Prawie każdy prędzej czy później robi prawo jazdy. Ja z tych drugich, bo mimo że pierwszy kurs zrobiłam w Warszawie w wieku 18 lat nigdy nie podeszłam do egzaminu. Kolejne podejście miałam w okolicach 30-stki oczywiście w Kapsztadzie i była to prawdziwa odyseja. Teraz mnie to śmieszy, ale uwierzcie, że wylałam sporo łez frustracji podczas całego procesu 😀
Paragraf 22

W RPA wiele rzeczy można załatwić dość sprawnie, jeśli macie obywatelstwo RPA albo stały pobyt. I jedno i drugie obcokrajowcom coraz ciężej zdobyć, a dodatkowo do tej grupy jest małe zaufanie. Oznacza to, że gdy załatwia się cokolwiek formalnego nie wystarczy po prostu przynieść paszportu z wizą, tylko jeszcze trzeba udowodnić, że to co na tej wizie jest napisane jest prawdą. Jak? No to to już zależy od danego miejsca, a nawet osoby z którą macie do czynienia.
Co musi zrobić obcokrajowiec, żeby móc zdać egzamin na prawo jazdy albo kupić samochód? Po pierwsze potrzebny jest specjalny numer, który nazywa się TR (traffic register) number. Żeby go dostać, należy złożyć podanie, no a do podania trzeba złożyć dokumenty potwierdzające naszą wizę. No i tu zaczyna się wolna amerykanka i widzi mi się urzędników.
Przez ileś miesięcy przychodziłam do urzędu z nowymi dokumentami i za każdym razem wychodziłam, bo kolejny urzędnik mówił, że potrzebne mi jeszcze coś innego. Przynosiłam potwierdzenie zatrudnienia, dokumenty z banku, potwierdzenie adresu zamieszkania… Po tym jak za którymś razem usłyszałam “No a skąd mamy wiedzieć, że Pani dalej jest mężatką?”, przyprowadziłam męża. Wtedy Pan urzędnik wysłał nas na posterunek policji, gdzie mąż miał podpisać zaświadczenie, że razem mieszkamy 😀 Nie, nie mógł go po prostu podpisać tam w urzędzie.
Jak to się skończyło? Ostatni urzędnik, który przyjął dokumenty, wziął w rezultacie samą kopię paszportu i wizy, mówiąc, że reszta mu nie potrzebna 😀
Teoria

Po miesiącach mordęgi, piękny TR number dostałam po zaledwie tygodniu. Z tym mogłam zapisać się na test z teorii. Termin dostałam chyba miesiąc później bez jakichś większych sensacji. Sam egzamin nazywa się K53 i jest oparty na angielskim z lat 80-tych. Trzeba ogarniać podstawowe zasady jazdy, co jest w samochodzie i oczywiście znaki drogowe. Z najważniejszych rzeczy to w RPA jeździmy po lewej stronie.
Wykucie się teorii to nie jest jakaś wielka filozofia, natomiast pytania są bardzo podchwytliwe. Żeby zdać trzeba po pierwsze znać bardzo dobrze przepisy drogowe, a po drugie potrafić myśleć w określony sposób. Test sprawdza trzy umiejętności i przy każdej z nich musicie zdobyć ponad 70%, żeby zdać. Egzamin jest pisemny i wciąż pisany ręcznie.
Sam egzamin był mało przyjemny, bo Pan egzaminator to był taki typ, co lubi pokrzyczeć. Odpytywał wyrywkowo przed egzaminem, grożąc ludziom, że ich wyrzuci, gdy nie znali odpowiedzi i takie tam. Podczas egzaminu chodził po sali i komentował np. wygląd piszących. Ludzie i tak byli dość zestresowani, no ale przecież o to mu chodziło. Na szczęście zdałam za pierwszym razem, więc nie musiałam powtarzać tej mordęgi.
Po egzaminie wyniki dostaje się po kilkunastu minutach. Jeśli ktoś zdał, można dostać prawo jazdy dla osoby uczącej się (learner’s licence) od ręki. Trzeba tylko przejść badanie wzroku. Specjaliści są na miejscu i testują w okularach albo w soczewkach, jeśli ktoś nosi. Chodzi o to, czy widzicie, mając je na oczach albo czy widzicie bez niczego.
Koszmarni instruktorzy i egzamin praktyczny

Prawo jazdy dla osoby uczącej się uprawnia do prowadzenia pojazdu, pod warunkiem, że jest z wami kierowca z normalnym prawem jazdy. Uważam, że to świetna opcja, żeby nabrać pewności za kółkiem. Bez instruktora macie jednak słabe szanse na zdanie egzaminu praktycznego. Kierowcy jeżdżą bowiem zupełnie inaczej niż podczas egzaminu i nikt nie pamięta tych wszystkich zasad.
Na egzaminie sprawdza się umiejętność tzw. jazdy defensywnej (defensive driving). Jest to cały zestaw zachowań, które mają was chronić podczas jazdy, a założenie jest ogólnie takie, że każda inna osoba niż wy jest ch*jowym kierowcą i potencjalnym zagrożeniem. Mówię poważnie! Niektóre zachowania mają sens np. sprawdzenie martwego pola lusterek podczas zmiany pasa. Inne są totalnie bez sensu.
Za każdym razem jak ruszacie, więc spod świateł też, musicie spojrzeć w widoczny sposób na 5 punktów bezpieczeństwa i 3 przy zmianie pasa. Oznacza to obkręcenie lub półobkręcenie głowy. Ta zasada może być nawet niebezpieczny, jeśli ktoś inny nie zauważy waszej L-ki albo mu się spieszy i wam wjedzie w tyłek. Przede wszystkim wygląda to po prostu komicznie.
Oczywiście trzeba też opanować kilka manewrów. Z tego, co pamiętam z polskiego prawka to te same. Jest dużo miejsc, gdzie można ćwiczyć manewry za opłatą, a bardziej doświadczeni instruktorzy mają swoje własne miejscówki. No właśnie… instruktorzy!
Mój pierwszy instruktor był seksualnie sfrustowanym ojcem trzyletnich bliźniaków i ciągle opowiadał mi, że żona z nim nie sypia… Po kilku zajęciach zmieniłam go na kogoś innego, skończyło się po pierwszych zajęciach, gdy ten pan powiedział mi, że znak stop to tylko sugestia. Następny instruktor przyjechał samochodem, który nie miał działającego prędkościomierza i powiedział mi, że dobry kierowca wie z jaką prędkością jedzie ;D
Potem trafiłam na świetną instruktorkę, więc po pierwszych zajęciach wykupiłam pakiet. Niestety szkoła, dla której pracowałam to była banda oszustów, brali pieniądze, umawiali się na zajęcia, ale nie wysyłali instruktorów. Po kilku tygodniach takiej zabawy, uznałam, że mogę zapomnieć pieniądzach. Chciałam to zgłosić na policję, ale okazało się, że praktycznie wszystkie dane były fałszywe. Sprawa nawet trafiła do gazet, zgłoszona przez inne oszukane osoby, ale w rezultacie i tak ich nie złapali.
Potem koleżanka poleciła mi mojego anioła Kevina, który nie dość, że był świetnym instruktorem to był po prostu miłym człowiekiem. Moim egzaminem denerwował się chyba bardziej niż ja. Udało mi się zdać za pierwszym razem, ale przyznam, że miałam szczęście do egzaminatora. Facet widział, że się denerwowałam i np. dał mi kilka minut, żebym sobie “głęboko” pooddychała między polem manewrowym, a egzaminem drogowym.
Tak jak w Polsce (?), najpierw jest plac manewrowy. Potem czeka was 25 minut jazdy po mieście. Niby nie ma żadnych specjalnych zadań do wykonania, ale egzaminator wie, gdzie was zabrać, żeby łatwo nie było. Jeśli zdacie, tymczasowe prawo jazdy dostajecie od ręki. Ja moje na pewno zawdzięczam też mężowi, który dzielnie ze mną jeździł. Nasze małżeństwo jakoś przetrwało, ale ogólnie nie polecam 😀
Kilka słów na koniec
Bez całej szopki spowodowanej byciem obcokrajowcem w RPA zdobycie prawa jazdy nie jest bardzo trudne. Ludzie tak jak w Polsce rzadko zdają za pierwszym razem, ale ogólnie nie jest to jakiś bardzo ciężki proces. Sporo osób ma tu problemy z teorią, moim zdaniem jest ona skonstruowana w sposób “akademicki” i przypomina egzaminy na studiach.
Prawo jazdy ludzie zdobywają w zależności od statusu finansowego rodziny. Bogata młodzież robi prawko w wieku 18 lat i dostaje super samochód od rodziców. Klasa średnia tak samo, z tym że samochód będzie trochę starszy. Nie mając samochodu przez wiele lat, byłam ewenementem i często słyszałam na ten temat komentarze.
To kolejny podział w RPA, bo zdaniem wielu ludzi klasa średnia wzwyż, “nie da się żyć bez samochodu”. No, ale 50% albo więcej społeczeństwa żyje bez niego… Osoby biedniejsze, robią prawko później w życiu, jeśli się dorobią samochodu albo jeśli wymaga tego od nich praca. Wiele osób nigdy nie stać na kupno samochodu. Tak, da się żyć beza samochodu, ale jest trudno, bo niestety transport publiczny pozostawia wiele do życzenia.
Cały proces jest dość drogi. Nie ma minimum wyjeżdżonych godzin, ale tak jak mówiłam, bez instruktora są słabe szanse na zdanie. Dodatkowo nawet jeśli macie swój samochód instruktorzy bardzo niechętnie pozwalają wam się na nim uczyć. Chodzi głównie o to, że za egzamin potrafią zgarnąć kilka tysięcy randów/ponad tysiąc złotych, bo w cenie jest wypożyczenie samochodu. Z tego powodu tylko ostatni instruktor pozwolił mi uczyć się na moim.
Biurokracja i ostateczne rozwiązanie problemu mnie rozwaliło! Wygląda na to, że na całym świecie są jakieś idiotyczne papierologiczne dziwactwa, które ostatecznie okazują się tylko wymysłem urzędnika!
LikeLiked by 1 person
Dziękuję za komentarz i za follow 🙂
Niestety tak! Żaden kraj nie jest chyba wolny od tych problemów 😉
LikeLike