Sytuacja osób LGBTQ+ w RPA

Na kontynencie afrykańskim osoby LGBTQ+ borykają się z wieloma problemami. Prawo wielu krajów nie rozpoznaje związków homoseksualnych, a więc również w żaden sposób nie chroni przed dyskryminacją. W innych krajach homoseksualizm kara się więzieniem, a nawet karą śmierci. Jedyne kraje afrykańskie, gdzie osoby LGBTQ+ są aktywnie chronione prawnie to RPA i Republika Zielonego Przylądka.

Pod względem prawnym RPA wyróżnia się pozytywnie nie tylko na kontynencie, ale i na całym świecie. Jako pierwszy kraj wprowadziło ochronę przed dyskryminacją ze względu na orientację seksualną do Konstytucji. W 2006 zalegalizowano za to związki małżeńskie i partnerskie osób tej samej płci. Oczywiście oznacza to również, że mają prawo do adopcji dzieci.

Sytuacja prawna wskazuje na to, że w RPA panuje pełne równouprawnienie, co niestety nie jest prawdą. Przyjazne LGBTQ+ prawo nie zawsze jest przestrzegane, a jego łamanie nie zawsze karane. Dodatkowo przestępstwa na tle dyskryminacji ze względu na orientację seksualną to niestety wciąż bardzo duży problem.

Jeszcze tylko słowo wstępu: W tekście używam skrótu LGBTQ+, bo taki (lub samo LGBT) widzę w polskich mediach. W RPA używa się w tej chwili terminu LGBTIQA+.

Kapsztad – gejowska stolica Afryki

Za najbardziej przyjazne miejsce dla społeczności LGBTQ+ uznaje się Kapsztad. Nazywa się go nie tylko gejowską stolicą RPA, ale i całej Afryki. Dzielnica De Waterkant jest w szczególności znana ze sporej ilości miejscówek przyjaznej tej społeczności. Wiele takich miejsc jest wręcz kultowych i bardzo lubianych na wszelkiego rodzaju wieczory panieńskie, urodziny i inne okazje.

Jedno z takich miejsc to Beefcakes, które bardzo polecam, jeśli wylądujecie kiedyś w Kapsztadzie. Organizowane są tam świetne występy drag queens. Atmosfera jest bardzo rozluźniona i naprawdę można zapomnieć o całym świecie. Podobna miejscówka to Gate 69, choć tak naprawdę znajduje się już w centrum, a nie w samym De Waterkant.

W Kapsztadzie od 1994 organizowana jest też bardzo fajne wydarzenie, Mother City Queer Project (MCQP). Jest to impreza, która co roku zmienia miejscówkę i temat. Przebierają się wszyscy, niektórzy planują stroje całymi miesiącami. Jest to przede wszystkim bardzo pozytywne wydarzenie, a zabawa trwa do rana. Każdy jest tam mile widziany, choć trzeba wspomnieć, że stosunkowo wysokie ceny biletów nie każdemu dają możliwość udziału w tym wydarzeniu.

Kolejnym ważnym wydarzeniem jest festiwal filmowy Out in Africa. Festiwal odbywa się w Kapsztadzie i Johannesburgu. Wyświetlane są filmy na temat społeczności LGBTQ+. Odbywa się on we wrześniu, osobno od reszty “sezonu festiwalowego” w Kapsztadzie w listopadzie. Dzięki temu łatwiej obejrzeć wszystko, co się chce.

Jak to wygląda na co dzień

Oczywiście bycie przedstawicielem LGBTQ+ to przede wszystkim codziennie życie przedstawiciela mniejszości, a nie imprezy czy wydarzenia kulturalne. Porównując do Polski… to w ogóle nie można tego porównać. Bycie osobą homoseksualną czy transseksualną jest częścią rzeczywistości, tak samo jak bycie z danej etniczności. Oznacza to np. że koleżanka z pracy mówi ci o swojej żonie albo może powiedzieć ci o tym, że kiedyś była chłopcem.

W restauracjach widać pary homoseksualne na randkach tak samo jak pary heteroseksualne. Wiadomo, że nie każdy lubi trzymać się za ręce czy okazywać uczucia w miejscu publicznym, ale jest to równie widoczne dla wszystkich par. Tak samo nie każdy ma ochotę na przygodne pocałunki na imprezach, ale takowe widać na imprezach i ze strony heteroseksualistów i homoseksualistów.

Nie znaczy to jednak, że wszystkim się to podoba. Nie będę ściemniać i przedstawiać RPA jako jakiegoś raju, którym nie jest. Przede wszystkim niektóre społeczności są konserwatywne i osobom LGBTQ+ jest ciężko zrobić coming out. Często chodzi nie tylko o kulturę, ale i o religię. Nie można też oczywiście porównać Kapsztadu czy Johannesburga do małej miejscowości. Nawet w Kapsztadzie wszystko zależy jednak od otwartości konkretnej rodziny czy społeczności.

Znam celebrytę ze społeczności Afrikaans, który nigdy otwarcie nie mówi o swojej orientacji w mediach. W induskiej rodzinie partnera przyjaciółki dopiero próba samobójcza sprawiła, że rodzina wsparła osobę chcącą zmienić płeć. Bardzo bliska znajoma Żydówka ukrywała przede mną (i przed innymi), że jest lesbijką do czterdziestki. Przykłady tego typu mogłabym mnożyć, a o przynależności kulturowej wspominam, bo ma ona znaczenie. Niezależnie od ogólnej akceptacji społecznej oraz tolerancji i braku dyskryminacji na papierze, ludzie wciąż czują, że dla ich rodziny czy społeczności ich prawdziwa tożsamość będzie problemem.

Ogólnie bycie przedstawicielem mniejszości LGBTQ+ w RPA jest najbardziej widoczne, a więc wydawałoby się akceptowalne z krajów, które obserwowałam. Natomiast jest też wiele problemów z jakimi zmaga się ta społeczność. Nie można też zapomnieć, że ze względów historycznych, życie przedstawiciela tej mniejszości często zależy od koloru skóry. Nie można porównać uprzywilejowanej zamożnej białej osoby z dzielnicy De Waterkant, której życie przypomina życie w San Francisco, a osoby czarnoskórej z biednej dzielnicy, której codzienność mimo fajnego prawa, to ciągły strach przed prześladowaniem.

Dyskryminacja pomimo praw

Jak wspomniałam powyżej, przedstawiciele mniejszości LGBTQ+ mają pewne obawy związane z coming outem i często boją się dyskryminacji. Zacznijmy od sytuacji na rynku pracy, gdzie w teorii nie powinno być problemu.

Przede wszystkim podczas rozmowy o pracę wcale nie tak łatwo udowodnić dyskryminację. W RPA nie można o stan cywilny pytać wprost, ale to wychodzi, tak samo jak posiadanie dzieci, w pytaniu “Co lubisz robić w wolnym czasie?” i podobnych. Komuś może nie spodobać się, że wspomnisz męża jako mężczyzna. Oczywiście ludzie znają prawo i nikt nie powie głośno “Nie chcę tego Pana zatrudnić, bo jest homoseksualistą”. Mogą za to wybrać innego kandydata z podobnymi kwalifikacjami i podać wiele innych “akceptowalnych” powodów dlaczego woleli kogoś innego.

Poza dyskryminacją, bo ktoś jest po prostu homofobem, jest jeszcze bardziej dyskretna dyskryminacja. Dla przykładu człowiek uważa, że ma otwarty umysł, ale ma jakieś tam idee na temat przedstawicieli społeczności LGBTQ+, często wynikające ze stereotypów. Podświadomie np. nie wyobraża sobie danej osoby na jakimś stanowisku. W pewnych zawodach, jest to też motywowane “troską” o takie osoby, zakładając, że w danym środowisku by się nie odnalazły. Mowa tu głównie o zawodach, gdzie promuje się tradycyjny, patriarchalny model męskości.

Kolejnym problemem była możliwość zawierania małżeństw homoseksualnych. Niektórzy urzędnicy stanu cywilnego bronili się swoim sumieniem czy religią i nie chcieli udzielać ślubu parom homoseksualnym. Przez wiele lat był to akceptowalny powód nie wykonywania swoich obowiązków. Pozbyto się go nowym prawem w 2020 roku. Rozumowanie jest tu proste – urzędnik nie może odmawiać czegoś dozwolonego prawnie, bo ma takie widzi mi się. W podobny sposób uporano się z urzędnikami, którzy zmieniali kobietom nazwiska na nazwiska ich mężów po ślubie bez ich zgody, bo im się wydawało, że każda kobieta powinna tak robić.

Przestępstwa na tle dyskryminacji ze względu na orientację seksualną

Przestępstwa na tle dyskryminacji ze względu na orientację seksualną to niestety wielki problem w RPA. Nie ma dokładnych statystyk dotyczących morderstw, pobić i gwałtów na tym tle. Problem jest znowu taki, że często ciężko to udowodnić. Jeśli ofiara przeżyje może zeznać na temat homofobicznych czy transfobicznych komentarzy oprawcy. Jeśli to morderstwo znaczenie udowodnić czemu je popełniono. Dodatkowo w RPA wiele przestępstw po prostu nie jest zgłaszanych.

Na początku tego roku przestępczość przeciw przedstawicielom LGBTQ+ wzrosła i od tamtej pory aktywiści starają się, aby rząd dokonał dodatkowych zmian w prawie. Chodzi przede wszystkim o projekt ustawy przeciwko przestępstwom na tle dyskryminacji i mowie nienawiści. Jest to dość problematyczna ustawa, ponieważ musi ona być skonstruowana tak, aby jednocześnie nie ograniczać wolności słowa czy religii. Prace nad nią trwają od 2016 roku.

Ofiarami przestępczości są wszyscy przedstawiciele mniejszości LGBTQ+. Najbardziej jednak dotknięte są osoby mieszkające w biednych dzielnicach tzw. townships. To tam dokonuje się wielu przestępstw na takim tle, jak i innych. W RPA status finansowy dalej często wiąże się z rasą. Według badań z 2008 roku 86% procent czarnoskórych kobiet z mojej prowincji bało się gwałtu. Dla porównania tak czuło się tylko 44% białych kobiet. Gwałty zdarzają się bardzo często – jeden na czterech mężczyzn w 2009 roku w RPA przyznał, że uprawiał seks z kobietą bez jej zgody.

Wspominam o tym konkretnym problemie nie bez powodu. Jednym z bardzo rozpowszechnionych przestępstw w RPA jest tzw. “gwałt naprawczy”. Jego ofiarami są najczęściej lesbijki, które ktoś postanawia “naprawić”. Podejście jest więc takie, że jeśli kobieta nie chce mężczyzn(y) to znaczy, że po prostu “nie spotkała jeszcze takiego, co by jej zrobił dobrze”. Poza mocno patriarchalną kulturą do takich poglądów przyczynia się też przekonanie, że bycie hetero to jedyna “normalna” opcja (heteronormatywność) i ogólny brak zrozumienia społeczności LGBTQ+.

Efekt jest taki, że kobiety, zwłaszcza w townships, w związkach lesbijskich boją się okazywać sobie uczucia publicznie, mieszkać ze sobą czy przyznawać się do innej orientacji seksualnej. Tak jak mówiłam wcześniej ofiarami przestępstw są również inni przedstawiciele społeczności LGBTQ+, ale zdecydowanie najwięcej w mediach słychać na temat przestępstw dokonywanych na lesbijkach. Jest to część większego trendu rozpowszechnionej przemocy przeciwko kobietom.

Podsumowanie

RPA to kraj z prawodawstwem, które w teorii powinno zapewniać równość i brak dyskryminacji. Podczas krótkiego pobytu w RPA można odnieść wrażenie, że społeczność LGBTQ+ nie ma problemów, jakie widzi się w innych częściach świata. Niestety jest to bardzo dalekie od prawdy. Wielu przedstawicieli tej społeczności ma spokojne życie, ale wielu wciąż żyje w strachu. Niestety rasa i status społeczny, które są tu wciąż mocno połączone, mają wielki wpływ na to, jak danemu przedstawicielowi społeczności się tu żyje.

Jest to szeroki temat i o wielu kwestiach nie opowiedziałam, ale myślę, że jest to dobre podsumowanie najważniejszych punktów.

Wycieczka na szczyt Góry Stołowej

Jeśli śledzicie mnie na Instagramie, to na pewno wielokrotnie widzieliście u mnie zdjęcia Góry Stołowej. Jest to bardzo urokliwy widoczek do fotografowania, który wkrada się na zdjęcia z najróżniejszych części Kapsztadu. Najlepsze widoki są jednak z samego szczytu.

Możliwości dotarcia na czubek góry jest kilka. Można wjechać na niego kolejką albo wejść kilkoma różnymi ścieżkami. Ścieżki są mniej lub bardziej bezpieczne i wszystkie trudne. Ja polecam szlak Plateklipp Gorge, który jest uznawany za najbezpieczniejszy pod względem samej wspinaczki.

Wjazd kolejką

Nie każdy może, nie każdy lubi 😀 … łazić po górach. Dlatego zamiast mozolnego wejścia na szczyt, na które trzeba przeznaczyć minimum dwie godziny, można po prostu wjechać na Górę Stołową kolejką. Table Mountain Aerial Cableway to atrakcja turystyczna, która zabierze was na sam szczyt w 5 minut. Kolejki jeżdżą często i wszystko jest świetnie zorganizowane. Przejazd zapewnia świetne widoki, a sam wagonik obraca się wokół własnej osi.

Oczywiście za taką atrakcję trzeba zapłacić. W momencie pisania cena wynosiła 380 randów (100 PLN) za przejazd w dwie strony i mniej więcej połowę za przejazd w jedną stronę. Nawet jeśli się wspinacie, nie polecam zejścia. Bardzo obciąża kolana, jest żmudne, trzeba co chwila mijać się z ludźmi i czekać na swoją kolej. W skrócie, przyjemniej jest zjechać kolejką.

Jazda nie jest bezpieczna, jeśli panują niesprzyjające warunki pogodowe. Dlatego wyciąg jest zamykany np. przy mocnym wietrze. Trzeba wziąć to pod uwagę przy planowaniu wycieczki. Warunki potrafią zmienić się szybko, więc nie należy zostawiać tego na ostatni dzień wizyty w Kapsztadzie. Na głównej stronie kolejki, podlinkowanej powyżej, możecie zawsze sprawdzić czy kolejka działa czy nie oraz kiedy jest pierwszy i ostatni wjazd i zjazd.

Wspinaczka na szczyt

Wspinaczka na szczyt nie jest łatwa i mówię to jako dość aktywna osoba, która dużo chodzi po górach. Najlepiej wybrać dzień, gdy Słońce jest za chmurami albo zacząć bardzo wcześnie, około 7 rano. Zimą też potrafi być bardzo gorąco ze względu na nasłonecznienie. Koniecznie weźcie ze sobą nakrycia głowy, minimum litr wody na osobę i odpowiednie obuwie. Dobrze jest się też nasmarować kremem przeciwsłonecznym. Naprawdę nie ma co chojrakować! Zawrócić jest jeszcze gorzej niż iść dalej, a naprawdę można sobie zrobić krzywdę bez tych rzeczy.

Jak już zaplanowaliście wejście kiedy nie jest zbyt gorąco i macie co trzeba, możecie zaczynać. Najlepiej zaparkować samochód na Tafelberg Road albo dojechać autobusem MyCiti bus do dolnej stacji kolejki. Trasę zaczyna się zaraz obok stacji kolejki, patrząc na górę jest to po prawej stronie. Znajdziecie tam znak, który nie pozostawia żadnych wątpliwości.

No i idziecie na początku mocno pod górkę, aż dojdziecie do kolejnego znaku. Daje wam on opcję pójścia jeszcze bardziej pod górkę albo skrętu w lewo. Polecam skręcenie w lewo, doprowadza to do najbezpieczniejszego wejścia na górę. Pierwsze podejście wygląda jak na załączonym obrazku.

Po tym jak skręcicie w lewo, robi się nieco łatwiej. Jest to praktycznie spacerek na wąskiej ścieżce. W ten sposób możecie odpocząć przed głównym podejściem. Po drodze jest sporo ładnych widoków. Najpierw mijacie malutki wodospad, pod którym można się ochłodzić:

Potem idziecie dalej w tym samym kierunku. Zobaczycie piękne skalne formacje takie jak ta:

Potem kończy się zabawa i zaczyna się główne podejście. Zobaczycie tam tablicę z napisem Plateklipp Gorge. Nie jest pionowo do góry, bo ścieżka jest rozłożona. Niestety stopnie to wielkie kamienie, i każdy ruch czuć w łydkach. Ludzie robią sobie przystanki praktycznie po każdej prostej. Ten kawałek jest też wyjątkowo trudny, bo jest bardzo nasłoneczniony. Tutaj macie zdjęcie, jak bardzo jasno jest na tej trasie w zimie koło dziesiątej:

Tam na górze widać szczelinę i właśnie tam chcecie dotrzeć. Bardzo fajne jest na tej trasie to, że można sobie przycupnąć pod pretekstem robienia fotek (gdy naprawdę łapiecie oddech). Jest co fotografować! Poniższe fotki są robione w kolejności wspinania się na szczyt:

Zwłaszcza na tym ostatni zdjęciu widać, jak bardzo strome jest to podejście. Widać też zbawczy cień, ale on jest albo go nie ma. Wszystko zależy od pory dnia. W okolicach południa, latem czy zimą można się ugotować.

Końcówka trasy ma naprawdę piękne skalne formacje. Jest to jakieś pocieszenie, bo niestety te ostatnie 100-200 metrów to schody praktycznie pionowo w górę…

A to ja, już po drugiej stronie tych schodów

Na szczycie

Niezależnie od tego, czy dotarliście na szczyt kolejką czy na piechotę na samym szczycie czeka was to samo. Masa świetnych punktów widokowych! Ludzie oczywiście najbardziej lubią wschody i zachody Słońca, ale niezależnie od pory dnia ciężko się nie zachwycić.

Sam szczyt jest obszerny i bardzo płaski. Nazwa Góra Stołowa pochodzi właśnie od tego, że góra jest płaska jak stół. To wcale nie jakaś iluzja optyczna, bo faktycznie jest bardzo równo na górze. Można tam spokojnie spędzić godzinkę, spacerując i podziwiając okolice. Fajnym pomysłem jest też przytarganie jedzenia na sam szczyt i posiłek z widokami.

Dla turystów jest kilka rozrywek poza samymi widokami. Można za darmo przyłączyć się do przewodnika i posłuchać na temat tego szczytu. Takie zwiedzanie zaczyna się co godzinę między 9, a 15 zaraz obok górnej stacji kolejki. Jest też kilka par binokularów w punktach widokowych, możecie też oczywiście kupić pamiątki albo skorzystać z toalety. Możecie też kupić bilet na zjazd w dół w automacie, jeśli nie chce wam się schodzić.

Pod spodem jeszcze kilka fotek ze szczytu. Dziękuję za uwagę!

Black tax, czyli czarny podatek

Słyszeliście kiedyś o takim pojęciu jak black tax, czyli czarny podatek? Jeśli nie interesujecie się specjalnie sprawami na kontynencie afrykańskim, to pewnie nie. W kontekście RPA, prędzej dotarł do was bardzo nieprawdziwy i niezwiązany z rzeczywistością termin „odwrócony rasizm” niż to, z czym większość ludności w tym kraju naprawdę się boryka.

Dzisiaj opowiem wam w skróconej wersji o tym, czym jest ten tzw. czarny podatek, z czego on wynika i dlaczego ludność czarnoskóra niestety jeszcze długo będzie odczuwać skutki apartheidu. Bo tak, niby już tu jest wolność i równość, ale jak sami zobaczycie to bardziej teoria niż praktyka. Krzywdzący system może zniknąć na papierze, ale rzeczywistość potrzebuje więcej czasu, żeby za zmianami nadążyć.

Opowieści o tym, jak to wygląda w praktyce to powtarzające się wątki ze zbioru esejów na ten temat pt. „Black Tax” pod redakcją Niq Mhlongo oraz od bliskiej znajomej. To właśnie od niej pierwszy raz usłyszałam o tym zjawisku, kiedy wspomniała mi, że niby dużo zarabia, ale mało jej zostaje, bo dalej „wysyła pieniądze do domu”.

Co to jest „czarny podatek”?

Czarny podatek to nie jest żaden oficjalny podatek płacony przez osoby czarnoskóre. To koszty, które osoby czarnoskóre ponoszą, pomagając swojej rodzinie. Chodzi tu głównie o zatrudnione już dorosłe dzieci, które na przykład opłacają rachunki rodziców, szkołę rodzeństwa czy kupują jedzenie dla bezrobotnych kuzynów. Takie koszty są zazwyczaj ogromne i oczywiście ograniczają to, gdzie dana osoba może dotrzeć pod względem stabilności finansowej.

W krajach, gdzie socjal jest słaby ludzie jeszcze bardziej polegają na sobie i na swoich bliskich. Nikt nie musi polegać na nich bardziej niż osoby czarnoskóre w RPA, którym rasistowski system „apartheid” przez lata nie pozwalał zadbać o siebie, ograniczając im możliwości wykształcenia i zatrudnienia. Na rząd nie można liczyć i wielu autorów tych esejów powtarza, że jeśli oni nie pomogą swojej rodzinie to nie zrobi tego nikt.

Termin „czarny podatek” używany jest też w stosunku do tutejszych imigrantów i uchodźców z innych krajów afrykańskich. Wiele ludzi wysyła pieniądze swojej rodzinie, której często nie widzą całymi latami. W RPA też się nie przelewa i jest bezrobocie, ale zarobki są tu porównywalnie wyższe. W tym poście skupię się jednak na tym problemie w kontekście RPA, bo nawet w takiej okrojonej formie i tak musi on zawierać wiele uproszczeń.

Kilka słów o historii

„Apartheid” był systemem segregacji rasowej w RPA, gdzie biała mniejszość ograniczała prawa osób, które białe nie były. Wśród osób nie białych, wyróżniano jednak kilka poziomów dyskryminacji. Najgorzej traktowane i najbardziej ograniczane były osoby czarnoskóre. Lepiej traktowane była ludność o jaśniejszym kolorze skóry czyli tzw. koloredzi, a najlepiej niektórzy Azjaci ze statusem tzw. honorowych białych (honorary white).

Podobnie jak w USA podczas segregacji rasowej, w RPA osoby czarnoskóre nie mogły korzystać z tych samych szkół czy miejsc w autobusie. Dodatkowo, czarnoskórzy powyżej 16 roku życia musieli nosić przy sobie „paszporty”. Takie dokumenty zawierały informacje na temat ich zatrudnienia, a także pozwolenia przemieszczania się w danej części kraju. Na wszystko, w tym na odwiedzenie rodziny czy szukanie pracy, musieli mieć pozwolenie.

Pod koniec apartheidu zaczęto rozluźniać nieco prawa, ale i tak gdy system padł w 1994 większość czarnoskórych osób była biedna, pozbawiona własności, miała bardzo ograniczone kwalifikacje czy wykształcenie. Wtedy oficjalnie zaczęła się wolność i równość, choć naprawdę to trochę tak jakby do wyścigu właśnie dołączył ktoś w 10 minut po przeciwnikach i jeszcze z kulą u nogi. Prawie 30 lat później zmiany już widać, ale nie takie, na jakie liczono.

Stąd właśnie, jeśli komuś czarnoskóremu uda się zdobyć pracę czy wykształcenie, jest wiele osób, którym ta osoba musi pomóc zanim pomyśli o sobie. To pokolenie/a nazywa się „sandwich generation” (pokolenie kanapkowe), bo właśnie jak coś pomiędzy dwiema kromkami chleba łączy pokolenia bez możliwości i te, które prawdziwe możliwości bez większych obciążeń będą dopiero miały.

Jak „czarny podatek” wpływa dziś na życie

Nie wiem na pewno w jakim wieku są moi czytelnicy (ani czy w ogóle jacyś są :D), ale podejrzewam, że jesteście osobami po pierwszych doświadczeniach zawodowych. Myślę, że nie muszę tłumaczyć, jak słabe potrafią być zarobki na początku kariery. Młode osoby obciążone „czarnym podatkiem” mają takie same potrzeby jak każdy inny. Chcą wyjść ze znajomymi na piwo, pójść do klubu, kupić sobie jakiś fajny ciuch. Nie robią tego jednak, bo jak kupić sobie coś fajnego skoro te pieniądze mają nakarmić twoją rodzinę w tym czworo rodzeństwa?

Ktoś może pomyśleć, że patologia, że po co mieć tyle dzieci, skoro taka bieda. Trzeba jednak pamiętać, że możliwość planowania rodziny i pomoc rządu w tym kierunku to jest nowość. To są możliwości z których wszystkie kobiety (niezależnie od etniczności) mogły korzystać w ramach normalnej opieki zdrowotnej dopiero pod koniec lat 80-tych/na początku lat 90-tych. Potrzeba było czasu, zanim wzrosła świadomość na temat planowania rodziny czy nawet zaufanie do rządu, który przecież nic dobrego dla ciebie jako osoby czarnoskórej nie zrobił.

Dodatkowo, dochodzą różnice kulturowe. Sukoluhle Nyathi tłumaczy je w swoim eseju tak „(…)Nasi rodzice, tak jak ich rodzice, wierzą, że dzieci ich planem emerytalnym (…). Nierozsądnym jest posiadanie tylko jednego dziecka, bo może ono umrzeć albo „inwestycja” się nie zwróci, bo dziecko nie osiągnie sukcesu.”

Dzisiejsi ludzie 30+ to to pokolenie. Moi znajomi z innych grup etnicznych tutaj czy z innych krajów, w tym wieku spłacają kredyty i zakładają rodziny. Nie znam jednak nikogo, kto jakoś specjalnie się do tego czasu dorobił. Teraz wyobraźcie sobie dalej pomagać w sporym wymiarze rodzicom i rodzeństwu. Nawet związek małżeński może okazać się dodatkowym obciążeniem. No bo co, jeśli twój partner ma jeszcze więcej rodzeństwa niż ty?

„Czarny podatek” naturalnie ogranicza możliwości zawodowe. Już jako dziecko, nie myśli się o tym, co chciałoby się robić w przyszłości, tylko raczej z czego będzie hajs. Studia ludzie często ograniczają do minimum, bo w kolejce po edukacje czeka już kolejny członek rodziny. W samej pracy ludzie więcej tolerują i przemilczają różne rzeczy, no bo najważniejsze jest, żeby ją mieć. Przebranżowienie czy zmiana robo też staje pod znakiem zapytania, gdy najważniejszy jest stały przypływ gotówki.

Wiele osób w ogóle nie może marzyć o studiach czy o jakimś dokształcaniu, bo jak najszybciej musi pójść do pracy. Robią więc to, co można robić bez kwalifikacji. Zostają sprzątaczkami, opiekunkami do dzieci czy ogrodnikami. Pracują za dużo i za za mało pieniędzy, żeby odłożyć na dokształcanie czy mieć na nie czas. Jak większość osób, chcą też założyć rodzinę, co znowu utrudnia ewentualne wyrwanie się z biedy.

Właśnie dlatego osoby, którym „się udało” wyjeżdżając do dużego miasta za pracą czy idąc na studia, są pod dużą presją. Po pierwsze, nie dotarły tam same. Często na takie koszty zrzuca się jakaś społeczność, członkowie Kościoła czy cała rodzina. Czasami ktoś ze zdolnością kredytową bierze dla takiej osoby kredyt. Wynajęcie pokoju czy mieszkania w mieście przecież dużo kosztuje, a studia są w RPA płatne i w porównaniu do zarobków drogie.

Pomagający oczekują, żeby kiedyś im się odwdzięczono. Ich podejście jest takie, że jeśli ktoś ma pracę to na wszystko go stać. Niestety nie mają do końca pojęcia, ile kosztuje życie w mieście. Czyjeś zarobki mogą wydawać się olbrzymie na warunki małej miejscowości czy wsi, ale w mieście wszystko kosztuje więcej. W pracy trzeba wyglądać, w niektórych zawodach networking to konieczność, a kosztuje. Poruszanie się bez samochodu też nie jest łatwe w wielu miejscach w RPA. Poza tym każdy po prostu chce od czasu do czasu na coś sobie pozwolić.

Dodatkowo, z punktu widzenia tych, którym się udało, zobowiązania nie mają końca. Jedną rzeczą jest pomaganie rodzicom czy rodzeństwu z podstawowymi potrzebami czy też spłacenie zaciągniętego długu na studia. Zupełnie inną kwestią pomoc w sponsorowaniu wesela kuzyna. Prośby od dalszej rodziny czy sąsiadów są częste i obejmują również różnego rodzaju ceremonie czy obchody.
Można się postawić, ale ludzie obrabiają potem dupę i utrudniają życie rodzinie danej osoby. Oni dalej mieszkają w tej samej społeczności, więc nie mają jak się zdystansować.

Czy „czarny podatek” to tylko ciężar?

Z pewnego punktu widzenia, „czarny podatek” może wydawać się czymś okropnym. Wiele osób, które go płacą również czują, że to brzemię. Nie jest to jednak jedyny punkt widzenia na tę kwestie. Sam „czarny podatek” to termin używany w badaniach społecznych czy w pracach magisterskich na socjologii. Nie znaczy to jednak, że każdemu ta nazwa się podoba.

W książce „Black Tax” kilku autorów wspomina, że nie lubią tego terminu. Pomaganie rodzinie i społeczności jest dla niektórych osób częścią kultury osób czarnoskórych. Wspominają one termin „ubuntu”, pochodzące z aforyzmu w języku isiZulu: „Umuntu Ngumuntu Ngabantu”, który można przetłumaczyć jako „osoba jest osobą dzięki lub przez innych”.

Ich zdaniem sam termin i idea „czarnego podatku” pochodzi z kultury kapitalistycznej i z zachodniego sposobu myślenia. Niektórzy zarzucają egoizm, tym, którzy marudzą na tego typu odpowiedzialność finansową. Takie osoby nawet, jeśli wspominają o nadużyciu ich dobroci zbędnymi prośbami, mówią, że nadużycie systemu nie czyni samego systemu złym. Widzą one piękno i dojrzałość w tym, że czarnoskórzy mieszkańcy RPA tak sobie pomagają.

Ocena tego systemu to kwestia osobista. Najważniejsze jest jednak to, że osoby czarnoskóre zmuszone są do pomagania rodzinom w taki sposób ze względów historycznych. Nikt nie powinien wybierać między założeniem rodziny, a nakarmieniem swoich rodziców. Takie podstawowe rzeczy powinny być zapewnione przez rząd.

Starałam się przybliżyć wam ten temat, ale oczywiście nie da się przedstawić go w pełni w poście na blogu. Jeśli was zainteresował to polecam lekturę książki „Black Tax. Burden or Ubuntu?”, z której pochodzą wszystkie cytaty. Można ją dostać w formie ebooka na Amazonie (nie, to nie jest post sponsorowany!). Ta pozycja jest trochę nierówna pod względem warsztatu, ale zawiera bardzo wiele ciekawych opinii na ten temat i osobistych historii.

Bezpieczeństwo w RPA – wskazówki dla turystów

RPA to popularny turystyczny kierunek, który do pandemii odwiedzało około 16 milionów turystów rocznie. Nie ma się co dziwić. Jest tu cała masa pięknych i ciekawych miejsc do zwiedzenia. Dodatkowo ceny są dość przystępne, a infrastruktura jest na turystów świetnie przygotowana.

Niestety kraj ma złą reputację, jeśli chodzi o bezpieczeństwo ze względu na wysoką przestępczość. Niektórzy nawet są na tyle zniechęceni statystykami morderstw czy historiami, jakie można znaleźć w internecie, że decydują się odpuścić sobie przyjazd. Te statystyki mają jednak niewiele wspólnego z tym z czym zetknie się turysta.

Czy można tu bezpiecznie spędzić wakacje? Tak i większość turystów nie ma złych wspomnień, a wręcz przeciwnie. Jeśli lubicie mieć wszystko zorganizowane albo luksusowe klimaty to absolutnie nie ma się czym martwić. Jak wolicie zwiedzać na własną rękę, no to trzeba pamiętać o kilku rzeczach.

1. To nie jest Europa ani Polska

Może to brzmi banalnie, ale jest to najważniejsze, o czym należy pamiętać. To, że w Warszawie czy gdzie tam mieszkacie można wracać po pijaku w nocy na piechotę nijak nie odnosi się do tutejszej rzeczywistości. Ludzie chodzą często do restauracji, kina czy teatru wieczorem, ale przemieszczają się samochodem albo Uberem. Nie ma tu nocnego transportu publicznego i nie należy chodzić po zmroku poza popularnymi ulicami, gdzie dzieje się życie nocne.

Poza tym na pewno zaskoczy was bieda i liczba żebrzących ludzi. W większości wypadków nie ma się czego bać ze strony takich osób. Jeśli ktoś wam nie daje spokoju, po prostu przyspieszcie kroku. Kiedy się chodzi po mieście, trzeba być przygotowanym na to, że ludzie o pieniądze będą prosić. Przy atrakcjach turystycznych raczej tego nie uświadczycie. Jeśli wynajmujecie samochód, przygotujcie się także na “pomoc” przy parkowaniu i to, że ktoś wam będzie chciał popilnować samochodu.

Chodząc po okolicy warto też zwracać uwagę na to, czy gdzieś są ludzie i jeżdżą samochody. Puste, małe uliczki lepiej omijać. To tam właśnie najczęściej zdarzają się napady. Im bardziej ekskluzywna dzielnica, tym jest tam bezpieczniej, ale o tym w następnym punkcie.

2. Bezpieczeństwo zależy od tego, gdzie jesteście

Po pierwsze nie można porównać Johannesburga do Durbanu czy tym bardziej do Kapsztadu. W każdym z tych z miast należy stosować inne zasady bezpieczeństwa i co innego wolno. Po drugie nie można porównać miasta z małą miejscowością, w tych ostatnich jest mniej przestępczości i znacznie rzadziej jest ona brutalna. Zamiast o RPA ogólnie, lepiej dowiadywać się o konkretne miejsce, gdzie się wybieracie.

Dodatkowo dzielnica dzielnicy nierówna. Jako turyści będziecie najprawdopodobniej przebywać w dzielnicach uznawanych za “lepsze”, czyli droższe. Jeśli nie zatrzymujecie się w hotelu, ale wynajmujecie dom czy mieszkanie na własną rękę upewnijcie się, co to za miejsce. Informacji najlepiej szukać na forach i grupach imigrantów. Można też poszukać Polaków mieszkających w danym mieście na Instagramie, Facebooku czy LinkedIn. Przyjeżdzacie do Kapsztadu? Chętnie podpowiem, gdzie najlepiej się zatrzymać 🙂

Jeszcze jedna sprawa. Wynajem samochodu jest świetnym pomysłem dla osób, które lubią podróżować niezależnie. Transport publiczny bywa uciążliwy i na wakacjach szkoda na niego czasu (poza specjalnymi busami turystycznymi, ale o nich później).
GPS jednak nie powie wam, że jakaś dzielnica może nie jest najfajniejsza. Przejazd samochodem w ciągu dnia to raczej nie problem, ale są miejsca, gdzie naprawdę nie radziłabym zapuszczać się w nocy. Tu znowu w rozeznaniu pomaga czytanie i pytanie ludzi.

3. Uważajcie, kogo słuchacie

W internecie jest pełno strasznych historii na temat RPA. Ja przed przyjazdem do Johannesburga, na skutek czytania informacji w internecie byłam przekonana, że spędzę staż między domem i pracą. Życie szybko zweryfikowało te informacje i pokazało, że jeśli człowiek stosuje się do pewnych zasad to można tu żyć. Szybko też nauczyłam się, że niektórzy mieszkańcy (zazwyczaj biali i bogaci) żyją w strachu i pierdolą straszne farmazony. Sorry, ale na to nie ma innego określenia.

Tacy miejscowi lubują się w strasznych historiach. Jako turysta człowiek chce być przede wszystkim bezpieczny, więc tego typu opowieść interpretuje jako znak, że do danego miejsca w ogóle nie należy iść. Tymczasem bardzo często w takiej historii brakuje szczegółów np. tego, że ktoś poszedł gdzieś sam albo już po zmroku czy nie zachował innych zasad bezpieczeństwa. Poza tym, historia jest jedna i często przypada na nią tysiąc innych o ludziach, którym absolutnie nic się nie stało.

Ja nie neguję, że niezależnie od środków bezpieczeństwa, ktoś może mieć po prostu pecha ani że RPA może być niebezpieczne. Ja jedynie podkreślam, że te 16 milionów turystów rocznie nie spędzało wakacji nie wychodząc z hotelu, a jednak w większość wraca do domu bez traumy.

4. Postawcie na to, co sprawdzone

Niektórzy ludzie mają ogólnie dobre rozeznanie czyli są street smart, inni nie. To wynika z doświadczenia przy podróżowaniu, ale też cech osobowości. Dodatkowo na nowym terenie człowiek nie zawsze ma czas, żeby się rozeznać. Inne nowe czynniki w otoczeniu takie jak ekstremalna bieda, mogą też sprawić, że człowiek nie może polegać na swoim zwyczajnym kompasie.

Moim zdaniem na dwutygodniowe wakacje nie ma co się oszukiwać, że się ogarnie do końca co można robić, a czego nie. Zwłaszcza w dużych miastach warto postawić na popularne miejscówki turystyczne. Można do nich dojechać Uberem albo wynajętym samochodem. W Kapsztadzie, Johannesburgu i Durbanie są autobusy, które zapewniają transport do najlepszych atrakcji. Na pokładzie można sobie posłuchać na ich temat. Jest to świetna i super bezpieczna opcja dla tych, którym się nie chce wszystkiego planować.

Dobrą bazą wypadową są też hotele albo hostele czy backpackers. W takich miejscach bardzo często organizuje się różne wycieczki albo są informacje na temat tego, gdzie można je wykupić. Oczywiście jest też pełno agencji i biur turystycznych. To na co się zdecydować zależy od waszego budżetu. Ja bym sugerowała, żeby wycieczki organizować na miejscu. Nie wszystkie fajne opcje można znaleźć online.

5. Nie wyglądajcie jak turyści

Bywa, że ktoś komu zdarzy się coś złego wygląda jak turysta. No wiecie, o co chodzi… Skarpety do sandałów, lornetka, aparat 😀 Najlepiej jeszcze paszport w tylnej kieszeni. Nie do końca żartuję, bo sama kiedyś zatrzymałam samochód jak zobaczyłam tak ubranych młodych Niemców krzyczących “Hilfe, hilfe!” pod mostem. Uciekali przed kimś, kto gonił ich z nożem. Okolica była naprawdę szemrana i jeszcze szli o takiej godzinie, że nikogo w okolicy nie było poza obozującymi pod mostem ludźmi. Rękę bym sobie dała uciąć, że tak ubrani czy nie nigdy by nie poszli w taką okolicę na spacer u siebie…

Należy przede wszystkim zachować rozsądek i uważać, w RPA trochę bardziej niż w innych miejscach. Pewnie, że jeśli idziecie na Górę Stołową czy do jakiejś innej miejscówki turystycznej, możecie zabrać ze sobą lustrzankę. Tak samo idąc do drogiej restauracji możecie obwiesić się biżuterią. Jeśli jednak lubicie dużo chodzić czy pętać się po mieście, nie ma co się obnosić z tym, że warto was skroić. A już na pewno nie łaźcie tam, gdzie nie poszlibyście we własnym kraju.

Podsumowanie

Myślę, że najważniejszym przy podróżowaniu po RPA jest nie dać się zwariować. Ludzie tu żyją, turyści, biznesludzie, a nawet gwiazdy kina (!) przyjeżdzają w różnych celach… naprawdę można to bezpieczeństwo ogarnąć. Jeśli jesteście z tych ostrożnych lub lubicie mieć wszystko zorganizowanie to zainwestujcie w takie rozwiązanie i już zupełnie nie będzie się o co martwić.

Nawet jeśli ktoś bardzo lubi robić wszystko sam czy podróżować w dziwny sposób to niekoniecznie odradzałabym ten kierunek. Tomek Jakimiuk dla przykładu przejechał na hulajnodze całą Afrykę. W RPA również łapał stopa, czego ja bym nigdy nie zrobiła. No i co? I żyje i ma się dobrze. Wy może jednak nie próbujcie sprawdzać czy faktycznie może być tu niebezpiecznie, bo to się również może źle skończyć.