(Mój) ślub w RPA

Z okazji mojej dzisiejszej piątej (!) rocznicy ślubu postanowiłam wysmarować posta na temat ślubu w RPA. Będzie głównie oparty na moich doświadczeniach, ale dodam też trochę informacji ogólnych.

Ślub faktyczny

Mój mąż oświadczył mi się po niecałym roku związku z czego sześciu miesiącach mieszkania ze sobą. Niby szybko, ale my już byliśmy trochę starsi i wieku 27 (ja) i 32 lat, każde po kilku związkach i wyszaleniu się, gdy się poznaliśmy raczej wiedzieliśmy, że to jest “to”. Ślub zaplanowaliśmy na +/- 6 miesięcy po, no bo po co czekać?

Zebranie dokumentów to był trochę koszmar, bo przy małżeństwach międzynarodowych jest trudniej. Najpierw mąż musiał dostać zaświadczenie, że jest singlem i może wziąć ślub. Dopiero z zaświadczeniem męża ja mogłam poprosić o swoje zaświadczenie o zdolności do zawarcia małżeństwa. Polska musiała między innymi sprawdzić czy nie jesteśmy za blisko spokrewnieni 😀 Cały proces trwał około trzy miesiące (w tym dwa dokument męża tu na miejscu, a miesiąc mój…). Mój dokument o byciu niezamężną miał też ograniczenie czasowe.

Potem wszystko powinno było pójść łatwo… ale nie poszło. W Kapsztadzie mieli terminy na ślub dopiero na czas po wygaśnięciu mojego papierka. Znaleźliśmy bardziej elastyczny urząd, ale ponieważ RPA to jest kraina mlekiem i miodem płynąca w mniemaniu tutejszych służb imigracyjnych musieliśmy przejść przez rozmowę, zezwalającą na zawarcie małżeństwa. Pani urzędniczka była mocno straszna i podzieliła się kilkoma ksenofobicznymi komentarzami. Najbardziej oberwało się Pakistańczykom, według niej przyjeżdżającym do RPA tylko po to, żeby zapładniać lokalne kobiety…

Do nas miała złe podejście nie za moją narodowość, ale za to, że nie mieliśmy “pastora”, nie byliśmy wierzący i chcieliśmy wziąć ślub cywilny. Dwa razy jak przyjechaliśmy na rozmowę to odesłała nas z kwitkiem. Zgodnie z zasadami wymagała od nas obecności jednego rodzica męża przy rozmowie, ale poprosiła nas też o szereg dokumentów niewymaganych prawnie. Np. list od mojej mamy, że jest świadoma tego, że wychodzę za mąż i aprobuje wybór :D. Przypominam, że tu chodzi o dorosłych ludzi… Tak czy inaczej dokumenty dostarczyliśmy.

Rozmowa odbyła się dopiero za trzecim razem. Rozdzielono mnie i męża – najpierw przepytywali jego, potem mnie. Teść musiał być obecny przy obydwu częściach. Sama rozmowa była pełna głupich pytań, a Pani czepiała się dziwnych rzeczy. Już nie będę was zanudzać szczegółami, ale dla przykładu w RPA nie ma już od iluś lat łączonych kont bankowych dla par z różnych względów. Można ewentualnie mieć pełnomocnictwo do czyjegoś konta, które też mieliśmy. No ale pani urzędniczce się nie podobało, że nie było łączone i dalej cmokała mimo że tłumaczyliśmy, że prawnie nie ma takiej opcji. Mimo cmokania i kręcenia głową w rezultacie zdecydowała, że jednak jesteśmy spoko i możemy wziąć ślub.

Nasz faktyczny ślub odbył się tydzień później w deszczowy wtorek w urzędzie stanu cywilnego w Paarl. Praktycznie nikomu o tym nie powiedzieliśmy. Wiedziała moja mama, siostra męża oraz obecni: rodzice mojego męża, którzy nam świadkowali, jego babcia i moja przyjaciółka. Wzięliśmy dzień wolnego w pracy i po ślubie wszyscy poszliśmy do restauracji. Dla mnie to było super i nie zmieniłabym tego dnia na nic innego. Potem opublikowaliśmy zdjęcia na Facebooku i dowiedziała się reszta znajomych. Chyba nikt się nie obraził, ci co mnie dobrze znają wiedzą, że z niektórymi rzeczami jestem bardzo skryta.

Przy ślubie oczywiście wybiera się nazwisko. Nazwisko można mieć męża, dwuczłonowe albo swoje. Mąż też może wziąć wasze albo dwuczłonowe. Pary homoseksualne też mają pełną dowolność w tej kwestii. Wybiera się też nazwiska dzieci. Decyzję można jednak zmienić na późniejszym etapie. Ja chciałam najpierw dwuczłonowe, ale potem zmieniłam zdanie i zostałam przy swoim, bo jednak każda okazja do j*bania patriarchatu jest dobra 🙂

Dużo osób, które decydują się na tradycyjny ślub z weselem tutaj, też bierze ślub cywilny tylko na kilka dni, a nie miesięcy przed weselem. Wynika to z tego, że osoby uprawnione do zawierania małżeństw poza urzędem są często porezerwowane lata do przodu i czasem jest po prostu łatwiej przejść się do urzędu. Wtedy na weselu jest często ślub tylko religijny, jeśli ktoś jest wierzący albo po prostu ktoś udaje urzędnika i się robi wszystko jeszcze raz.

Wieczór panieński i kawalerski

Wieczór panieński i kawalerski to raczej stały punkt imprez przedślubnych. Na kawalerskim głównie się pije, częste jest wyjście na miasto i robienie z siebie idioty. Niektórzy mają na sobie kostiumy. W Kapsztadzie często faceci idą do klubu ze striptizem Mavericks, innych mniej bawi uprzedmiotowianie kobiet i tam nie idą. Zarówno kawalerski i panieński składają się z kilku etapów czy aktywności.

Dla dziewczyn hitem są zajęcia z tańczenia na rurze (było u mnie), burleski i drag shows. Często są jakieś zabawy, czasami takie same jak na kawalerskim. Oczywiście wszędzie dużo penisów (hihihi) i podtekstów seksualnych. Ja z mojego mało pamiętam, bo we wszystkich zabawach waliłam karne szoty. Porzygałam się już na etapie drugim imprezy, wiem, że ta wiedza była wam potrzebna.

Teraz często ludzie robią też panieński i kawalerski wspólnie albo przynajmniej łączą ostatni etap. Tak zrobiliśmy my i obydwie grupy spotkały się w klubie karaoke. Jest z tego nagranie jak śpiewałam “My heart will go on” z koleżanką, wiecie czym mnie będzie można szantażować, gdy zostanę politykiem.

Najgorzej na tych okazjach obrywa się druhnom. Tutaj trendem jest posiadanie całego szeregu dziewczyn. Często widać na zdjęciach 6 czy 10 osób. Oczywiście ciężko, żeby to były bliskie przyjaciółki, więc często słychać jęczenie “wybranych”. Zazwyczaj robi się zrzutki, ale jeśli coś nie wypali czy ktoś nie dopłaci koszt spada na druhny. Często panny młode mają wygórowane wymagania, co do ich wieczoru panieńskiego i grupa się na konkretną aktywność nie chce zrzucić – to też jest problem druhen.

Dodatkowo od druhen wymaga się tu często konkretnego stroju na wesele. To zwykle drogie sukienki, które kosztują kilka tysięcy randów. Wszystko po to, żeby focia ślubna była idealna.

Wesele w RPA – co jest inne niż w Polsce

Wesela w RPA są ogólnie podobne do tych w Polsce. Mówię ogólnie, bo wszystko zależy od religii i etniczności. Sporo osób decyduje się jednak na takie zachodnie. Największa różnica jest taka, że nie na wszystkich weselach wszystko jest opłacone. Np. często nie ma open baru tylko np. opłacony jest pierwszy drink gości albo tylko piwo i wino, ale nie mocne alkohole. My nakupiliśmy Żubrówki i daliśmy spory limit, który ludzie wykorzystali dopiero pod koniec imprezy.

Jeśli chodzi o ceny wesel to są one mega drogie, chyba tak jak wszędzie. Zazwyczaj rodzice trochę pomagają finansowo albo całkowicie pokrywają koszta imprezy. Ja kupiłam dwie białe kiecki na promocji w normalnym sklepie z ubraniami (jedną na ślub, drugą na wesele), welon w sklepie “Mała Księżniczka” i tyle. Nienawidzę wydawać pieniędzy, a już 30% do wszystkich produktów, bo wesele to już w ogóle. Jedyne w co zainwestowałam to makijaż i włosy, bo jednak jestem próżna 😀

Na nowoczesnym weselu, zwłaszcza w dużym mieście, nie można liczyć na koperty od gości. Niektórzy wam dadzą, a niektórzy nie. Pieniądze nie interesowały nas aż tak bardzo, wesele mieliśmy na 40 najbliższych osób z RPA. Organizowaliśmy je tak, żeby nie musiało się zwrócić. To jednak, że niektórzy ludzie nie przynieśli nawet kartki z życzeniami czy czegoś drobnego w ramach gratulacji trochę mnie zdziwiło. Tak samo jest tu jednak z urodzinami, niektórzy nic nie przynoszą, nie postawią ci też piwa. Dla mnie to jest dalej nie do ogarnięcia, no ale to raczej kwestia pokolenia, bo dla starszych ludzi tu to też jest dziwne.

Jeśli chodzi o kopertowanie to czasem jest jakiś cel pieniędzy wpłacanych na wesele np. jedna koleżanka poprosiła o wpłacanie pieniędzy, mówiąc, że to na fundusz na studia jej pomocy domowej. Jeśli już ludzie dają to nie są to duże kwoty. Jak pierwszy raz szłam na wesele ze znajomymi w cztery osoby zrobiliśmy wspólną zrzutkę na tysiąc randów (260 PLN). Ja dałam tyle, ile inni mówili, że się daje. Piąta koleżanka z paczki się wyłamała. Uparła się na osobną kopertę, bo inaczej skąd młodzi mieliby wiedzieć, że ona dała więcej 😀 No ale i ona jaka osoba bogata dała 500 randów (130 PLN). Jak widzicie, organizowanie wesel to tu słaby biznes. My mieliśmy jeszcze uroczystość rodzinną w Polsce to sobie odrobiliśmy, lol.

My też nie wymagaliśmy wiele od gości. Wybraliśmy kolor niebieski na dekoracje i poprosiliśmy w miarę możliwości o strój w tym kolorze. Poza kolorami ludzie często wybierają cały temat, czasami są wesela przebierane, gdzie wymaga się przebrania. Najbardziej znienawidzonym weselem o jakim słyszałam było to znajomych męża pt. “Alicja w Krainie Czarów w latach 20tych”.
No i teraz będzie niespodzianka, ja na to wesele nie zostałam zaproszona. Osoba towarzysząca na zaproszeniu nie jest wcale normą, nie ma znaczenia czy ktoś ma partnera czy nie. Często zaprasza się ludzi indywidualnie. W tym przypadku to byli znajomi męża ze szkoły, których widziałam w życiu dwa razy i nie zostałam zaproszona.
Tak samo nie ma czegoś takiego jak zapraszania kogoś, bo oni nas zaprosili na wesele. Chcesz to zapraszasz, nie to nie. Ludzie się oczywiście obrażają, ale to już inna sprawa 😉

Przebieg wesela

Na weselu na początku ludzie często najpierw biorą ślub (lub udają, że go biorą, jeśli już wzięli). Na ceremonii często czyta się własną przysięgę małżeńską albo osobiste listy przed normalnymi formułkami typu “Biorę sobie Ciebie za żonę…”. My tylko odczytywaliśmy takie listy, ale bez szopki. Ja się tak denerwowałam podczas czytania, że mi się całe nogi trzęsły, co oczywiście goście zauważyli i się podzielili 😀 Potem jest rzut welonem i muszką.

Lubię gwiazdorzyć, ale wesele to totalnie nie moja bajka. Gdyby to zależało całkiem ode mnie nie mielibyśmy żadnego, ale mężowi zależało na naszym tu, a mojej mamie na uroczystości rodzinnej w Polsce. Ważne, że mieliśmy nasz dzień. Trochę szkoda, że nie mieliśmy imprezy z polskimi znajomymi, no ale nasze życie jest tu i klimat z masą ludzi, którzy nie mojego męża raczej by dla niego nie był fajny. Koniec dygresji.

Po przysiędze goście zazwyczaj coś tam sobie jedzą, a potem jest następny punkt programu. Dużo ludzi ma jakieś występy (np. para młoda śpiewa piosenkę albo ma jakąś choreografię), są życzenia od osób, które nie dotarły czy przemowy. Potem znowu jedzenie i pierwszy taniec, tort i czas wolny i dla gości i dla młodych. U nas był jeszcze polski akcent w postaci toastu Wyborową. Goście mieli wydrukowane instrukcję jak się krzyczy “gorzko” i o co z tym chodzi. Nawet spoko im to wyszło.

No i tyle! Wesela rzadko trwają do białego rana, bo zazwyczaj wynajem jest do północy. Czasem można dłużej za dopłatą, ale to zależy od miejsca. Jeśli wesele jest w mieście często jest after party. Baaaardzo często ludzie organizują wyjazdówki. W naszej prowincji są piękne farmy wina i inne fajne miejscówki z ładnymi widokami. Lepiej dla gości, bo nie trzeba wracać po pijaku samochodem. Gorzej dla gości, bo to koszt no i cały weekend na to przepada.

Myślę, że kiedyś jeszcze wam napiszę o innych typach wesel organizowanych tutaj np. tradycyjnych muzułmańskich czy afrykańskich. To będzie jednak post oparty na książkach i artykułach, no chyba, że ktoś mnie do tego czasu gdzieś zaprosi. Mam znajomych z różnych etniczności, ale jednak wszyscy z tych, których znam stawiają na Zachód i białe suknie.

Afterek

PS Co zrobić z suknią ślubną

Tak jak mówiłam, wydałam mało na suknie ślubne, więc mnie głowa nie bolała. Jedną dalej trzymam w szafie i już raz wykorzystałam na ślubną sesję fotograficzną w Polsce zasponsorowaną przez przyjaciółkę z Polski :* Drugą za to założyłam na zombie walk i oczywiście trafiłam dzięki temu do gazet. Także jeśli nie macie pomysłu na wykorzystanie sukni to tu jest jeden 😀

Zamieszki w RPA w lipcu 2021

7 lipca 2021 aresztowano byłego prezydenta RPA, Jacoba Zumę. Powodem aresztowania było to, że prezydent nie pojawił się, gdy miano przyglądać się zarzutom m.in. korupcji w czasie jego prezydentury. Za obrazę sądu skazano go na 15 miesięcy więzienia. Drobne, lokalne protesty zwolenników Zumy zaczęły się już w czerwcu. Dopiero w lipcu Sąd odrzucił apelację, co doprowadziło do aresztowania.

W dniu aresztowania prezydenta rozpoczęły się protesty na większą skalę i zamieszki, głównie w prowincji KwaZulu-Natal. Szybko rozniosły się do sąsiedniej prowincji Gauteng. Początkowo wyglądały one niegroźnie, ale przybrały na sile. Mimo wcześniejszych sygnałów ostrzegawczych nikt nie był przygotowany na taki tragiczny rozwój sytuacji – niszczenie, kradzieże i podpalenie na olbrzymią skalę. Ludzie nie wiedzieli, co się dzieje, bali się także w innych prowincjach. W końcu zaczęło wychodzić na jaw, że to wszystko nie było spontaniczne.

W rezultacie były to największe zamieszki od czasu zakończenia apartheidu. Jak zwykle w RPA, wszystko jest dość skomplikowane więc postaram się wam wyjaśnić w skrócie co się stało i co do tego doprowadziło.

Kontekst etniczno-polityczny

Rządząca partia nazywa się ANC i to z jej ramienia prezydentami zostali aktualny prezydent Cyril Ramaphosa i były prezydent Jacob Zuma. Były prezydent wciąż ma jednak w tej partii spore poparcie, zwłaszcza w prowincji KwaZulu-Natal. Frakcjonowanie partii to także ważny powód, czemu do tragedii doszło akurat w tej prowincji. Najważniejsze jest jednak to, że Zuma był populistą i “człowiekiem z ludu” no i wiele osób, zwłaszcza młodych i biednych dalej bardzo go lubi. Dodatkowo prezydent Zuma ma dość duże poparcie w tej prowincji ze względów etnicznych. Jest on Zulusem, a sama nazwa tej prowincji tłumaczy się jako “miejsce Zulusów”. Mimo że król Zulusów potępiał te zamieszki, a Zuma stracił część poparcia Zulusów w czasie swojej prezydentury, nie można o tym nie wspomnieć.

Domniemane grzechy prezydenta Zumy są liczne i przedstawiono mu wiele zarzutów. Według przeciwników byłego prezydenta, oskarżenia są uzasadnione i skazanie go za przestępstwa popełnione podczas prawie 10-letniej prezydentury jest symbolem praworządności państwa. Sam Zuma, a zanim jego zwolennicy, twierdzi natomiast, że zarzuty wobec niego są upolitycznione i fałszywe. W lutym mówił, że nie boi się więzienia, a powołaną komisje porównywał do takich z czasów apartheidu. Tak, żeby dam wać kontekst porównania do apartheidu to trochę tak jak porównywanie do komuchów, ZOMO i podobnych w Polsce.

Poza sprawami politycznymi etnicznymi, w RPA jest oczywiście frustracja spowodowana ponad rokiem pandemii. Kraj miał nawet przedtem duże bezrobocie i problemy gospodarcze. Gdy pod pretekstem politycznym różne osoby rozpoczęły więc nawoływanie do protestów, zamieszek, kradzieży i niszczenia nie było ciężko o posłuch. Zwykli przestępcy także szybko zauważyli okazję wzbogacenia się.

Inne sfrustrowane osoby, ale także całkiem dobrze usytuowani obywatele przyłączyli się do kradzieży. Tym zajęła się policja, a tymczasem osoby podżegające ukierunkowały zwolenników w kierunku niszczenia miejsc strategicznych dla infrastruktury. Kto i co dokładnie będzie wiadomo dopiero za jakiś czas, ale aresztowano ileś osób za podżeganie zamieszek. Wiadomo, że idzie to dość wysoko i że zaangażowani byli też pewni funkcjonariusze bezpieczeństwa wyższej rangi. Agencja bezpieczeństwa wewnętrznego miała też pewne sygnały na temat planowanych zamieszek zanim się zaczęły.

Efekty zamieszek

Zamieszki trwały prawie tydzień z mniejszym i większym nasileniem. W prowincji Gauteng i w Johannesburgu opanowano je stosunkowo szybko. Natomiast prowincja KwaZulu-Natal bardzo ucierpiała. Najbardziej dostało się stolicy prowincji, 3 milionowemu miastu Durbanowi. Gdy piszę to dziś w niedzielę, niektórzy ludzie tam dalej nie mają dostępu do jedzenia, paliwa i innych podstawowych produktów, bo sklepy i magazyny ogołocono. W kraju organizowane są zbiórki, aby dostarczyć ludziom to, co potrzebują. Podczas zamieszek zamknięto też punkty szczepień, a i tak mieliśmy duże opóźnienie z różnych przyczyn.

Poniżej podaje zniszczenia za prezydentem Ramaphosą, który ponownie przemówił do narodu w sobotę.

– Zginęło co najmniej 212 osób – 180 w KZN, 32 w Gauteng

– Aresztowano ponad 2500 osób

– poważne zniszczenia odnotowano w 161 galeriach handlowych, 11 magazynach, 8 fabrykach i 161 miejscach sprzedających alkohol (przypominam, że teraz jest prohibicja alkoholowa)

– poniszczono drogi i inną infrastrukturę


Koszty finansowe są olbrzymie, mówimy o miliardach randów. Koszt społeczny jest nie do oszacowania. Tak jak mówiłam ludzie byli przerażeni, zwłaszcza w Durbanie, gdzie po prosty rozwalano, palono i kradziono przez tydzień. Ja wiem, że ludzie mają różne wyobrażenie o RPA, ale od upadku apartheidu to był stosunkowo stabilny kraj. Tak, ma swoje problemy, nawet duże z przestępczością, ale to jest przestępczość taka nie wiem, codzienna. Nic podobnego do tych zamieszek się tu nie wydarzyło i ludzie są wstrząśnięci… choć nie wszyscy zdziwieni.

Można liczyć tylko na siebie?

Kolejny problem, który się uwydatnił w czasie tych zamieszek, to to że niektórzy cywile są zmilitaryzowani. Ogólnie życie w RPA uczy, że nie do końca można liczyć na rząd. Wynika to ze słabych świadczeń społecznych i innych kwestii. Jest to smutne i nie zawsze prawdziwe, ale tak uważa wiele osób. Ludzie polegają więc głównie na rodzinie, społeczności i sobie.

W czasie tych zamieszek, niektórzy zaczęli brać na siebie rolę służb porządkowych, które nie dawały rady. Pojawiły się patrolujące grupy cywilów (często uzbrojone w to co mieli pod ręką…albo broń) czy zorganizowanie grupy ludzi broniących sklepów i biznesów sąsiadów. Nawet transport publiczny przyłączył się do obrony przed atakującymi. No i wszystko byłoby fajne, gdyby nie to, że branie spraw w swoje ręce, zwłaszcza przez uzbrojonych cywilów to dość niebezpieczny trend.

Rząd już dawno uważał, że ta militaryzacja obywateli była czymś z czym należy walczyć. Od dłuższego czasu pracowano nad ustawą o zaostrzeniu zasad na posiadanie broni, planowano jej uchwalenie już niedługo. Tak jak mówię to wrażenie, że komuś potrzebna broń do tej pory była to raczej obsesja w głowach niektórych ludzi. Niestety po tych wydarzeniach w mniemaniu tych osób posiadanie broni będzie jeszcze bardziej uzasadnione.

Na szczęście, ten duch pomocy i niezależności w społeczności potrafi być też bardzo pozytywny. Ludzie dbali nie tylko o jedzenie dla siebie, ale i dla sąsiadów. Wszyscy informowali się o przebiegu zdarzeń, aby inni unikali niebezpiecznych miejsc. No i oczywiście, gdy zamieszki już ucichły ludzie wspólnie sprzątali ulice i pomagali naprawiać szkody. Zawsze podkreślam, że tę gotowość do pomocy bardzo lubię w mieszkaniu w RPA. Nie ma znaczenia, czy złamaliście sobie nogę w drodze na siłownię (true story!) czy ktoś wam zdemolował sklep. Ludzie zawsze podają tu w różnych sytuacjach rękę.

Oni po nas przyjdą

No właśnie, co jest w głowach niektórych ludzi, że tak bardzo chcą mieć ta broń? Przekonanie, że “oni po nas przyjdą”. Nie wiem, czy ktoś z was oglądał serial Mroczny Turysta na Netfliksie? W każdym razie w 7 odcinku dziennikarz prowadzący wybiera się m.in. do RPA. Tu rozmawia z białymi Afrykańskimi ekstremistami aktywnie przygotowującymi się na “ewakuację”, robiąc sobie cotygodniowe ćwiczenia. Przygotowują się na czas, który ich zdaniem przyjdzie prędzej czy później, czyli gdy osoby czarnoskóre “przyjdą” po białych.

Ci ludzie to skrajny przypadek i żyją obsesją, ale wiele ludzi w RPA ma do pewnego stopnia podobne przekonanie, że muszą być przygotowani “na wszelki wypadek”, bo “nie wiadomo, co się stanie”. To są głównie osoby białe i raczej Afrykanerzy, ale nie tylko. To bardzo krzywdzące przekonanie, bo taki podział na “oni” i “my” dla mnie jest w ogóle absurdalny w takim różnorodnym etnicznie kraju. Nie ułatwia to napraw społecznych po latach wzmacniania podziałów rasowych i etnicznych przez apartheid. Łatwo też się tu dopatrzeć uprzedzeń rasowych, ale cóż… Niestety niektórzy myślą właśnie w taki sposób i zazwyczaj usłyszycie to tylko w prywatnych rozmowach.

Podejrzewam, że wiele takich osób czuło, że te zamieszki to znak, że ta “apokalipsa” właśnie się zaczyna. To kolejny problem i podział, który zapewne teraz po tych zamieszkach się uwydatni. Myślę, że kiedyś opowiem wam więcej na temat tej obsesji, bo jest ona częścią niepokojącego trendu. Jest to np. coś, co ludzie z RPA często wspominają za granicą, budując dość skrzywiony obraz tego państwa w oczach innych.

Co teraz?

No teraz to będzie masa problemów. Biznesy trzeba odbudować, należy wypłacić odszkodowania, znaleźć winnych, dokonać zmian w służbach bezpieczeństwa… To wszystko potrwa. Wielu ludzi zostało bez pracy, inni bez źródeł dochodu, na które pracowali całe życie. Myślicie, że turyści chętnie przyjadą teraz do Durbanu i okolic w najbliższym czasie? To kolejny cios w lokalną gospodarkę i turystykę.

Trauma po tych wydarzeniach też nie będzie łatwa do przepracowania. Ja byłam 1000 kilometrów od tych wydarzeń, a i tak czuję poza smutkiem irracjonalny strach. Jestem w szoku, że coś tak okropnego mogło się wydarzyć. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę kontekst pandemii, polityczny i regionalny… No ale nie wiem, jak myślicie, że byście się czuli, mieszkając w Krakowie, gdyby ktoś zorganizował systematyczne rozwalanie i podpalanie Gdańska?

Rząd już zapowiedział pracę nad strategią obrony na takie sytuacje. Poza włączeniem do akcji wojska nie było tak naprawdę żadnego planu. Nie wiem czy można użyć innego określenia w stosunku do ludzi, którzy to zorganizowali niż terroryzm. Najbardziej jak zawsze ucierpią osoby biedne np. te, których nie było stać na wykupienie ubezpieczenia albo takie, których miejsce pracy zniszczono. Jest to ciężki czas dla całego kraju, ale wierzę, że zostaną z tego wyciągnięte wnioski i nic takiego już się nie powtórzy.

Jeśli macie jakieś pytania, zapraszam do komentowania.

Jak (mi) się żyje w RPA

Na to, że żyję w RPA słyszę różne reakcje. Od oskarżeń o permanentne wakacje do zdziwienia, przez sympatyczną ciekawość, po pytania jak mogę w takim kraju żyć (często opartego na stereotypach). Dzisiaj więc rzucę trochę światła na to jak faktycznie w RPA żyje się mi i osobom, z którymi mogę się porównywać. Natomiast pamiętajcie, że to jest doświadczenie kogoś z tak zwanej klasy średniej, bo w RPA jest wielkie zróżnicowanie i żyją ludzie bardzo biedni i bardzo bogaci.

Praca – zarobki i rynek pracy

O pracę jest w RPA ciężko z bezrobociem w wysokości 30%. Im wyższe wykształcenie, tym większe szanse na zatrudnienie, ale zarobki bardzo się różnią w zależności od ukończonych studiów. Najlepiej żyje się ludziom ze zdolnościami technicznymi albo po kierunkach ścisłych. Dla humanistów po studiach zarobki zaczynają się w okolicach 10-15 tysięcy randów (2,5-4 tysiące złotych) w Kapsztadzie. W Durbanie byłoby to mniej, a w Johannesburgu więcej, ale jest to adekwatne do cen. Nie mówcie jednak, że całkiem całkiem, zanim nie dojdę do części o kosztach życia 😉

Dla humanistów na tym poziomie kończą się zarobki. W wielu firmach jest inflacyjny wzrost co roku, ale ogólnie możliwości podwyżkowe są dość ograniczone. Z tego powodu dużo zdolniejszych osób skacze po firmach, każda kolejna oferuje trochę więcej. Możliwości w danej firmie to zazwyczaj dwie ścieżki – albo kierownictwo albo zasiedzenie, gdy po latach zaczynają dochodzić jakieś bonusy. Można się też zarzynać pracą dodatkową albo płatnymi nadgodzinami (jeśli firma oferuje). Przy kompetencjach miękkich wyjątkiem jest szerokorozumiana turystyka, gdzie można (było) naprawdę nieźle zarabiać.

Warunki zatrudnienia różnią się od firmy do firmy. Według prawa pracownikowi należy się 15 dni płatnego urlopu rocznie, oczywiście poza weekendami i świętami. Urlop macierzyński to 4 miesiące urlopu BEZPŁATNEGO, urlop tacierzyński 10 dni tego samego. Wiele firm oferuje kobietom lepsze opcje, ale przy rezygnacji z pracy za szybko po powrocie zdarza się, że za ten macierzyński trzeba zwrócić pieniądze. Chorobowego standardowo przysługuje człowiekowi 10 dni rocznie albo 30 dni przez trzy lata (można to sobie różnie rozłożyć).

Znalezienie pracy bardzo często odbywa się przez znajomości. Firmy mają prawo do tzw. wewnętrznego poszukiwania kandydatów i za polecenie osoby, która się sprawdzi można nawet dostać dobry hajs. Rekruterzy spoza firmy są bardzo ostrzy i trochę jak roboty. Np. raz nie przeszłam nawet pierwszej rundy do pewnej firmy przez rekrutera, ale na to samo stanowisko ktoś mnie polecił i pracowałam u nich trzy tygodnie później.

Taki system to jest oczywiście koszmar dla imigrantów, bo na początku znajomych nie masz. Ogólnie szukanie pracy bez stałego pobytu graniczy w tej chwili z niemożliwością, nie ma znaczenia, czy jesteś małżonkiem obywatela RPA czy ot tak sobie szukasz. Poza zatrudnianiem ludzi z bardzo określonymi kwalifikacjami lub na wysokich stanowiskach, żadnemu pracodawcy się nie chce bawić w wizy. Gdy przyjechałam, nie było aż tak źle. W tej chwili prowadzę własną działalność gospodarczą. Trochę bo chcę, a trochę bo nie mam wyboru.

Styl życia

Styl życia to jest moja ulubiona część życia w RPA. Dużo się wychodzi ze znajomymi do “lepszych” restauracji czy na różne wydarzenia kulturalne i w stosunku do nawet takich humanistycznych zarobków jest to bardzo do ogarnięcia. Ludzie z mojego pułapu zarobkowego są też aktywni, chodzą na wspinaczki górskie, ćwiczą, biorą udział w różnych aktywnościach fizycznych. I najlepsze – jest też spore zaangażowanie społeczne we wszelkiego rodzaju projekty.

W Kapsztadzie jest mega, bo jest i ocean i góry i fajne markety i restauracje i teatry i w ogóle. ALE nie da się mimo wszystko porównać życia kulturalnego tutaj z tym, które miałam w Warszawie. Tam jest więcej teatrów, festiwali filmowych i różnych innych. Żeby być w centrum kulturalnym tutaj musiałabym przeprowadzić się do Johannesburga, którego nie lubię z innych powodów.

Ludzie w RPA są mili i pomocni. Jeśli coś ci się stanie, zaraz ktoś przybiegnie z pomocą. Czasem ktoś się do Ciebie uśmiechnie na ulicy bo tak, albo podejdzie i powie ci coś miłego. Może to nie wydaje się jakąś wielką rzeczą, ale naprawdę zmienia jakość życia. Jak pięć (?) lat temu pojechałam do Polski to byłam w szoku jacy niesympatyczni są ludzie w takich normalnych, codziennych sytuacjach.

Bezpieczeństwo

O bezpieczeństwie dla turystów pisałam osobno. Życie codzienne jest inne od wycieczki na dwa tygodnie, więc nie ma co się sugerować codziennymi doświadczeniami ludzi. Martwienie się o bezpieczeństwo to po prostu coś, co jest takim dodatkowym filtrem nałożonym na mózg, którego się po pewnym czasie nie zauważa. To normalne przeanalizować jakiś plan pod kątem “a czy to jest aby bezpieczne”, nawet jeśli ten plan to po prostu powrót samochodem od znajomych samej o północy.

Na pewno brakuje mi łażenia na piechotę po zmroku, bo tu zazwyczaj zaczyna się robić pustawo. Najbardziej widać to w zimie, kiedy o 19 jest prawie totalna pustka na chodnikach poza centrami handlowymi czy miejscami, gdzie ludzie chodzą wieczorem. Ja chodziłam sama nawet do 22, kiedy nie było mnie stać na taksówkę, ale nigdy nie czułam się bezpiecznie.

Bezpieczeństwo trzeba też brać pod uwagę przy wynajmie czy kupnie, gdy wybiera się dzielnice. Dodatkowo dom czy mieszkanie trzeba zabezpieczyć tak, jak zabezpieczają go sąsiedzi. Np. jeśli wszyscy wokół Ciebie mają ogrodzenie elektryczne, należy w nie zainwestować. Czemu? Bo inaczej twój dom będzie się rzucał w oczy włamywaczowi. Przy wyjeździe na wakacje, ludzie często opłacają osobę, która po prostu mieszka w ich domu. Dom pozostawiony bez opieki to też coś, czego wyczekują włamywacze.

Sprawy społeczne

Biedę widać prawie wszędzie, przemieszaną z bogactwem i nowoczesnością. Każdy ma inną wrażliwość, ale mi na to bardzo ciężko patrzeć. Mimo że pomagam zawsze czuję, że pomagam za mało. O biedzie w RPA jednak wie każdy więc opowiem o czymś innym, czyli o różnorodności. Ze względu na wiele mniejszości naprawdę fajnie się tu żyje. To, że ktoś może być inny niż ty, jest po prostu normą. W pracy masz zazwyczaj ludzi o wszystkich kolorach skóry i wielu wyznań. Życzenia w firmach często wysyła się na wszystkie święta religijne np. firma życzy udanego Ramadanu wszystkim świętującym. Nie ma zakładania, że na pewno obchodzisz takie czy inne święta.

RPA jest też krajem liberalnym społecznie. Dużo ludzi jest wierzących, jak wszędzie, ale każdy sobie wyznaje co chce albo nic i w ogóle tego nie widać w debacie publicznej. Podstawowa antykoncepcja jest refundowana przez rząd, aborcja jest na żądanie. Mniejszość LGBTQ+ jest chroniona przed dyskryminacją, są małżeństwa homoseksualne i związki partnerskie hetero i homoseksualne. Oczywiście kraj ma wiele problemów, ale podstawy prawne umożliwiają ludziom walkę o swoje prawa.

Życie na wizie

Nie będę się o tym rozpisywać, ale jest to koszmar, który od lat staje się coraz bardziej koszmarny. Bezrobocie i związane z nim nastroje ksenofobiczne, sprawiają że prawodawstwo jest coraz ostrzejsze. Poza tym urząd imigracyjny nagminnie łamie prawa obcokrajowców.

Życie bez stałego pobytu jest upierdliwe, gdy macie do czynienia z jakąkolwiek administracją. Urzędnicy często po prostu mówią wam, że coś wam się tam nie należy, bo nie jesteście z RPA/nie macie stałego pobytu. Nowy przykład to szczepionki. Mimo że należą się obcokrajowcom, mojej znajomej udało się zaszczepić dopiero za trzecim razem, bo przedtem odsyłano ją z kwitkiem.

Zdobycie pobytu stałego jest coraz bardziej skomplikowane i zazwyczaj jest to po 5 latach czegoś tam, z masą absurdalnych wykluczeń. Mi się należy w tym miesiącu, ale od ponad roku nie można składać podań. Po złożeniu podania czeka się na przyznanie statusu od kilku miesięcy do kilku lat.

Jest tu pięknie

Jednym z powodów dlaczego w RPA mieszka mi się lepiej niż gorzej jest piękno i różnorodność tego kraju. Naprawdę nie trzeba wyjechać daleko za miasto, żeby znaleźć zupełnie inne widoki. W mojej prowincji znajdziecie lasy, które wyglądają jak polskie, ale i tereny pustynne. Kraj jest wielki i jest masa rzeczy do zobaczenia. Ja zwiedziłam po 10 latach tylko połowę prowincji i mam jeszcze baaaardzo dużo do zobaczenia.

Poza pięknymi krajobrazami są tu też różne zwierzęta i rezerwaty przyrody. Kiedyś mnie to zupełnie nie kręciło, a teraz bardzo lubię wypad na takie czy inne interakcje ze zwierzętami w weekend. Samo zwiedzanie miast też jest fajne, bo są bardzo różnorodne. Każde z nich ma inną mieszankę etniczną, architekturę i historię. A jak już mi się to znudzi, to mamy jeszcze dwa niezależne kraje na terenie RPA do obskoczenia 😉

Koszt życia

No i na koniec najmniej przyjemny temat 😀 Ogólnie koszt życia typu wynajem, jedzenie czy kosmetyki jest dość porównywalny do Polski. Powiedziałabym, że wynajem jest droższy, a kupno nieruchomości tańsze niż w polskich dużych miastach. Trzeba jednak pamiętać, że dla typowego mieszkańca RPA to są ekstremalnie wysokie ceny, dla wielu bez szansy na otrzymanie kredytu.

To jednak nie koniec kosztów życia w RPA. Po pierwsze, jest prywatne ubezpieczenie zdrowotne, często zabierane bezpośrednio z wynagrodzenia. Koszt najniższej opcji to około 500 PLN miesięcznie. Do tego ubezpieczenie mało pokrywa, więc za wiele rzeczy trzeba płacić z własnej kieszeni i to dość dużo. System publiczny jest dobry, ale bardzo obciążony i niedofinansowany. Wiadomo, że w niektórych sytuacjach nie pomoże. Na przykład kiedy rodzisz i chciałabyś znieczulenie to go nie dostaniesz, chyba że to cesarka. Kliknijcie sobie na ten link, co dałam powyżej, bo już pisałam szczegółowo o tym temacie.

Potem dochodzą wszystkie inne ubezpieczenia. Jak masz dom trzeba go ubezpieczyć, z zawartością, no bo jest duża przestępczość. Nie zapominajmy o prywatnej firmie ochroniarskiej i obsłudze alarmu przeciwwłamaniowego. Jak masz laptopa to też lepiej go ubezpieczyć, bo wynosisz go z domu i nie podchodzi pod ubezpieczenie mieszkalne. To samo z biżuterią czy z inną elektroniką, typu aparat, przecież to dość prawdopodobne, że ktoś cię skroi. Samochód koniecznie trzeba ubezpieczyć od kradzieży, no i tak normalnie od wypadków.

Zwierzęta to jest kolejny szalony koszt. Każda wizyta u weterynarza z jakąś tam drobną interwencją to koszt 200-300 złotych. Jak zwierzę się bardziej zepsuje to już w ogóle. No chyba, że wolicie, żeby i tu was doili miesięcznie – ubezpieczenie zdrowotne dla zwierzęcia też, oczywiście, istnieje :D.

O dzieciach nawet nie będę pisać, bo wszystko kosztuje bardzo drogo. System szkolnictwa sprawia, że tzw. klasa średnia najczęściej wysyła dzieci do szkół tylko częściowo finansowanych przez rząd. Wiadomo, że rodzice jeszcze bardziej dbają o edukację w kraju, gdzie jest olbrzymie bezrobocie. Studia też są płatne.

No i punkt ostatni – odkładanie na emeryturę. Ponieważ najwyższa emerytura tutaj to trochę poniżej 500 PLN nie możecie na to liczyć. Dlatego ludzie w bardzo młodym wieku zakładają sobie tzw. pension fund. To już od każdego zależy ile sobie wpłaci miesięcznie… no chyba, że akurat pracujesz dla takiej firmy, która ci to też utnie z pensji 😀

W skrócie życie tu kosztuje od ch*ja i ciut ciut.

Podsumowanie

Mimo wszystko lubię żyć w RPA, bardziej niż nie lubię. Czy tu zostaniemy na długie lata zależy od różnych czynników. Przyznam szczerze, że wszystko inne mogę zaakceptować, ale jestem wykończona sytuacją i ograniczeniami wizowo-pracowniczymi. Jako plan awaryjny mamy na oku dwa inne państwa, gdzie moglibyśmy się stosunkowo łatwo przeprowadzić. Nie powiem gdzie, ale nie w Europie.

Jeśli macie jakieś pytania, zapraszam do komentowania!

Przepis na wegetariańskie bobotie

Nie wiem czy tam, gdzie jesteście też widać ten trend, ale w RPA im surowsze zasady lockdownu, tym więcej osób zajmuje się pracowaniem nad swoimi zdolnościami kulinarnymi. Cóż, ja i mój mąż też 😀

Kuchnia południowoafrykańska jest mocno mięsna, więc przygotowanie wersji wegetariańskiej często wymaga nieco kreatywności. Jeśli jecie mięso i nie wyobrażacie sobie bez niego nawet jednego posiłku, po prostu użyjcie w tym przepisie mielone mięso wołowe zamiast mielonki sojowej 😉

Krótka historia bobotie

Jak w przypadku wielu popularnych dań, o dokładne pochodzenie bobotie są spory. Najprawdopodobniej samo danie pochodzi z Europy, a dokładnie z kuchni holenderskiej. Natomiast tę wersję, którą znamy dziś uznaje się za danie kuchni przylądkowej malajskiej (Cape Malay).

Cape Malay to grupa etniczna zwana również Cape Muslims (Muzułmanie przylądkowi). Są to potomkowie muzułmanów z różnych części świata, którzy żyli głównie w okolicach Kapsztadu podczas kolonializmu brytyjskiego i holenderskiego.

Kuchnia tej grupy etnicznej jest bardzo popularna w Kapsztadzie, zarówno w wersji street food, jak i w wykwintnych restauracjach. Przepis, który wam podaje jest po wypasie i super się nadaje do odgrzewania na kilka dni. Można też nakarmić nim sporo osób na proszonej kolacji.

Bobotie: Składniki i inne szczegóły

Smakuje lepiej niż wygląda, słowo 😀

Czas przygotowania: 15 minut aktywnego gotowania, 45 minut do godziny łącznie

Typ kuchni: Wegeteriańska lub wegańska

Liczba porcji: 6

Poziom trudności: Łatwe


Składniki:


Część główna


500 g sojowej mielonki (albo innej roślinnej)

1 duża cebula

2 ząbki czosnku

5 łyżek średnio-ostrego curry

1-2 łyżki sosu sojowego

1/2 łyżeczki kurkumy

1/2 łyżeczki sproszkowanej kolendry

1/2 łyżeczki sproszkowanego imbiru

1/2 łyżeczki mieszanki ziół do gotowania

szczypta chilli (może być pieprz, jak nie macie)

1/2 papryki

1 duże, kwaśne i twarde jabłko (np. Granny Smith)
albo 2 małe

2 kawałki chleba bez skórki, dowolny typ

1 łyżeczka soli

1 łyżeczka proszku do pieczenia

2 porządne łyżki chutney owocowego
, jeśli ciężko wam znaleźć możecie zastąpić dżemem morelowym

1 łyżka octu winnego


125 ml mleka roślinnego (albo normalnego)


Górna warstwa:

2 jajka (albo odpowiednik dwóch jajek z wegańskiego substytutu)

2-3 szczypty soli

liście laurowe


6-8 pokrojonych miękkich orzechów (nerkowca, pekan lub włoskich)

125 ml mleka roślinnego (albo normalnego)

Sposób przygotowania

Uwaga: Najlepiej jest kupić taką roślinną mielonkę, która jest gotowa do gotowania (czyli mokra). Jeśli używacie granulatu sojowego czy innego to oczywiście musicie go najpierw przygotować. Chodzi o to, żeby mieć łącznie 500 gramów – tyle powinno wam wyjść z około 200 g suchego granulatu sojowego namoczonego w odpowiedniej ilości wody.

Uwaga 2: Pamiętajcie rozgrzać piekarnik do 170 stopni.

1. Cienko kroimy cebulę, paprykę i jabłko. Jabłko zostawiamy w skórce, zamiast kroić możemy zetrzeć. Wyciskamy czosnek. Przygotowujemy mielonkę sojową, jeśli używacie granulatu. Wrzucamy wszystko z części “górna warstwa” razem do miski.

2. Wsadzamy mielonkę sojową, czosnek, cebulę i wszystkie przyprawy z części głównej do garnka, polewamy sosem sojowym. Mieszamy i gotujemy na średnim ogniu przez 5 minut.

3. Jak nam się to robi to w międzyczasie odkrajamy skórkę od chleba i nasączamy chleb w mleku w kolejnej miseczce (tak wiem, będzie dużo zmywania, ale warto). Dodajemy do tego, co już mamy po 5 minutach, jak mówiłam w punkcie 2. Jak czegoś jeszcze nie wrzuciliście z części głównej to teraz wrzućcie. Znowu mieszamy i gotujemy wszystko razem ze 2-3 minuty.

4. Przekładamy do naczynia żaroodpornego i pięknie wyrównujemy w naczyniu. Musi być równo i pięknie, bo teraz będziemy polewać tym co mamy w misce pt. “górna warstwa”. Polewamy równo po całej powierzchni naczynia i NIE wciskamy ani nie mieszamy.

5. Wsadzamy do piekarnika o temperaturze 170 stopni na około 30 minut. Po 25 minutach możecie sprawdzić, czy już pora. Kiedy górna warstwa będzie złotobrązowa możecie wyciągać.

Teoretycznie wasze bobotie jest gotowe, ale trochę smuteczek jeść je samo. Najlepiej podać je z ryżem w tym samym stylu. W tym celu ugotujcie ryż i podgotujcie/przysmażcie go z kurkumą, garścią rodzynek i cynamonem.

Koniecznie dajcie znać w komentarzach, jeśli spróbujecie tego przepisu albo jeśli macie jakieś pytania. Możecie mnie też oznaczać na Instagramie #magdawrpa.