Niebezpieczne i/albo straszne stwory RPA

Tak, tak, jestem wegetarianką i kocham zwierzaczki. Ogólnie nie zabiję nic poza komarem i nawet pająki wyganiam. Mimo to, moje uczucia w stosunku do pewnych istot są nie takie wcale ciepłe! W RPA spotykam ich więcej niż w Polsce, ale w mieście wcale nie widać ich na szczęście często. Niektóre z nich są niebezpieczne, a inne tylko straszne. Zapraszam do lektury, akturat na Halloween 😉

Pająki

Całe życie bardzo boję się pająków choć od wielu lat nad tą fobią pracuję. Praca, pracą, jednak jak wam przyjdzie Aragog albo inna Szeloba na ganek, tak jak mi się zdarzyło kilka dni temu to mam bardzo silną reakcję lękową, nad którą nie umiem zapanować. Powiem wam bowiem sekret na temat dużych pająków (ten z mojego ganku był wielkości ręki! ;() – one walczą. Tak walczą! Jak chcecie je uprzejmie wyprosić to się denerwują i zaczynają biegać dookoła w amoku ewentualnie atakować was swoimi wielkimi włochatymi nożyskami. Ziomek albo ziomalka, z mojego ganku to pająk w wyglądzie podobny do tarantuli. Nazywa się wolf spider (wałęsak zwyczajny) i jest pierwszy raz się z nim spotkałam. Ten gatunek pająka gryzie niechętnie i niegroźnie, ale kogo to obchodzi, skoro wygląda jak wygląda.

Kilkakrotnie już wpadłam na rain spider, czyli pająka łowcę. To jest ten sam typ pająka co australijskie huntsmany i potrafią być OLBRZYMIE. Jak pierwszy raz zobaczyłam to COŚ w rzeczywistości to aż się musiałam uszczypnąć, że to nie sen czy raczej koszmar. Tak jak poprzednie strasznie wyglądające ziomki, te pająki są niegroźne, choć jeśli was ugryzą ugryzienie może zaboleć. Mówi się, że zawsze chodzą parami i jak znajdziecie jednego to będzie i drugi. Tak samo mówi się, że częściej znajduje się je po deszczu stąd popularna nazwa rain spider, czyli pająk deszczowy.

Jak widzicie te dwa pająki się sporo różnią. Ten pierwszy ma sporą dupkę, a ten drugi długie nogi. Jak już mówimy o długich nogach, to opowiem wam o takim pająku, z rodziny nasosznikowatych, co się często widzi w polskich domach. Tu się na nie mówi daddy long legs i nawet ja się nauczyłam je olewać, bo jak się wyjeżdża za miasto to zawsze jakieś są w zakwaterowaniu. Nie gryzą i zwykle siedzą, gdzie siedzą.

No i ostatni z niegroźnych, ale strasznie wyglądających pająków to golden orb spider. To jest pająk z rodziny prządkowatych, ale nie mogę znaleźć polskiej nazwy. Znowu gryzie boleśnie, acz niechętnie. Widziałam go kilkakrotnie w mojej prowincji, a także w prowincji KwaZulu-Natal. Ten na zdjęciu poniżej był w wynajmowanym domku na wakacjach rodzinnych. Moja teściowa je powynosiła z dala ode mnie! Jak się przypatrzycie to ma włoski na tych olbrzymich nogach…

Z niebezpiecznych pająków dwa wyglądają zupełnie niegroźnie. Nazywają się black button spiders i brown button spiders (niestety nie znalazłam polskiej nazwy). Są małe, ale gryzą bardzo boleśnie, a jak ukąsi wasz czarny kuzyn to trzeba natychmiast jechać do szpitala, bo mogą być nawet problemy z oddychaniem.

Do tego dochodzi jeszcze pustelnik brunatny (violin spider). Nie wygląda groźnie, ale może spowodować rozległą martwicę tkanek. Jest to jednak rzadki pająk, ucieka od ludzi i nie ma pajęczyn. Jak nie będziecie zaglądać pod kamienie to raczej go nie spotkacie, a i o ugryzienie trzeba się postarać. ALE znajoma znajomej olała ugryzienie i od iluś lat ma niegojącą się i śmierdzącą ranę na nodze…

Jest jeszcze baboon spider, czyli typ ptasznika. Odpukać w niemalowane, nie widziałam go i mam nadzieję, że go nigdy nie zobaczę. Ukąszenie jest śmiertelne dla 20% psów, ale u ludzi powoduje tylko od 10 do 40 godzin potwornego bólu.

Ogólnie naprawdę pająków nie spotyka się bardzo często chyba, że naprawdę pojedziecie na jakieś pustkowie. Jeśli was coś ukąsi zgłoście się jednak do lekarza. Nawet ugryzienia niegroźnych pająków mogą się paprać, puchnąć czy powodować np. zawroty głowy. Wszystko zależy od reakcji waszego organizmu.

Węże

O wężach nie będę się rozpisywać, bo spotyka się je jeszcze rzadziej niż pająki. Widziałam na wolności 3 czy 4 i zdecydowaną większość na pokazach czy w terrarium. Pamiętajcie, że piszę to jako osoba, która sporo wyjeżdża poza miasto i lubi chodzić po górach.

Jeśli tu przyjedziecie standardem jest w ulotkach informacyjnych mówić o tym, jakie węże występują w danym regionie. Z kolei zatrzymując się na safari możecie liczyć na pomoc obsługi hotelowej, jeśli coś wam się przypałęta do pokoju. Rocznie w całym RPA od ukąszeń węży ginie zaledwie 11 osób.

Złota zasada z wężami jest taka, żeby nie zbaczać ze ścieżki na trasach wspinaczkowych i uważać, gdzie się wsadza ręce, na skałkach, zwłaszcza, kiedy jest gorąco. Węże lubią się wygrzewać na słońcu, ale ogólnie nie przepadają za ludźmi. Jeśli jakiegoś spotkacie poczekajcie, aż sobie pójdzie. Nie szturchajcie go i nie prowokujcie.

Jednym z najniebezpieczniejszych węży jest żmija sykliwa. Zabija ona około 15% osób, które ugryzie, jeśli nie otrzymają one pomocy lekarskiej. Ja miałam nieprzyjemną sytuację z tą żmiją, bo zaczepił ją nasz pies. Pies zapłakał, żmija uciekła, a my do dziś nie wiemy czy go ugryzła tzw. suchym ugryzieniem czy wcale nie trafiła, a pies się po prostu przestraszył. Zwierzętom niestety nie podaje się surowicy, więc czekaliśmy u weterynarza na to czy będą efekty ugryzienia czy nie.

O kobrach słyszałam tylko historie od kilku znajomych, ale tak, mamy kobry. W mojej prowincji jest na przykład kobra przylądkowa (Cape Cobra). Jej jad może zabić w ciągu godziny, ale może też nie. Wszystko zależy od wielu czynników jak przy każdym ugryzieniu węża – czy wąż wbił zęby prosto w skórę czy była jakaś ochrona skóry, czy wbiły się obydwa zęby, czy to może było suche ugryzienie…

Więc zanim się zaczniecie bać trzeba pamiętać, że najpierw węża musicie spotkać, potem mieć tego pecha, że was zaatakuje, potem, że trafi w miejsce, które nie jest zakryte w żaden sposób, no a nawet potem dochodzą różne czynniki, takie jak ile weszło w was jadu i jak sami na to zareagujecie. Ogólnie, nie bójcie żaby.

Następny wąż to dysfolid albo boomslang. Bardzo uroczy typek, który mieszka na drzewach. Jest nieśmiały, więc rzadko gryzie, chyba że ktoś probuje go złapać albo zabić. Nie próbujcie!

No i na koniec chciałam wam powiedzieć, że mamy mamby. Mamy też najniebezpieczniejszego i najszybszego węża w Afryce, czarną mambę. Tutaj nie mam nic fajnego do powiedzenia, jest masa strasznych historii o ludziach umierających od jej ugryzienia albo prawie umierających. Najważniejsza jest szybka reakcja i szukanie pomocy lekarskiej.

W RPA standardem jest też podawanie numerów do odpowiednich służb w zakwaterowaniu w głuszy. Jeśli widzicie węża należy do takich służb zadzwonić, zwłaszcza jeśli rozpoznacie któryś z niebezpiecznych gatunków.

Jeszcze raz przypominam, że na wakacjach raczej ich nie spotkacie. Moja teściowa przeżyła 18 lat na afrykańskiej farmie pośród niczego i między innymi wyciągnęła swojego małego psa z gardła węża. Można? Można!

Karaluchy

Karaluchy w RPA są duże i do tego potrafią latać. Tak, tak, dobrze przeczytaliście. To czy się je często spotyka to zależy od tego, gdzie mieszkacie. Ja niestety miałam wielokrotnie przyjemność się z nimi spotkać. Zabić takiego szkoda, bo to jest zwierzę, ale jak człowiek wygania, to potrafi na nas polecieć… Straszne one są, nie wiem co mam wam powiedzieć! Za to nieszkodliwe. Te duże karaluchy przychodzą z dworu i nie mają nic wspólnego z waszą higieną czy czystością kuchni.

Moim zdecydowanie najgorszym wspomnienie było nadepnięcie na jednego z rano. O, co to mnie tak łaskocze? A kiedy podniosłam stopę miałam pod nią olbrzymiego karalucha. Największego widziałam jednak w restauracji i słowo honoru, odwłok był długości palca wskazującego a grubość na dwa palce. I te długaśne czułki… Ratunku!

Jeśli mieszkacie nad restauracją bardziej możecie się spodziewać mniejszych karaluchów, których bez dezynsekcji się nie pozbędziecie. Ja miałam raz straszny problem z karaluchami w dzielnicy Sea Point. Nie wiem czemu, bo naczynia zmywałyśmy, restauracji żadnej w pobliżu nie było, a latem w najgorszych upałach miałam tyle karaluchów, że spałam po znajomych ze strachu. No cóż, przynajmniej te nie latają!

Świerszcze

W Johannesburgu miałam przyjemność spotkać tzw. parktown prawn, czyli olbrzymie świerszcze czy raczej świerszczowate. Nie dość, że są duże to jeszcze skaczą wysoko i potafią wystrzelić na człowieka taką czarną maź… Do tego mogą podgryzać ubrania. Te stwory są tylko straszne i nic wam nie zrobią. I tak wam nie życzę spotkania!

Słówko na do widzenia

Nie będę wam pisać jakiś farmazonów, jak to wszystkie te obrzydlistwa są ważne dla ekosystemu, a pająki to w ogóle jedzą muchy. Ja mam takie podejście to rzeczy tego typu jak do toksycznych ludzi – życzę im jak najlepiej byle z dala ode mnie! Dajcie znać w komentarzach, jakie mieliście straszne przeżycia związane ze stworzeniami tego typu. Ja dalej mam fleshbacki od tego ostatniego pająka…

!Khwa Ttu – Centrum Dziedzictwa Ludu San

!Khwa Ttu znajduje się bardzo blisko Parku Narodowego Zachodniego Wybrzeża, o którym pisałam w zeszłym tygodniu. Jest to miejsce, którego celem jest ochrona dziedzictwa ludu San. Lud San zamieszkuje południe Afryki (m.in Botswanę, Namibię i RPA) od co najmniej 20 tysięcy lat i jest uznawany za pierwszych ludzi w tym kawałku globu.

Kim jest Lud San?

Lud San to jest umowna nazwa grupy, która wcale nie jest jednolita. Tak naprawdę mowa jest o ludach San i sami przedstawiciele wolą, żeby używać nazw poszczególnych grup, kiedy tylko to możliwe. Niektórzy przedstawiciele tych grup wolą wspólny termin Buszmeni, ale ten z kolei przez niektórych uznawanych za obraźliwy i tak samo jest z nazwą San. W mojej prowincji najczęściej słychać termin Khoisan, choć San też jest uznawany za poprawny politycznie w RPA.

Dlaczego to jest wszystko takie skomplikowane? No dlatego, że dopóki nie przyszły granice państw wyznaczone podczas kolonizacji i białego człowieka, który w nosie miał przynależności grupowe, te ludy prowadziły tryb pół osiadły i przemieszczały się po całym terenie południowej Afryki. To umowne nazewnictwo określa grupę, która wyróżniała się od dwóch innych grup rdzennej ludności południowej Afryki, zajmujących się hodowlą bydła (Khoikhoi) i farmerów (BaNtu).

Ludy San miały konflikty z ludnością BaNtu, która nie chciała ich widzieć na swoich terenach. Naturalnie nie dogadywali się też z białymi kolonizatorami, którzy przybyli na te tereny w XVII wieku. W wyniku tych konfliktów i niewolnictwa, te ludy tracił tożsamości kulturowe i na masową skalę swoich przedstawicieli. Relacji z innymi grupami na pewno nie ułatwiało też to, że ludy San nie mają przywódców, ale są rządzone na zasadzie grupowego konsensusu.

Ludy San dziś

Wielu przedstawicieli tych grup “wżeniło się” w inne grupy, osiedliło się gdzieś na stałe, z desperacji próbując innego trybu życia, ale niektóre grupy mimo przeciwności losu wciąż próbują prowadzić koczowniczy tryb życia. Niestety wiele krajów afrykańskich po stuleciach kolonizacji niechętnie daje tereny kiedyś zamieszkiwane przez ludy San do ich dyspozycji. Tradycyjny styl życia San nie pasuje do życia na modłę zachodnią, a wielkie tereny potrzebne do koczownictwa to tereny niewykorzystane pod zabudowę czy inwestycje. Innymi słowy, jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze.

W Bostwanie lud San od lat walczy o prawo do życia w Centralnym Rezerwacie Przyrody Kalahari, skąd najpierw zostali wyrzuceni, a dopiero potem sąd zdecydował, że było to nielegalne wysiedlenie. W RPA grupie #Khomani udało się wywalczyć swoje prawa do ziemi. Nie będę jednak RPA za bardzo chwalić, bo u mnie na dzielni Amazon buduje właśnie nowe biuro na ziemiach Khoisan, ale o tym opowiem wam innym razem.

Historia tego ludu jest bardzo przykra i kojarzy mi się z historią Pierwszych Ludzi w Kanadzie, rdzennych Amerykanów w USA czy Aborygenów w Australii. Zwróćcie uwagę, że wszystkie te grupy mają jedną nazwę, a nie mówimy wcale o jednolitych grupach. Wielu przedstawicieli ludu San dziś również cierpi z powodu strasznej biedy, alkoholizmu i innych problemów społecznych. Mówi się, że w tradycyjnej formie mogą nie przetrwać nawet kolejnego pokolenia i najprawdopodobniej całkiem dostosują się do reszty mieszkańców krajów, w których mieszkają.

Centrum Dziedzictwa Ludu San – San Heritage Centre

Wszystkie informacje, które wam podałam powyżej można zdobyć w Centrum Dziedzictwa Ludu San. To wyjątkowe miejsce, które walczy o zachowanie jak największej ilości informacji na temat tych kultur. Przewodnikami są właśnie przedstawiciele ludów San. Wycieczka jest bardzo ciekawa, ale i bardzo smutna. Nasz przewodnik opowiadał nam o grupie, która ma tylko jedną przedstawicielkę mówiącą w jej języku. Gdy umrze razem z nią umrze ten język.

W centrum jest naprawdę masa rzeczy do zrobienia i gdy odwiedzaliśmy centrum do wyboru było aż pięć wycieczek. Zawsze dostępne są minimum trzy. W związku z tym polecę wam zakwaterowanie w tym miejscu, jeśli zostaniecie na weekend, na pewno na wszystko znajdziecie czas. Do wyboru są standardowe domki dla gości albo glamping. Jest tam też bardzo fajna restauracja z zupełnie normalnymi cenami. Bardzo dokładnie wybierają produkty, tak żeby były lokalne. Dla przykładu nie kupicie tam zwykłej Coli, ale lokalny produkt colopodobny bez cukru, Cape Cola.

Trzy główne wycieczki do wyboru to Pierwsi Ludzie, Spotkania i Droga Życia San. Na wycieczce Pierwsi Ludzie dowiecie się sporo na temat historii ludzkości, mitów i wierzeń ludów San, a także znalezisk archeologicznych na temat życia pierwszych ludzi. Wycieczka Spotkania skupia się na kolonizacji i historii ludu San aż do dziś. Droga Życia San pokazuje jak ci ludzie żyją dziś na pustyni Kalahari (btw. wiecie, że ta pustynia ma 4,2/5 gwiazdek wg. Google i recenzje?).

My nie wiedzieliśmy na co się zdecydować, więc poprosiliśmy o rekomendacje i powiedziano nam, że najlepiej zacząć od Pierwszych Ludzi. Gdy odwiedzaliśmy to miejsce, każda wycieczka kosztowała 160 ZAR od osoby (44 PLN).

Wycieczka Pierwsi Ludzie

Wycieczka rozpoczyna się wizytą w budynku, gdzie poznajecie religię ludów San. Obrazy, które widzicie na zdjęciu powyżej zostały namalowane różnych artystów San. Przedstawia różne wersje wierzeń na temat powstania świata. Ludy San zazwyczaj wierzą w jednego głównego boga i pomniejsze bóstwa, w tym w postać trickstera. Przyroda, jej cykle i szacunek dla niej mają także wielkie znaczenie.

Są też interaktywne części muzeum, gdzie można dowiedzieć się więcej na temat wierzeń. Nie ma na to czasu podczas wycieczki z przewodnikiem, ale do budynku można wrócić później. Nasz przewodnik powiedział nam, że opowieści na temat bogów czy inne wierzenia są przekazywane jedynie po zapadnięciu zmroku, żeby nie kusić losu.

Twoi przodkowie pochodzą z Afryki, witaj w domu

Następnie dowiadujecie się dużo na temat odkryć archeologicznych i życia pierwszych ludzi. Wiele ważnych archeologicznych wykopalisk z tego okresu jest na terenie RPA, łącznie z licznymi naskalnymi malowidłami. Jeszcze nie miałam okazji odwiedzić żadnej z tych jaskiń, ale są one na mojej długiej liście miejsc do odwiedzenia.

Nasz przewodnik opowiadał o życiu codziennym, sztuce i sposobach zdobywania jedzenia tamtejszych ludzi. Jak to w archeologii bywa, mamy dalej wiele znaków zapytania w kwestii życia ludzi wiele tysięcy lat temu. W muzeum jest sporo eksponatów takich jak broń, sztuka czy obiekty użytku codziennego. To miejsce promuje też fajne hasło, które widziałam na innych wystawach archeologicznych w RPA: “Twoi przodkowie pochodzą z Afryki, witaj w domu.“.

Następne część wycieczki jest na zewnątrz i skupia się na poznawaniu roślin, na których polegają ludy San. Poznacie między innymi rośliny, z których można robić piwo, wino, a przede wszystkim leki i jedzenie. Dzięki tej wycieczce wiem, jak rozpoznać dziki czosnek i groszek 🙂 Wiem też jak wygląda super popularne tutaj w tej chwili buchu (wymawiajcie: buhu). Mainstream mówi, że to dobre na detoks, ale ludy San używają go na wszelkiego rodzaju zapalanie, zwłaszcza na problemy układu moczowego.

Ostatnim punktem programu jest wizyta w wiosce San, gdzie macie okazję zobaczyć jak wedle tradycji mieszkają ludy San. Głównym punktem programu jest jednak przygotowanie mięsa w tradycyjny sposób, a potem posiłek. My jesteśmy wegetarianami, więc grzecznie podziękowaliśmy. Było nam głupio, bo wszyscy byli przemili i przede wszystkim nie chcieliśmy nikogo urazić. Jakoś wybrnęliśmy i w rezultacie z wielką radością nasze mięso zjedli młodzi stażyści. Pan przewodnik za to czuł, że musi nam pokazać coś jeszcze w ramach rekompensaty i dowiedzieliśmy się, jak się rozpala się ognisko. Bardzo imponujące zdolności!

Ogólnie wycieczka była 10/10, bo centrum jest ektra, a i nasz przewodnik był sympatyczny, miał olbrzymią wiedzę i ciekawie opowiadał. Znał się nie tylko na tym, co praktykuje jego lud, ale także inne ludy San. Ja zawsze zadaję dużo pytań, a on na wszystkie potrafił bez problemu odpowiedzieć. Bardzo chciałabym wrócić do tego centrum na kolejną wycieczkę.

Przemyślenia

Przyznam, że przed odwiedzeniem tego centrum moja wiedza na temat kultury Khoisan była bardzo uboga. Ten temat przewija się, w wiadomościach i w rozmowach od czasu do czasu, ale nie zdałam sobie sprawę jak smutna i przejmująca jest historia ludów San. Od upadku apartheidu w RPA zwraca się wielką uwagę na poszanowanie różnorodności. Jednak w tej narracji wyraźnie brakuje ludów San i dopiero teraz widać ruchy w kierunku szacunku i rozpoznania potrzeb także tej grupy. Niedługo ma mieć premierę dokument “Jestem Khoisanem, nie Koloredem.“, który skupia się na tym temacie.

West Coast National Park – Park Narodowy Zachodniego Wybrzeża

Zanim zacznę o parku chciałam się pochwalić wywiadem na temat życia w RPA, którego udzieliłam Ośrodkowi Debaty Międzynarodowej w Gdańsku. To mój YouTubowy debiut – zapraszam do dawania kciuka w górę i komentowania 🙂 Okej, koniec dygresji!

Park Zachodniego Wybrzeża słynie przede wszystkim z kwiatów, które najlepiej obserwować w sekcji Postberg w sierpniu i wrześniu. A szkoda, bo ma on wiele pięknych widoków do zaoferowania nawet poza sezonem kwiatowym Co jeszcze można zobaczyć w tym parku? Dowiecie się z dzisiejszej notki!

Plan wycieczki

Teoretycznie ten park narodowy można odwiedzić podczas całodniowej wycieczki z Kapsztadu. Jest to tylko 1,5 godziny jazdy w jedną stronę. Trochę szkoda jednak nie zobaczyć innych rzeczy w tej okolicy np. nadmorskich miejscowości Yzerfontein czy Langebaan, centrum kultury San, !Khwa ttu czy prywatnego rezerwatu z safari, Buffelsfontein. Właśnie dlatego lepszym pomysłem jest zatrzymanie się w tej okolicy na weekend.

Wycieczkę warto planować biorąc pod uwagę, że park jest dość duży, więc na wizytę należy przeznaczyć mniej więcej pół dnia. Park jest otwarty od siódmej rano do siódmej wieczorem. Ma dwie bramy wjazdowe do plaży w Langebaan i zaraz obok Buffelfontein. Najlepiej wejść na stronę rezerwatu i zaplanować, co chcecie zobaczyć, żeby nie jeździć bez sensu. Pamiętajcie, że jest to rezerwat przyrody, czyli nie można zrywać kwiatów, niczego zabierać, a zwierzęta należy szanować.

Punkt informacyjny i restauracja w Geelbeek

Tutaj możecie dopytać się o wszystko, czego nie wiecie. Można przeczytać sporo na temat parku, ale też dowiedzieć się, co, gdzie i jak. Mapy, które dostajecie przy wjeździe są w miarę dobre, ale zwłaszcza mniejsze atrakcje może być ciężko znaleźć. Można też kupić tu coś do jedzenia i picia oraz znaleźć punkt obserwacji ptaków.

Budki do obserwacji ptaków

Dwie budki do obserwacji ptaków (bird hides) znajdują się niedaleko Geelbeek – jeden bezpośrednio obok, drugi około minutę jazdy stamtąd. Tutaj przyda się lornetka, bo gołym okiem niewiele zobaczycie. W takich budkach prosi się też o zachowanie ciszy i są specjalne “korytarze” wyciszające, zanim do takiej wejdziecie. Wszystko po to, żeby nie zakłócać spokoju zwierząt. Moim skromnym zdaniem najfajniejsze są flamingi i strusie, ale w parku jest ponad 100 gatunków ptaków.

Punkty widokowy Seeberg

Zaraz przy wjeździe do parku narodowego od strony Langebaan, jest punkt widokowy Seeberg. Daje on najlepsze widoki na cały rezerwat, w tym na lagunę. Dodatkowo w sezonie kwiatowym można w tym miejscu zobaczyć piękne kwiaty. Jest tam też maleńki domek z muzeum na temat tego miejsca. Do tego punktu widokowego można dojść pieszo, dojechać na rowerze górskim albo samochodem. Jeśli robicie to ostatnie bardzo uważajcie na zwierzęta przechodzące przez drogę, zwłaszcza żółwie.

Kwiaty w Postberg

Pamiętajcie, że ten kawałek parku jest otwarty tylko w sierpniu i wrześniu. Ludzie najczęściej robią tu rundkę samochodem, robią sobie kilka fotek z kwiatami i jadą dalej. Kwiaty są tu wyjątkowo piękne i jest to uważane za najlepsze miejsce, aby je podziwiać wiosną. Najlepsze nie oznacza, że jedyne. Jeśli przegapiliście te dwa miesiące w lipcu czy październiku też znajdziecie kwiaty w całym parku, a zwłaszcza w punkcie widokowym powyżej.

Piknik i wieloryby w Tsaarbank

Jeśli macie ze sobą lornetki z plaży w Tsaarbank można zobaczyć wieloryby w sierpniu i wrześniu. W tej części parku narodowego ludzie organizują sobie też pikniki.

Trekking i kolarstwo górskie

W parku jest ileś tras trekkingowych i szlaków dla kolarzy górskich. Niektóre można zacząć, kiedy się chce, ale niektóre szlaki wymagają nocowania w parku. Odsyłałam już do strony internetowej parku, ale właśnie tam jest najwięcej informacji. Dodatkowo jeśli wynajmiecie zakwaterowanie w okolicy niemal na bank znajdziecie tam folder informacyjny na temat parku.

Szlak Eve’s Footprint

Ten szlak to 30 kilometrów do przejścia w 2,5 dni. Dobra wiadomość jest taka, że jest to tzw. slackpacking. Oznacza to, że macie przewodnika, wasze rzeczy trafiają z miejsca na miejsce bez waszego udziału i jedzenie też jest ogarnięte. Zainteresowani? Tutaj znajdziecie więcej informacji na ten temat.

Sporty wodne

Ten park narodowy jest wokół zatoki, więc w niektórych miejscach dozwolone są sporty wodne typu kajakowanie, kitesurfing, surfing czy po prostu pływanie. Zaraz przed wjazdem do parku do strony Langebaan jest miejsce, gdzie można wypożyczyć różne sprzęty.

Zakwaterowanie

Powiedziałabym, że takie zakwaterowanie w parku narodowym to dla prawdziwych wielbicieli przyrody. Ja zawsze wolę poza – raz, że nie lubię być aż tak blisko przyrody za długo, a dwa, że trzeba to planować z duuuużym wyprzedzeniem. Miejsc jest mało, a amatorów takich atrakcji wielu. W tym parku jest jednak bardzo ciekawe zakwaterowanie na łódce, jeśli ktoś chciałby spróbować.

Na co uważać

To jest rezerwat przyrody i nie wszystkie zwierzęta są przyjazne. Z tych mniej fajnych są węże, skorpiony i pająki. To nie jest tak, że one są wszędzie i mimo że ja dużo łażę po górach widziałam ich przez lata zaledwie garstkę. Trzeba jednak mieć to na uwadze, bo niektóre są dość niebezpieczne. Patrzcie pod nogi jak chodzicie i nie schodźcie ze ścieżek, a wszystko będzie okej!

Jak (mi) się żyje podczas pandemii w RPA

W piątek otrzymałam moją drugą dawkę szczepionki na COVID, Pfizer. W związku z tym postanowiłam napisać podsumowanie tego jak żyje się w RPA od początku pandemii. Pandemia dalej się nie zakończyła, ale żyjemy w niej na tyle długo, że można na pewne rzeczy spojrzeć bardziej obiektywnie. Niektóre aspekty działania rządu były naprawdę fajne, inne niekoniecznie. Zapraszam do lektury!

Z czym to się je? – początki pandemii i drakoński poziom 5

Tu i poniżej – dzieła lokalnych artystów z wystawy na temat pandemii

Pandemia do RPA dotarła później niż do Europy. Pamiętam nawet jak się niektórzy łudzili, że może do nas nie przyjdzie. Ja się nie łudziłam, zamiast tego robiłam zakupy na zapas na wszelki wypadek 😀 W rezultacie nasz pacjent zero został zdiagnozowany 5 marca. Była to osoba wracająca z wakacji z Włoch. Ludzie bardzo panikowali, ja pamiętam, że sama kilka razy założyłam nie tylko maseczkę, ale i rękawiczki na zakupy 😉

Niedługo po zdiagnozowaniu pierwszych przypadków, rząd wprowadził stan klęski i lockdown na poziomie 5. Obiecano nam dwa tygodnie i znowu byli ludzie, którzy w to uwierzyli 😀 Pamiętam nawet jak oznaczali się na Instagramie w stories, że będą imprezować, jak tylko się te dwa tygodnie skończą. No chyba wystarczyło spojrzeć na to, co się działo na świecie, żeby wiedzieć, że te to ściema. No i była ściema bo na dzień przed końcem dodali nam jeszcze dwa tygodnie i trzeci gratis. Lol.

Poziom 5 to był hardkor. Można było pójść do apteki, lekarza, szpitala, weterynarza i sklepu, oczywiście w maseczce obowiązkowej i na zewnątrz i w budynkach. Wszystko inne było zamknięte. Nie można było wyjść na spacer, pobiegać ani wyprowadzić psa. Sporo ludzi aresztowano za to ostatnie, nawet jeśli ktoś był sprytny i np. wyprowadzał psa idąc po zakupy. Do tego dorzucono kontrowersyjną prohibicję alkoholową i równie kontrowersyjny zakaz sprzedaży papierosów.

Zmieniające się przepisy

Po poziomie 5 ogłoszono, że poziomy będą się zmieniać w zależności od ilości zakażeń. Razem z tym ogłoszeniem weszliśmy na poziom czwarty, kiedy niektóre osoby mogły już wrócić do pracy. Kosmetyczki, fryzjerzy i podobne serwisy dalej były niedostępne. Można było wyjść na spacer czy pobiegać, ale tylko w godzinach 6-9. Dla rządu to oznaczało większą kontrolę, ale oczywiście sprawiło, że były olbrzymie tłumy w popularnych rekreacyjnych miejscówkach rano.

Na otwarcie salonów urody i podobnych trzeba było czekać trzy miesiące. Rząd dawał pożyczki i małe zapomogi COVID-owe, niestety nieadekwatne do strat. Na sprzedaż papierosów i alkoholu pozwolono dopiero w sierpniu. Zakaz sprzedaży papierosów to była jednorazowa akcja, ale prohibicja alkoholowa ciągle przychodzi i odchodzi. Zmieniają się godziny i zasady sprzedaży – od wolnej amerykanki na poziomie 1 do kolejnej całkowitej prohibicji, gdy schodzimy na poziom 4. Poziom 5 również się nie powtórzył, odpukać w niemalowane.

Poza prohibicją w RPA cały czas jest godzina policyjna ze zmieniającymi się godzinami. Im więcej przypadków, tym wcześniej trzeba wrócić do domu, a później można wyjść. Największy problem z tym ograniczeniem jest taki, że wszystkie miejsce trzeba zamknąć najpóźniej na godzinę przed godziną policyjną. Jeśli jest ona o 21, teatr czy restauracja musi się zamknąć. W takie miejsca uderzają także ograniczenia osób oraz w przypadku gastro prohibicja.

Przy szczycie fal był dwukrotnie zakaz publicznych i prywatnych zgromadzeń na kilka tygodni. Oznaczało to, że nie można było pójść do kogoś do domu. Poza pracą można jednak było wtedy wyjść ze znajomymi do restauracji, kasyna czy kawiarni. Logika rządu była taka, że jak ktoś już musi się narażać, że złapie COVID i dołączy się do obciążenia szpitali to niech przynajmniej wspiera w tym gospodarkę.

Aktualnie właśnie skończyła się u nas trzecia fala i jesteśmy na poziomie pierwszym, czyli można prawie wszystko z zastosowaniem wymogów sanitarnych i ograniczeniach w liczbie ludzi. Cały czas trzeba jednak nosić maseczki, gdy jesteśmy poza domem, na zewnątrz też. Jedynym wyjątkiem jest kardio. Za niestosowanie się grozi grzywna albo 6 miesięcy więzienia.

Czy ludzie się stosują do obostrzeń?

I tak i nie. Z jednej strony na ulicy widać dużo ludzi bez masek, ale umówmy się do dziś już wiemy, że złapanie wirusa w takich warunkach nie jest łatwe. Policja zwykle przymyka oko, choć nie zawsze. Czasem zdarzy się ktoś, kto nakrzyczy na osobę bez maseczki. Tak samo jednak zdarza się, że ktoś powie coś komuś, kto ma maskę. No, wiadomka, co ci drudzy mówią, że to spisek i pandemii nie ma.

W budynkach ogólnie ludzie się stosują. W wielu miejscach jest zasada – nie masz maski, nie masz wstępu. Lekarze i wszystko co związane z medycyną są wyjątkowo ostrożni. Czasami w kinie widać, że ludzie zdejmują maseczki po wyłączeniu świateł, ale już w teatrze nie. W niektórych miejscach ktoś zrobi opcję na nosacza, ale to rzadkość. W restauracjach teoretycznie trzeba mieć maski, chyba że się je czy pije ale nikt się do tego nie stosuje.

Czasami ludzie łamią zasady, bo po prostu nie wiedzą, że zmienił się poziom lockdownu. Styl na Ramaphosę (nazwisko prezydenta) oznacza, że prezydent mówi około 8, że o północy zmieniają się przepisy. Jego przemówienie również jest ogłaszane tego samego dnia. Jeśli nie czekacie z wypiekami na twarzy każdy komunikat z jego strony, a raczej 1,5 roku od rozpoczęcia tej zabawy nikt tego nie robi, to łatwo przegapić zmiany.

Jeśli chodzi o godzinę policyjną to czasem ktoś trochę nagnie przepisy np. spóźni się z powrotem o pół godziny. Natomiast rzeczywiście przynajmniej w mojej okolicy jest cisza przez całą noc. Nie słychać samochodów, ani ludzi łażących po ulicy. Wiem jednak, że są organizowane nielegalne imprezy w dzielnicach przemysłowych. Jakiś czas temu było głośno o dziewczynie, która została na takiej imprezie zgwałcona. Te miejsca są zamykane na czas trwania godziny policyjnej i nie można z nich wyjść (ani przyjść). Prośbę dziewczyny o wezwanie policji lub wypuszczenie jej spełzły na niczym.

O co chodzi z tą prohibicją?

Jedną z najbardziej kontrowersyjnych decyzji rządu było wprowadzenie prohibicji, zarówno pełnej jak i częściowej. Okrutnie uderza ona w olbrzymi przemysł winiarski i inne przemysły alkoholowe w RPA. Przez jakiś czas, nie można nawet było eksportować alkoholu. Jak już mówiłam to nie tak, że rząd dawał jakieś olbrzymie zapomogi. Dla przykładu znam dwoje ludzi, którzy opuścili kraj bo padł ich biznes w tej branży. Jak już wspominałam ten zakaz sprzedaży alkoholu też mocno uderzał w gastronomię.

Czym więc rząd tłumaczy takie decyzje? Po pierwsze obłożeniem szpitali. Ludzie trafiający do szpitala po bójkach pijackich czy jeździe po pijaku zdarzają się często. Dodatkowo alkohol zwiększa problem przemocy domowej, której ofiarą padają kobiety i dzieci. Jest to olbrzymi problem w RPA. Lekarze pracujący szpitalach i klinikach zgadzali się z tymi działaniami rządu. Zwykli ludzie oczywiście nie. Znajdowali oni swoje sposoby na robienie alkoholu i zaczęły braki drożdzy i…ananasów w sklepach. Mój mąż też w pewnym momencie sam robił sobie ananasowe piwo.

Utrudniony dostęp do alkoholu oczywiście nie oznaczał, że nigdzie nie można go było kupić. Bardzo popularne były ogłoszenia typu “sprzedam szklanki” i za szklankami na zdjęciu było widać butelki wina czy innego alkoholu. Dodatkowo po pierwszej prohibicji, której nikt się nie spodziewał, kolejna prohibicja uderzyła tylko w biednych. Wszystkie pijące osoby, które znam po końcu pierwszej prohibicji obkupiły się w alkohol na kilka miesięcy i na takim poziomie utrzymują swoje zapasy.

Program szczepień i antyszczepionkowcy

Protest antyszczepionkowców

W tej chwili w RPA jest tylko Pfizer i Johnson i Johnson. W niektórych miejscach można wybrać, którą się woli. Do użytku zatwierdzono też Sinovac, ale jeszcze go nie ma i nie wiadomo, kiedy będzie. Program szczepień miał tutaj duże opóźnienie z powodów trochę niezależnych od rządu. Rząd zakupił Astra Zanecę, ale w badaniach klinicznych okazała się ona nieskuteczna na naszą lokalną odmianę koronawirusa. W związku z tym rząd ją sprzedał i musiał długo czekać na więcej Pfizera i J&J.

Na początku szczepionki dawano tzw. frontline workers, czyli głównie lekarzom i osobom pracującym w placówkach medycznych. Potem szczepiono także sektor edukacji. Dopiero później zaczęto je rozdawać zgodnie z grupami wiekowymi od najstarszej do coraz młodszych. Ja szczepiłam się jako ostatnia, bo mam mniej niż 35 lat. Do tej pory 30% społeczeństwa otrzymało co najmniej jedną dawką, choć teoretycznie każdy już miał szansę.

Punkty szczepień są ogólnodostępne i rząd naprawdę się postarał, żeby ludzie nie mieli problemu z dostępem do nich. Niestety nie wszyscy chcą się szczepić. Wśród tych osób jest podział na tych, którzy są antyszczepionkowcami, tych, którzy nie ufają tej konkretnej szczepionce albo “nie wierzą” w COVID i tych, którzy chcą poczekać albo im się po prostu nie chce.

Antyszczepionkowcy czasem organizują jakiś protest, ale póki co to nie były duże wydarzenia. Podejrzewam, że zmieni się to, jeśli ludzie będą zmuszeni do szczepienia się. Wątpiliwe jest, że rząd zdecyduje się na całkowicie obowiązkowe szczepienia, ale prawdopodobnie miejsca pracy będą mogły wymagać zaświadczeń o szczepieniu. Dla przykładu Uniwerystet w Kapsztadzie już przegłosował obowiązkowe szczepionki dla studentów i ciała pedagogicznego.

Jak pandemia wpływa na moje życie

W moim domu stres był trochę większy, bo mój mąż jest na lekach obniżających odporność w związku ze schorzeniem, na które cierpi od lat. Kiedyś nawet żartowałam, że on kolekcjonuje wirusy jak Pokemony, bo tak łatwo je łapie. Przez całą pandemię byliśmy dość ostrożni, według wskazań lekarskich. Nie wszyscy znajomi wykazywali zrozumienie i niektóre kontakty wymarły.

Nie udało mi się też polecić do Polski na wesele przyjaciółki, na którym miałam świadkować. To coś, na co czekałam mniej więcej rok, bo ważne wydarzenie i też rzadko jeżdżę do Polski. W RPA granice były zamknięte między marcem i wrześniem i dużo rodzin i par międzynarodowych zostało przez to rozdzielonych. Na pewno to “zamknięcie” nie wpłynęło na mnie dobrze psychicznie, zwłaszcza, że mój mąż wrócił do kraju na kilka dni przed zamknięciem granic.

Jeśli chodzi o pracę to na szczęście i ja i mąż pracowaliśmy zdalnie nawet przed rozpoczęciem pandemii. Niestety pandemia uderzyła w mojego największego klienta, któremu pisałam kontent. Po prostu przestał mi płacić. W związku z tym musiałam znaleźć coś na szybko, żeby nadrobić straty finansowe w wysokości 50% dochodów z dnia na dzień. Zaczęłam więc znowu uczyć języków i w 2020, miałam chyba jeden wolny weekend? Między innym kontentem, a uczeniem pracowałam mniej więcej 6,5 dni w tygodniu. My jednak zaraz przed pandemią zobowiązaliśmy się do kupna domu, który wymagał remontu i kredytu. Nie było zmiłuj!

Na szczęście po kilku miesiącach zaczęłam współpracę z nowym dużym klientem, dla którego piszę i teraz uczę tylko kilka godzin tygodniowo. Muszę jednak przyznać, że uderzyło to w moje morale, bo uczenie to coś, czym dorabiałam sobie na studiach…czyli jakieś 15 lat temu 😀 Nie hejtuje uczenia, lubię to, jestem w tym dobra, ale nie to chcę robić zawodowo. Poza tym słabiej na tym wychodzę finansowo niż na moich innych umiejętnościach.

Z przymusu spędzenia większej ilości czasu w domu znowu zaczęłam grać w gry, uczyć się intensywniej języków, pisać tego bloga i więcej działać na Instagramie. Odkopałam też kilka starych znajomości z zagranicy. No ale ogólnie to miałam dużo doła i w ogóle jakoś wyssało to ze mnie pozytywne patrzenie w przyszłość, w tym także kraju, w którym mieszkam.

Jak pandemia wpłynęła na RPA

Nie będę pisała o turystyce, bo chyba wiadomka, że leży. Turyści jacyś są, ale 70% mniej niż normalnie. RPA trafiło na czarną listę wielu krajów, ze względu na swój szczep. Mimo że teraz już ileś miesięcy u nas jest DELTA, jak wszędzie, inne kraje nie zdjęły nas z tych list. UK zrobi to dopiero w przyszłym tygodniu. W 2018 w turystyce pracowało 4,5% wszystkich zatrudnionych osób w kraju. W kraju z olbrzymim bezrobociem taki cios w ten sektor boli tym bardziej.

Inne sektory, które najbardziej ucierpiały to gastronomia, przemysł alkoholowy, a także kosmetyczki czy fryzjerzy. Ci ostatni mogą pracować, ale ludzie nie tak chętnie wydają teraz pieniądze. Wymogi pracy z domu to dla niektórych firm coś nie do ogarnięcia, często ze względu na branżę, więc po prostu pozwalniali ludzi. Leży też wynajem, bo biura porezygnowały z umów i stwiają na pracę zdalną, ludzie wyprowadzają się do tańszych miejsc, bo nie muszą dojeżdżać do pracy, a niektórzy zamieszkali z rodziną, żeby ciąć koszty.

I tak wolna administracja publiczna teraz w ogóle ledwo zipie. Znam kogoś, kto rozwodził się ponad rok, mimo że było za obupólną zgodą i bez dzieci, więc potrzebowali jedynie jednej rozprawy. Jest masa problemów przy rejestracjach narodzin, zgonów, już nawet nie wspominam o wizach. Wszystkiemu są winne zmiany poziomów i czasowe zamykanie miejsc pracy w związku z zakażeniem w miejscu pracy. Jak próbowaliśmy rejestrować kupno domu, to biuro było zamknięte mniej więcej raz na miesiąc na 10 dni, bo ktoś tam pracujący złapał COVID.

Odczuwalnie wzrosła przestępczość. Mówię o kradzieżach, włamaniach i innych rzeczach tego typu. Statystyki mówią, że wzrost jest mały, ale mam wrażenie, że ludzie jeszcze bardziej zmieniają swoje zachowania, bo czują się mniej bezpieczni. Często teraz jest mniej ludzi na ulicach i zwłaszcza wieczorem. Zamieszek w w lipcu nie da się na to zupełnie zwalić, ale frustracja pandemią była na pewno jednym z powodów. Przed nami wybory, a populistyczny i trochę straszna partia nagle ma dużo większe poparcie niż przed pandemią. Widać też dużo więcej osób bezdomnych 😦

I co teraz?

Kto to wie! Szczepionki są jedynym sposobem na normalność, a ludzie niechętnie się szczepią. Myślę, że czas pokaże. Jeśli macie jakieś pytania to zapraszam w komentarzach.