku. Kolejny kurs nad którym pracowała, skupiał się znacznie bardziej na szukaniu pomocy do walki z szatanem w Jezusie. To nie spodobało się Cecylii, bo jej wiedza i doświadczenia nie były już potrzebne. Ria zaczęła odsuwać się od Cecylii, a Cecylia przeszła do gróźb. Groźby przerodziły się w podkładanie bomb, a te w morderstwa. Wszystko tylko po to, aby ukarać Rię za rozłam w grupie.
Cecylia nie działała sama, poza nią inni członkowie grupy przyłączyli się do jej działań. Byli nimi młode małżeństwo Mikeila i Zak Valentine oraz Marinda i jej wtedy zaledwie nastoletnie dzieci. Cecylia wmówiła im, że bliska przyjaciółka Grunewald, Natacha Burger, spowodowała śmierć wielu dzieci nieodpowiednimi modlitwami. W związku z tym państwo Valentinowie zabili Natachę i jej sąsiadkę, którą wykorzystali do otrzymania dostępu do głównej ofiary. Zabójcy byli brutalni i zaszlachtowali obydwie ofiary nożem.
Następną ofiarą był inny bliski przyjaciel Rii, pastor Reginald Bendixon. Cecylia uważała, że przyczynił się on do rozpadu jej przyjaźni z Rią. Tym razem to Zak Valentine i Marinda Steyn zabili pastora siekierą. W zeznaniach wiele lat później Marinda miała jedynie pozytywne wspomnienia tej zbrodni. Jedyną osobą, której nie podobały się te działania była Mikaela, żona Zaka. Kobieta chciała uciec od grupy, szukała też pomocy prawnej. W związku z tym grupa uznała, że trzeba jej się było pozbyć.
Marinda przyprowadziła swoją 14-letnią córką Marcel na miejsce zbrodni. Śmierć Mikaeli była dobrze zaplanowana. Zak dosypał środki usypiające do kawy żony, aby ułatwić Marindzie zadanie. Sam natomiast był gdzie indziej, aby mieć gotowe alibi. Nastoletnia Marcel nie chciała pomóc w zabójstwie kogoś, kto był dla niej jak członek rodziny. Matka ją jednak do tego zmusiła i zgodnie z zeznaniami dziewczynka dźgnęła Mikaelę nożem raz, następnie powiedziała, że nóż nie działa i uciekła. Marinda nie miała skrupułów. To zabójstwo, jak wszystkie inne, było wyjątkowo brutalne. Nawet policjanci śledczy byli zszokowani tym, co zobaczyli.
Opłaty członków kultu i problemy finansowe
Cecilia twierdziła, że potrzebowała pieniędzy na ratowanie dzieci osieroconych przez satanistów. Dzieci te miały mieszkać w tajnym sierocińcu w lesie gdzieś w USA z dala od szponów satanizmu i okultyzmu. Cecilia pobierała pieniądze od członków swojego kultu w zależności od ich możliwości finansowych. Zak był bogaty i dobrze zarabiał, więc łącznie wsparł ją 2 milionami randów (ponad pół miliona złotych). Miranda była samotną matką dwójki dzieci i nauczycielką, więc dokładała się mniej.
W 2016 roku Zak postanowił rzucić pracę i założyć własny biznes. W związku z tym Cecylia potrzebowała nowego źródła pieniędzy “na sierociniec” i namówiła członków kultu na kolejną zbrodnię. Nowy członek, John Barnard pracował dla bardzo zamożnego małżeństwa Meyerów. Zorganizował on spotkanie między członkami kultu, a Meyerami. Pod pretekstem owego spotkania biznesowego Electus per Deus dostali się do domu Meyerów, wyłudzili od nich pieniądze, a następnie ich zabili. Olbrzymi dom Meyerów do dziś stoi pusty, bo nikt nie chce go kupić nawet za połowę ceny.
Gdzie jest Zak?
W tym samym roku w płonącym samochodzie zginął Zak Valentine. Ciało zidentyfikował nikt inny jak członek kultu, Marinda Steyn. Jak się okazało Cecilia była główną spadkobierczynią i szybko upomniała się o wypłacenie polisy ubezpieczeniowej w wysokości 3,5 miliona randów (około 920 milionów złotych). Na nieszczęście Cecilii, przedstawiciel ubezpieczyciela szybko zorientował się, że coś było nie tak. Okazało się, że kobieta reaktywowała polisę zaraz przed śmiercią Zaka wpłatą pieniędzy ze swojego konta. Podczas wywiadu z przedstawicielem ubezpieczeniowym zachowywała się bardzo podejrzanie, unikając odpowiedzi na niektóre pytania, a na inne odpowiadając z nadmiernym entuzjazmem (nagranie wywiadu też można zobaczyć w serialu).
Co się stało z Zakiem? Czy Cecylia zabiła go, bo nagle i jemu odwidziało się mordowanie dla kultu? Odpowiedź wyszła na jaw latem tego samego roku, kiedy to Zak Valentine został odnaleziony cały i zdrowy w miasteczku, w którym mieszkał większość życia. Zmienił tożsamość i szybko okazało się, że jego upozorowana śmierć była kolejnym pomysłem Cecylii. Zwłoki zidentyfikowane jako Zak należały do Jaroda Jacksona. Ten ostatni był człowiekiem w dołku życiowym, który szybko zaufał pozornie pomocnym i sympatycznym członkom Electus per Deus. Nie mógł wiedzieć, że od samego początku znajomości był dla nich jedynie ciałem, którego potrzebowali do swojej kolejnej zbrodni. Tym razem morderstwa dokonał syn Cecylii, Le Roux. Jackson pozostawił po sobie partnerkę w ciąży.
Morderstwa na spotkaniach – Appointment Murders
Podczas gdy Zak udawał martwego i był zajęty budowaniem nowej tożsamości pozostali członkowie Electus per Deus dalej zabijali. Trzy morderstwa, których dokonali w 2016 wstrząsnęły miasteczkiem Krugersdorp. Modus operandi był taki, że członkowie grupy umawiali się na spotkanie z kimś świadczącym usługi, wyłudzali od niego pieniądze, a następnie go zabijali. Możecie domyślać się, jaka panika zaczęła panować w miejscu, które cechuje duże zaufanie społeczne. Ludzie niezależnie od zawodu bali się brać nowych klientów.
W taki właśnie sposób zginęli doradca podatkowy, Anthony Scolefield, broker ubezpieczeniowy, Kevin McAlpin i sprzedawczyni nieruchomości, Hanlé Lategan. Żona Kevina McAlpina była w zaawansowanej ciąży, gdy zabito jej męża. Jedynym szczęśliwym wypadkiem w całej tej historii było to, że mordercy popełnili wielki błąd. Kamery przy bankomatach nagrały osoby, które wyciągały pieniądze z kart ofiar. Byli nimi Marcel i Le Roux Steyn, czyli dzieci Marindy.
Aresztowanie członków kultu i rozprawa sądowa
Po prawej w rogu, Marcel
Po aresztowaniu Zaka Valentine’a i zdobyciu nagrań z bankomatów policja szybko zaczęła łączyć fakty, choć długo trwało zanim kultowi przypisano wszystkie zabójstwa. Biorąc pod uwagę ich brak aktywności przez kilka lat, podejrzewa się, że ofiar było znacznie więcej. Były zbrodnie, które nosiły znamiona podobieństwa, ale niczego innego nie dano rady im udowodnić.
Prowadzenia sprawy nie ułatwiało zachowanie członków kultu. Le Roux Steyn zdecydował się współpracować z policją, gdy po jego aresztowaniu dowiedział się, że matka wydziedziczyła jego i siostrę, a spadkobierczynią uczyniła Cecilię. Cecylia zaprzeczała jakiemukolwiek udziałowi w zbrodniach, podczas gdy Marinda i Marcel umówiły się by wziąć całą winę na siebie. W rezultacie Marcel wyznała prawdę o udziale Cecilii dopiero pod sam koniec rozprawy sądowej. Pomogło to udowodnić winę pozostałych członków kultu, ale nie wpłynęło na złagodzenie kary. Marcel po zmianie zeznań poprosiła o przeniesienie do innego zakładu karnego niż jej matka i Cecylia, bo bała się o swoje życie.
Członkowie kultu otrzymali następujące wyroki:
– Cecilia Steyn, Marcel Steyn i Zak Valentine zostali skazani na dożywocie 28 razy (w RPA dopuszcza się wielokrotne dożywocie za wyjątkowo okrutne zbrodnie)
– Marinda Steyn została skazana na dożywocie 11 razy
– Le Roux Steyna skazano na 35 lat, z czego 10 w zawieszeniu ze względu na to, że współpracował z sądem
– John Barnard został skazany na 20 lat więzienia
Wyrok Marcel
Myślę, że biorąc pod uwagę jak okrutne były te zbrodnie nikt nie dziwi się surowemu wyrokowi. Dziwi mnie trochę, że Marinda dostała “łagodniejszy” wyrok niż inni. Podczas rozprawy lubowała się w opisywaniu przepisów zbrodni. Nie miała żadnych wyrzutów sumienia ani w stosunku do ofiar ani w stosunku do swoich dzieci, z których przecież zrobiła morderców. Ta kobieta przez lata uczyła w szkole, a potem okazało się, że w jednej z klas trzymała amunicję. W głowie mi się to nie mieści.
Tym bardziej nie rozumiem, jakim cudem jej córka dostała cięższy wyrok od matki. Kurator i obrona prosili o wzięcie pod uwagę okoliczności łagodzących. Marcel miała do czynienia z Cecilią od 10 roku życia. Cecylia między innymi straszyła ją jedną ze swoich osobowości, która miała mieszkać w misiu dziewczynki i obserwować wszystko, co ta robiła. Była świadkiem brutalnego morderstwa w wieku 14 lat i własna matka namawiała ją, by się do niego przełożyła. Dowody pokazują jasno, że Marcel nie chciała tego robić.
Rzeczywiście nie współpracowała z sądem, ale jak wskazywano podczas procesu panicznie bała się Cecylii. Wszystkie trzy kobiety przebywały w tym samy więzieniu. Właśnie dlatego, gdy Marcel zdecydowała się zeznawać w ostatniej chwili, poprosiła o ochronę. Było jasne, że miała okropne wyrzuty sumienia i chęć poprawy. Oczywiście nie przywróciłoby to zmarłym życia, ale czy ktoś, kto dorastał w takich okolicznościach naprawdę zasługuje, żeby spędzić całe życie za kratkami? Jej działania wynikały przede wszystkim z toksycznego środowiska. W momencie wydania wyroku Marcel miała 19 lat. Mimo tych faktów zdaniem sądu taki sam wyrok dla niej i dla Cecilii był uzasadniony.
Dziennikarka zakochana w mordercy
Jakby ta cała sprawa nie była jeszcze wystarczająco dziwna, to dziennikarka sądowa, Marizka Coetzer zakochała się w Le Roux. Kobieta była mężatka, gdy zaczęła pisać o sprawie, ale ponoć zakochała się po uszy w mordercy, o którego sprawie pisała. Szybko okazało się, że ze wzajemnością. Para zaczęła swój związek, gdy Le Roux już siedział za kratkami. Dziennikarka straciła pracę, gdy związek wyszedł na jaw. Jej rodzina i przyjaciele oczywiście nie akceptowali związku.
Czy Marizka będzie czekać na Le Roux, gdy ten wyjdzie za prawie dwie dekady z więzienia? Nie. Jak wiele innych par i dla tej pandemia okazała się być przeszkodą nie do pokonania. Brak wizyt i inne powody sprawiły, że rozstali się w 2020. Marizka poznała kogoś nowego. Na szczęście zanim to się stało, zdążyłanapisać dwie książki – jedną na temat morderstw w Krugersdorp i kolejną na temat swojego związku z Le Roux.
Aż człowiekiem trzącha
Powiem wam, że jak oglądałam serial na temat tych zbrodni to aż mną trząchało, zwłaszcza jak były fragmenty rozprawy. Najstraszniejsza była oczywiście Cecilia, która szła w zaparte podczas całego procesu. Ostatnie ofiary były mordowane w jej mieszkaniu, w miejscu gdzie potem spała. Jeden z psychologów wypowiadający się na ten temat, mówił, że większość morderców nigdy nie zabiłaby tam, gdzie śpi. Gdy nie mordowała, kobieta prowadziła też stosunkowo normalne życie jako matka. Z mężem podobno miała niewiele wspólnego mimo że oficjalnie razem mieszkali.
Przerażające jest też dla mnie to, co było motywem tych morderstw i to całe bezsensowne okrucieństwo. Nie mam pojęcia, jak Cecilia przekonała ludzi, by robili to, co robili. Jej historie od początku były całkowicie nieprawdopodobne i ciężko uwierzyć, że ktoś się na to wszystko nabrał. Może poza Marcel i Le Roux, którzy przecież poznali ją jako dzieci. Jeśli macie dostęp to naprawdę polecam wam serial Devilsdorp. A jak macie jakieś pytania to proszę w komentarzach.